Szerzono pogłoski, że kto nie będzie członkiem ZPP, nie będzie miał prawa powrotu do ojczyzny. Poprosiła więc mama kierownika Walentina Litwinowa o wysłanie jej do Czarska po kolejny przydział mąki dla pracowników bazy. W Suurłach nie było piekarni, więc zamiast chleba otrzymywaliśmy mąkę, przydzielaną co dziesięć dni na całą dekadę. Zamiast dziennego przydziału jednego kilograma chleba, dostawaliśmy z mamą mączny zamiennik, w ilości 690 gramów, czyli niecałe 7 kg na dziesięć dni. I nic więcej! Litwinow zgodził się i mama pojechała saniami do Czarska w Wielki Poniedziałek, 3 kwietnia 1944. Zostałem sam z garścią mąki i łaskawym kubkiem mleka od krowy Litwinowa. Ze świeżą mąką dla wszystkich pracowników bazy mama miała wrócić następnego dnia. Ale w Wielki Wtorek 4 kwietnia z rana rozszalał się wyjątkowo silny buran i trwał aż do wieczora wielkanocnej niedzieli. Wielką Środę i Wielki Czwartek przeżyłem o kubku mleka. Zresztą nie tylko ja - inni ludzie w bazie też nie mieli już nic do jedzenia.
W Wielki Piątek kierownik bazy nie zdzierżył już głodu i załamał się. Było w oborze kilkadziesiąt owiec z niedawnego obowiązkowego skupu. Narażając się na surowe kary, Litwinow wszedł do izby Kazachów Igubajów i rzekł: - Igubaj, weź nóż i zarżnij najładniejszą owcę. Ty, Erysta, nalewaj wodę do kotła na surpę i do samowaru na czaj.
Znał się na rzeczy Igubaj. Przepiękną zarżnął owcę, dużą a młodą, o jasnym mięsie i bialutkim tłuszczu. Niezbyt długo trzeba było ją gotować. Baraninę gotowano kazachskim obyczajem: do wrzącej wody w kotle wrzucono całą poćwiartowaną tuszę, osmalone i oskrobane nóżki oraz głowę. Do smaku dodano sól i jedyną znalezioną gdzieś cebulę.
Ucztowano również po kazachsku. Najpierw wszyscy umyli ręce i usiedli "po turecku" na podłodze, wokół niskiego okrągłego stołu. W pierwszym rzędzie, przy samym stole, siedzieli mężczyźni i starszy chłopiec, czyli ja. W drugim rzędzie usiadły kobiety z dziećmi i dziewczyny. W trzecim rzędzie posłusznie legły psy. Igubaj postawił na stole pięknie rzeźbioną dużą tacę z brązu - każda rodzina Kazachów ma podobną tacę - i zabrał się do mięsa. Na początek wyjął z kotła ugotowaną owczą głowę i błyskawicznymi cięciami ostrego jak brzytwa noża poodkrawał z niej na tacę tyle mięsa, ile się dało odkroić. Resztę głowy podał do ogryzania najstarszemu z obecnych, Dairbekowi. Ten zjadł najpierw oczy, potem język i - po rozłupaniu czaszki - mózg. Resztę czaszki podał swojej żonie i dzieciom, którzy ogryźli ją do końca, a kości rzucili psom. Podobnie postępował Igubaj z kolejnymi kawałkami baraniny - mięso na tacę, kości mężczyznom do ogryzania, według znanej tylko Kazachom symboliki starszeństwa, potem mężczyźni resztę kobietom, a te na końcówkę psom. Gdy całe mięso zostało już oddzielone od kości i na tacy wyrosła góra pokrojonej baraniny, Igubaj polał mięso odrobiną surpy z cebulą i dał znak do rozpoczęcia uczty.
Reklama
Mój Wielki Tydzień na zsyłce w Kazachstanie
Na zsyłce w Kazachstanie, wraz z mamą Marią, przebywałem pełne sześć lat, od 1940 do 1946. Wcześniej, w październiku 1939, Sowieci zabili mego ojca, policjanta Jana
- 05.04.2012 11:55 (aktualizacja 27.09.2023 16:48)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze