Miłoszyce Zakonnica z powołaniem
- Od kiedy siostra jest w zakonie?
- Od roku 1976. Trzy lata później, przeżyłam obłóczyny - uroczystość przyznania
habitu, a w roku 1980 we Wrocławiu, po formacji jako nowicjuszka, złożyłam pierwszą profesję zakonną. Są to trzy śluby: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Składa się je wobec siostry prowincjalnej. Podczas tej uroczystości otrzymałam również habit zakonny. Od tego momentu przestałam być nowicjuszką i stałam się prawdziwą zakonnicą.
- A po złożeniu ślubów?
- Kierowano mnie do pracy w domach zakonnych we Wrocławiu, Krzeszowie, Lewinie Kłodzkim, Domu Prowincjonalnym we Wrocławiu i na wrocławskim osiedlu Ołtaszyn. Od roku 2003 jestem w Miłoszycach.
- W przyszłym roku będziemy obchodzić dziesięciolecie pobytu siostry w Miłoszycach...
- Do tego nie dojdzie. Niedawno siostra prowincjonalna Paula poinformowała mnie, że w sierpniu przejdę do wrocławskiego Domu Prowincjalnego.
- Jak siostra przyjęła tę decyzję?
- Z pokorą i uśmiechem przez łzy. Zżyłam się z parafianami, doświadczyłam od nich wiele dobrego. W roku 2007 parafianie zobowiązali się do opłacania moich składek ZUS-owskich i wywiązują się z tego bez zarzutu. Dziękuję za wsparcie, dzięki nim będę miała jakąś emeryturę.
W Miłoszycach pełnię funkcję zakrystianki. W tym czasie zaliczyłam szkolenie aktywizacji zawodowej i zdobyłam prawo jazdy kategorii B. Obsługa komputera, wypełnianie wymaganych dokumentów oraz prowadzenie samochodu nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Na pewno sympatycznie będę wspominać współpracę z proboszczem ks. Januszem Giluniem. Zdarzały się różnice zdań, ale zawsze dochodziliśmy do porozumienia. Od ośmiu lat jest prowadzony remont kapitalny kościoła parafialnego pw. św. Mikołaja Biskupa, a w związku z tym problemów i pracy jest więcej niż normalnie.
- Siostra jest w zgromadzeniu szarych sióstr św. Elżbiety...
- Zgromadzenie, podobnie jak wiele innych żeńskich zgromadzeń zakonnych, wyrosło na gruncie potrzeb społecznych XIX wieku. Powstało w Nysie i było pierwszym rodzimym zgromadzeniem Ziemi Śląskiej. Wtedy los najbiedniejszych i chorych był wyjątkowo trudny. W roku 1842 roku rozpoczęło swą działalność stowarzyszenie dla pielęgnacji chorych, które z czasem zostało przekształcone w zgromadzenie zakonne. Głównym celem zgromadzenia była i jest bezinteresowna służba najbardziej potrzebującym, zwłaszcza cierpiącym i chorym. Podstawą religijną jest reguła III zakonu św. Franciszka, obejmująca program działalności apostolsko-charytatywnej, a patronką św. Elżbieta Węgierska. Obecnie elżbietanki działają w Polsce, Niemczech, Czechach, Włoszech, Danii, Szwecji, Norwegii, Izraelu, Palestynie, Brazylii, Rosji, Litwie, Ukrainie, Gruzji, Boliwii, Kazachstanie, Paragwaju, na Węgrzech i w Tanzanii.
- Przez ponad półtora wieku nic się nie zmieniło w zakresie działalności apostolsko-charytatywnej elżbietanek?
- Elżbietanki zajmują się pielęgniarstwem, pracują w szpitalach, zakładach leczniczo-opiekuńczych i domach dziecka, są zakrystiankami, a także prowadzą katechezę w szkołach i są przedszkolankami, jak nasza przełożona, siostra Karolina, która pracuje w miejscowym przedszkolu "Mikołajek". W miłoszyckim domu zakonnym są dwie siostry emerytki. Zajmują się prowadzeniem domu i ogrodem. Tworzymy rodzinę.
- Utrzymanie domu zakonnego i rodziny kosztuje. Jak zgromadzenie rozwiązuje tę kwestię?
- Jak w dobrej rodzinie. Wszystkie dochody sióstr trafiają "do jednego worka". Pulą tą zarządza siostra przełożona. Ona pilnuje, żeby były opłacone podatki i media, a także decyduje o wydatkach na indywidualne potrzeby sióstr.
- I w ten sposób sfinansowano szkolenia siostry?
- Szkolenie z zakresu aktywizacji zawodowej było bezpłatne, z funduszy unijnych. Mój kurs prawa jazdy częściowo był sfinansowany z pieniędzy wspólnotowych, a także dołożyli się darczyńcy i moi rodzice.
- Rodzice siostry mieszkają w Czernicy...
- Tak, tam się poznali. 10 kwietnia 2010 obchodzili diamentową rocznicę ślubu. W pierwszym okresie małżeństwa mieszkali we Wrocławiu, potem osiedlili się w Czernicy.
Z ich małżeństwa na świat przyszło sześcioro dzieci - trzy córki i trzech synów. Najmłodszy 4 lipca 1976 utopił się w Odrze. Miał osiem lat. W roku 1952 adoptowali dziewczynkę, która pół roku po przysposobieniu zachorowała i zmarła. Całe życie ciężko pracowali, najpierw we Wrocławiu, potem w gminie Czernica. Ponad trzydzieści lat pracowali też dla miejscowego kościoła. Tato ma 83 lata, a mama jest od niego starsza o sześć lat. Niestety, mama wymaga całodobowej opieki medycznej. Trzeba było ją umieścić w Zakładzie Leczniczo-Opiekuńczym we Wrocławiu przy ul. Św. Józefa, prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety. Odwiedzam mamę przynajmniej raz w tygodniu. Ojciec pochodzi z Nowej Wsi koło Komarna, niedaleko Lwowa, a mama z Wróblowic koło Wieliczki. Mimo że w moim domu rodzinnym nie brakowało ciężkich doświadczeń, cała rodzina kroczyła naprzód, a rodzice pociągali swoim szlachetnym i dobrym przykładem.
- To zadecydowało o wstąpieniu siostry do zakonu?
- Na pewno kierowałam się powołaniem. Moja rodzina jest normalna, zdarzały się sprzeczki i nieporozumienia, ale zawsze tworzyliśmy monolit, liczyliśmy się z oczekiwaniami drugiej strony. Wydaje mi się, że powołanie głównie zawdzięczam mojej mamie, która w czasach panieńskich chciała wstąpić do zakonu, ale jej rodziców nie było stać na wymagany wówczas posag. Innych sugestii nie było. W każdym razie czuję się spełniona i nie żałuję decyzji podjętej trzydzieści sześć lat temu. Powołanie to posiadanie określonego daru. Również do życia małżeńskiego, do wykonywania jakiegoś zawodu, np. pielęgniarki, lekarza czy nauczyciela.
- Jak teraz przedstawia się kwestia powołań zakonnych?
- Można mówić o głębokim kryzysie powołań. Moim zdaniem, jest to pochodna kryzysu rodziny, rozumianej jako duchowe zjednoczenie osób we wspólnym ognisku domowym aktami wzajemnej pomocy i opieki, oparte na wartościach chrześcijańskich, na Ewangelii.
Napisz komentarz
Komentarze