Oława Przyszedł kryzys
- Spółdzielnia to kawałek historii tego miasta.
- "Oławianka" istnieje 62 lata. Za czasów poprzedniego systemu politycznego jakoś to działało. Jeżeli były problemy, to z zaopatrzeniem w towar. Co udało się wyprodukować, to sprzedawaliśmy. Po transformacji czasy się zmieniły i sytuacja spółdzielni również. Zaczęło być ciężko. Upadały zakłady z którymi współpracowaliśmy. My również kiedyś mieliśmy dwa zakłady, nie tylko ten na Brzeskiej, ale również na Opolskiej. Na początku lat dziewięćdziesiątych szło jeszcze dobrze, potem było różnie. Część należności odzyskiwaliśmy, część przepadała. Jeden z klientów w Legnicy nam nie zapłacił. Komornik zajął stare meble i telewizor, po prostu niektórych pieniędzy nie było z czego odzyskać. Współpracowaliśmy z dużym zakładem w Wałbrzychu, sami szukaliśmy zamówień i jakoś to się układało.
- W najlepszym czasie ile osób zakład zatrudniał?
- Ponad 400. Szyliśmy piżamy, kurtki, spodnie, spodenki, ubrania dla dzieci w wieku do 12 i 14 lat. Potem była kolej na odzież wierzchnią, przede wszystkim damskie kurtki. Niektóre transakcje dokonywano chaotycznie. Przyjeżdżali panowie, brali towar, jechali na Śląsk sprzedawali i wyjeżdżali do Niemiec. Tych pieniędzy się nie odzyskiwało. Do tej pory jakoś sobie radziliśmy. Nie mieliśmy kokosów, ani wielkich zysków, ale mieliśmy płynność finansową.
- Jakie są przyczyny złej kondycji firmy?
- Byliśmy zakładem pracy chronionej. Z tego tytułu mieliśmy dofinansowanie dla osób niepełnosprawnych. Kiedyś to było ponad 70% załogi. Po kryzysie w 2009 roku wszystkie zakłady pracy chronionej były kontrolowane. Sprawdzały nas Urząd Skarbowy, ZUS, Urząd Wojewódzki, Państwowa Inspekcja Pracy oraz sanepid. Spełnialiśmy wszystkie warunki zakładu pracy chronionej. Kontrolował nas również Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Stwierdził, że mimo tego, że mamy płynność i nie zalegamy z płatnościami, jesteśmy w złej kondycji finansowej. Ciekawe jest to, że wskaźniki były ustalane na podstawie opinii amerykańskiego uczonego, który robił dane dla firm znajdujących się na giełdzie, a nie dla zakładów pracy chronionej. Pierwszy raz wstrzymano nam dofinansowanie w 2009 roku. Po walce przywracano nam je, żeby po dwóch miesiącach znowu nas skontrolować i wstrzymać pieniądze. Tak przez cały czas. W tym roku w czerwcu wyrównali nam zaległe dofinansowanie, żeby w lipcu ponownie wstrzymać. Nasza sytuacja się pogorszyła. Kiedy nie dostawaliśmy dofinansowania, mieliśmy okres grzewczy, płacimy wtedy ponad 10 tysięcy złotych miesięcznie za c.o. Na koniec maja mieliśmy ponad 40 tysięcy zł zaległości, które musieliśmy uregulować. Wtedy zrobił nam się zator w płaceniu składki zusowskiej. Zakład zajął nam konto i zablokował wszystkie przychody, na poczet zapłacenia zadłużenia, które wynosiło ponad 60 tysięcy zł. Wtedy także zrobił się dług w Urzędzie Skarbowym. On ponownie zablokował nam konto, ponieważ to najwyżej postawiona instytucja w hierarchii ściągania należności. Bardzo pomógł nam burmistrz Franciszek Październik, który w ubiegłym roku zwolnił nas z podatku od nieruchomości. Mamy także dłużnika, który jest nam winny ponad 200 tysięcy złotych. Nie oddał nam pieniędzy, po sprzedaży części nieruchomości, którą mieliśmy na ulicy Brzeskiej. Jesteśmy wpisani w hipotece jego działki na Brochowie. Odbyła się licytacja komornicza, ale osoba, która ją kupiła, również nie oddała nam należności. W maju sąd unieważnił tamten przetarg. Nalegaliśmy i monitorowaliśmy sytuację, żeby następny był jak najszybciej. Odbędzie się 20 grudnia. Cała branża odzieżowa jest w złej kondycji. My mamy pracę sezonową. Najwięcej jest jej od maja do września. Wtedy szyjemy odzież na zimę. W listopadzie, grudniu i styczniu bierzemy wszystko, co się da. Szyjemy np. żakiety, kamizelki i spodnie.
- Kiedy zapadła ostateczna decyzja o likwidacji "Oławianki"?<br />
- Żeby podjąć taką decyzję, muszą być zorganizowane dwa walne zgromadzenia. Pierwsze odbyło się w lutym. Powiedzieliśmy ludziom, w jakiej sytuacji znajduje się zakład. Mimo trudności, nadal pracowaliśmy i regulowaliśmy wszystkie należności. Co wypracowaliśmy, szło na wynagrodzenia. Powoli sytuacja nas dobijała. Drugie walne zgromadzenie odbyło się w październiku. Rozpoczął się proces likwidacji, a ja jestem teraz likwidatorem.
- Na czym będzie polegał ten proces?
- Mamy rok czasu na zlikwidowanie firmy. Jeżeli sytuacja poprawiłaby się, możemy od niej odstąpić. Jeżeli ogłosilibyśmy upadłość, do firmy wszedłby syndyk, który przejąłby cały majątek. My już nie moglibyśmy zrobić nic. Proces likwidacji jest korzystniejszy dla spółdzielni. W tym momencie jesteśmy zadłużeni na około 150 tysięcy złotych. Jeżeli odzyskalibyśmy należną nam kwotę, ponad 230 tys. zł, to byłaby szansa na spłacenie długów i odstąpienie od likwidacji. Jednak zależy to od tego, jak będzie przeprowadzona licytacja, czy znajdzie się kupiec i jak szybko ureguluje dług.
- Pracownicy już otrzymali wypowiedzenia?
- Tak, pracują do końca roku.
- Pojawiły się plotki, że pracownicy boją się, że nie otrzymają pieniędzy na święta?
- Nie ma takiej możliwości. Mogą być spokojni, dostaną wszystko, co się im należy.
- Kiedy firma przestanie istnieć?
- Działa do końca roku. Likwidator, czyli w tym układzie ja, będzie musiał się starać, żeby jak najszybciej zbyć majątek, czyli budynek, w którym teraz jesteśmy, tak jak powiedziałem, przygotowujemy różne scenariusze. Jeżeli odzyskalibyśmy płynność, moglibyśmy powołać do życia spółdzielnię socjalną. Zwolnione osoby zarejestrują się w Powiatowym Urzędzie Pracy, możemy je potem zatrudnić.
- Ile osób teraz straci pracę?
- 40, w tym spora grupa w starszym wieku. Część z nich będzie mogła więc skorzystać ze świadczeń przedemerytalnych. Problem będzie miało kilka osób niepełnosprawnych, które nie otrzymują innych świadczeń. Praca to dla nich podstawa, będzie im ciężko znaleźć nową.
Reklama
Ze Zbigniewem Brzeżańskim, prezesem likwidowanej Spółdzielni Inwalidów "Oławianka" - rozmawia Malwina Gadawa
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze