Jelcz-Laskowice
- Jak to się stało, że siedziałeś w pierwszych rzędach na kilku pokazach Fashion Week Poland, pod koniec października odbywających się w Łodzi. Te miejsca są dla VIP-ów, dziennikarzy zajmujących się modą i celebrytów...
- Od czterech miesięcy współpracuję z firmą Franck Provost Paris. Pojechałem tam jako przedstawiciel firmy. Odpowiadam za jej PR w internecie.
- Co konkretnie robisz?
- Dziś bardzo popularne jest stwierdzenie: "Jak cię nie ma na portalach społecznościowych, to nie istniejesz". Taka jest prawda. Znani ludzie, a także firmy, marki, którzy chcą, aby o nich mówiono, muszą dbać o swoją reklamę w sieci. Nie wystarczy strona internetowa. Trzeba również umiejętnie wykorzystywać media społecznościowe, czyli m.in. Facebooka, Twittera, blogi, itp. Chodzi o to, aby poprzez te media zainteresować marką jak najwięcej ludzi, wywoływać dyskusję i komentarze. Jeszcze lepiej, gdy jest to poparte opiniami lub wizerunkiem znanych osób. O taką reklamę zabiega coraz więcej firm, bo internet to medium, z którego korzystają miliony. Więc nietrudno sobie wyobrazić, jaki zasięg ma przekazywana w ten sposób informacja. Tutaj nie potrzeba ogromnych nakładów finansowych, aby marka mogła zaistnieć. Tu bardziej liczy się pomysł.
- W jaki sposób nawiązałeś współpracę z paryską firmą?
- Podejrzewam, że poleciła mnie jedna z firm, dla których pracuję. Najprawdopodobniej Coloris. sp. z o.o. Dbam w mediach społecznościowych o reklamę ich nowej marki - Laura Conti. To firma kosmetyczna z Warszawy. Co ciekawe, nigdy nie spotkałem się z jej przedstawicielem. Porozumiewamy się on-line. Nawet umowę o pracę podpisaliśmy w ten sposób.
- Z przedstawicielem paryskiej firmy też wystarczył kontakt on-line?
- Tu nie było tak łatwo, a niewiele brakowało, że przez mój wiek nie doszłoby do podpisania umowy. (uśmiech)
- Opowiedz.
- Wysłałem CV bez daty urodzenia. Później spotkaliśmy się trzy razy, w celu ustalenia szczegółów współpracy. Nikt nie pytał, ile mam lat. Dopiero przy podpisaniu umowy przedstawicielka firmy zrobiła wielkie oczy, gdy zobaczyła moją datę urodzenia. Stwierdziła, że w tej sytuacji muszą się zastanowić. Powiedziałem OK, ale skoro do tego momentu nie miało to znaczenia, więc jakie ma w tej chwili. Chyba uznała, że żadnego, bo podpisała dokument. Teraz chcą, abym na stałe przeprowadził się do Warszawy, ale nie wiem, czy ja tego chcę.
- Dlaczego?
- Musiałbym zrezygnować z pracy dla innych firm, a to trudne, gdyż mam podpisane umowy. Cenię sobie niezależność i nie chcę wiązać mojej przyszłości tylko z jednym pracodawcą. Praca dla różnych branż umożliwia mi rozwój na szerszej płaszczyźnie. Poza tym rozpocząłem dzienne studia i przydałoby się je skończyć.Chociaż ciągle się zastanawiam, po co tracić na to czas. Wykształcenie w tej branży nie jest tak ważne, jak doświadczenie i konkretne osiągnięcia. A ja jestem tego najlepszym dowodem. Obecnie współpracuję z siedmioma firmami. Robiłem kilka pojedynczych zleceń, ale jeszcze nikt nigdy nie zapytał mnie o wykształcenie. Rynek się zmienił. Jest wielu takich, którzy ukończyli "jakieś" studia i nie mają żadnej wiedzy. Prawda jest taka, że ludzie chcą mieć dobrze wykonana usługę i nie obchodzi ich, kto ją wykona. Ma być dobrze. Z drugiej strony, patrząc w przyszłość, trudno być na wysokim stanowisku w renomowanej firmie bez wyższego wykształcenia - to nie jest dobrze widziane. Reasumując, jeszcze nie wiem, jak potoczy się moja współpraca z francuskimi salonami fryzjerskimi.
- Od kiedy zajmujesz się mediami społecznościowymi i jak do tego doszło?
- Tak na poważnie zaczęło się dwa lata temu. Przez przypadek i dzięki mojej pasji, którą jest koszykówka. Gdy miałem 9 lat, tata zabrał mnie na euroligowe spotkanie Śląska Wrocław do Hali Ludowej. Wspaniali kibice i gwiazdy z Adamem Wójcikiem, Dominikiem Tomczykiem i Maćkiem Zielińskim zrobili na mnie ogromne wrażenie. Nawet nie przypuszczałem, że za 10 lat będę z nimi pracował w jednej firmie. Koszykówka stała się moją pasją. Zarywałem szkołę, aby oglądać mecze NBA, grałem w każdej wolnej chwili i zapisałem się do Śląska Wrocław. W pewnym momencie zacząłem też hobbystycznie pisać o koszykówce, o meczach i zawodnikach, a moje teksty publikowane były na kilku typowo koszykarskich stronach. W niedługim czasie otrzymałem propozycję pracy dla Wrocławskiego Klubu Koszykówki, miałem dbać o promocję, reklamę w internecie, kontakt z mediami. To była zaskakująca propozycja, bo nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale zawsze warto próbować.
- Było warto?
CZYTAJ DALEJ: [STRONA]
- Tak. Na samym początku praca w klubie był charytatywna, ale nie potrzebowałem motywacji w postaci pieniędzy. Wystarczyło mi obcowanie z ludźmi o tych samych zainteresowaniach. Wierzyłem, że organizacja się rozwinie, a ja z nią. I tak się stało. Od współpracowników nauczyłem się więcej niż przez całe życie w szkole.W klubie nie było dużych pieniędzy na reklamę.Trzeba więc było robić coś z niczego. To było naprawdę trudne zadanie. W bogatych firmach to dużo łatwiejsze zajęcie, bo one nie szczędzą pieniędzy na reklamę. Wracając do WKK - w 2010 roku trzymałem pewnego rodzaju nagrodę. Zaproponowano mi stanowisko media managera na mistrzostwach Europy w koszykówce do lat 18, które odbywały się we Wrocławiu w roku 2011. Niebywałe przeżycie. Po mistrzostwach dostałem pracę w ekstraklasowym Śląsku Wrocław. Pracowałem tam do końca sezonu. Moja przygoda z tą organizacją skończyła się, gdy Śląsk nie uzyskał licencji na grę w kolejnym sezonie.
- Udało się pozyskać nowych klientów?
- Tak. Działając jeszcze w Śląsku, zacząłem współpracę z MVP Magazyn, to ogólnopolski miesięcznik o koszykówce. Odpowiadam za media społecznościowe. W czerwcu tego roku los uśmiechnął się do mnie po raz kolejny. Dzięki pracy w klubie i udziałowi w mistrzostwach Europy poznałem wielu dziennikarzy i nawiązałem z nimi kontakty, które utrzymuję do dziś. To dzięki jednemu z nich otrzymałem świetną pracę na stanowisku media managera UEFA "Euro 2012" w Poznaniu. On sam nie mógł skorzystać z tej propozycji i polecił mnie. Oni byli przerażeni, gdy dowiedzieli się, ile mam lat, a ja byłem przerażony tym - czy ogarnę to wszystko. Ale jakoś się dogadaliśmy. Otrzymałem zlecenie, bo miałem doświadczenie w pracy na podobnym stanowisku. To był niezapomniane przeżycie. Szkoda, że trwało tylko miesiąc. W międzyczasie nawiązałem stałą współpracę z wrocławską restauracją "Pieprz i Wanilia", a także z dużym wrocławskim deweloperem.
- Te osiągnięcia nie mają nic wspólnego z branżą kosmetyczną. Skąd zainteresowanie tym tematem?
- Dla sprawdzenia się. Gdy otrzymałem e-maila od firmy kosmetycznej z propozycją współpracy, roześmiałem się i pomyślałem sobie: - Co ja mam z tym wspólnego? Po namyśle doszedłem do wniosku, że to nie takie głupie. Wystarczy sobie określić, kto jest grupą docelową i czego ona oczekuje. Przedstawiłem im swoją wizję współpracy i liczyłem się z tym, że tego nie zaakceptują. Stało się inaczej i tak się zaczęło.
- Nie masz wyższego wykształcenia i życiowego doświadczenia. Mimo to wszytko, co dotychczas robiłeś, zakończyło się sukcesem. Jesteś cudownym dzieckiem?
- Nie, i nie rozumiem tego stwierdzenia, chociaż nie jest pani pierwsza, która mnie o to pyta. Tak mówią ci, którzy mnie nie znają. Ci, którzy znają, bardzo często z ironią komentują to, co robię, a żeby mi dokuczyć, pytają, jak tam moje studia? Gdy okazało się, że pojadę na Feshion Week, komentowali, że mi się w d... poprzewracało. Ale mam gdzieś to, co mówią. Zawsze byłem egoistą i nigdy nie przejmowałem się opiniami innych, z tego prostego powodu, że nikt życia za mnie nie przeżyje. Wiem, czego mi do szczęścia potrzeba i zawsze tak było. Poza tym, gdybym był cudownym dzieckiem, miałbym dwa metry wzrostu i grał w NBA, bo to moje największe marzenie. Tymczasem zajmuję się reklamą i wszystko, co dotychczas osiągnąłem, zawdzięczam pracy, a nie głupiemu szczęściu. Nie wiem, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Ale to ja będę za nią odpowiedzialny.
- Po Feshion Week otrzymaliśmy kilka e-maili na twój temat. Głównie od dziewczyn, zafascynowanych twoją obecnością na pokazach mody. Gdy powiedziałam ci o tym przez telefon, zapytałeś, czy autorką e-maili nie jest przypadkiem twoja babcia. Myślisz, że tylko ona jest tobą zafascynowana?
- Chyba tak (śmiech), bo dopiero po tym wydarzeniu przypomniały sobie o mnie wszystkie moje koleżanki, które przez lata się do mnie nie odzywały. Do tej pory pracowałem głównie dla firm ściśle związanych ze sportem, mały rebranding nastąpił niedawno, na branżę beauty, fashion, a najwięcej osób pyta mnie właśnie o to. Co do mojej babci, to myślę, że ona nie rozumie mojej pracy. Jak każda chciałaby, abym skończył studia, założył rodzinę i pracował na etacie od godziny 8.00 do 15.00, przez całe życie dla jednego pracodawcy. Trudno jej się dziwić, ale ja tak nie potrafię. To strata czasu...
- Co poradziłbyś swoim kolegom, którzy - podobnie jak ty - są na starcie w dorosłe życie?
- A cóż ja mogę im radzić?! Ważne jest, aby robić to, co się lubi i znaleźć kogoś, kto za to zapłaci.
- Czy taka praca daje satysfakcję finansową?
- Pyta mnie pani, czy dużo zarabiam? Niedużo, ale to może dlatego, że mam dużo potrzeb, jak każdy młody człowiek, i stale na coś wydaję. Podróże, gadżety, ciuchy. Mam też sporo wydatków, związanych z moją pracą. Niestety, jeszcze nie stać mnie na astona martina, nie mam swojej drużyny koszykarskiej (śmiech), a moja rodzina normalnie pracuje. Jestem na razie tylko samodzielny finansowo.
Fot. Mariusz Palczyński
Napisz komentarz
Komentarze