Jelcz-Laskowice/Wrocław
Rak wspak
Karolina ma 31 lat. Trzy lata temu urodziła syna. Kilka miesięcy po porodzie zaczęła narzekać na męczący ból kręgosłupa. Była pewna, że to od noszenia dziecka. Tak mówili specjaliści. Ból nie ustępował, więc szukała pomocy u kręgarza i ortopedy. Było nastawianie kręgów i smarowanie maściami. Po kilku miesiącach zaczęło boleć biodro. Kolejna wizyta u ortopedy. Z ust lekarza znów to samo: - To od przemęczenia.
- Tym razem żona się uparła - mówi Tadeusz Bajcar, pracownik jelczańskiej Toyoty. - Poszła na badania, okazało się, że w biodrze jest zmiana przerzutowa. Kolejne badanie wykazało, że to duży nowotwór wątroby, który zaatakował kości.
Karolina przeszła badanie tomografem. To, co usłyszała, przeraziło ją. Kręg był lekko pęknięty. Cudem udało się uniknąć tragedii. - Lekarz powiedział, że lada dzień kręgosłup się złamie - mówi Tadeusz. - Przeszedł nas dreszcz, bo chwilę wcześniej Karolina podnosiła synka...
Specjaliści nie mogli dłużej czekać. Przeprowadzili dziesięciogodzinną operację, wszczepili stabilizator i implant. Zaraz po tym rozpoczęto chemioterapię, żeby zniszczyć ognisko choroby w wątrobie.
- Pierwsza chemia była bardzo agresywna - mówi Tadeusz. - Wyniszczyła organizm żony. Nie udało się całkiem zlikwidować guza, ale regresja była spora. Od jesieni 2010 mieliśmy trochę spokoju, sprawdzaliśmy badania, ale na początku 2011 nastąpił nawrót choroby.
Lekarze wycięli guza, znów kilka miesięcy spokoju i kolejny przerzut, kolejna chemioterapia, ale po trzech miesiącach nowotwór wciąż był aktywny. Lekarz powiedział wprost: - Chemioterapia jest już nieskuteczna, nie ma dalszych możliwości leczenia. Można zastosować jeszcze metodę eksperymentalną, ale to może być jeszcze mniej skuteczne.
Małżeństwo było przygotowane, że w kraju możliwości mogą się w końcu wyczerpać. Szukali w Europie i Stanach Zjednoczonych, ale tam medycyna jest na zbliżonym poziomie: - Lekarz prowadzący powiedział, że jedyna szansa jest w Chinach. Tam nie dzielą się chętnie patentami i nie sprzedają ich koncernom. Trzymają to dla siebie i leczą za grube pieniądze. Zdecydowaliśmy się zaryzykować, mimo, że żaden z lekarzy nie potrafił ocenić skuteczności tej terapii.
Od 6 stycznia Karolina przebywała w klinice w Tianjin. Była tam dwa miesiące, koszt takiej kuracji to 190 tys. złotych. Każdy zabieg jest rozpisany w cenniku. Pieniądze udało się zdobyć dzięki rodzinie, znajomym i zupełnie obcym ludziom, którzy wpłacali środki na konto "Fundacji z uśmiechem".
Chińscy lekarze zastosowali kilka terapii, o których w Polsce nikt nie wspominał. Blokowano m.in. dopływ krwi do guzów, żeby nie miały się czym odżywiać. - Ten zabieg wykonywano przez tętnice, nie zszywano rany, przyciśnięto ją workiem z piaskiem, żeby się zabliźniała - mówi Tadeusz. - Wstrzyknięto też specjalny środek, który scementował kolejne kręgi, zaatakowane przez nowotwór. Cement miał odpowiednią temperaturę, która ma wpływ na komórki rakowe. Zastosowano terapię cybernożem i precyzyjne naświetlanie kości. Na bazie krwi Karoliny zrobiono specjalną szczepionkę, która ma podnieść odporność organizmu.
Klinika Tianjin znana jest na całym świecie. Chorzy na raka, którzy przeszli standardowe leczenie, szukają tam szansy i mocno wierzą w sposoby wynalezione przez chińskich lekarzy. Specjaliści z Polski raczej nie chcą się wypowiadać na temat metod tam stosowanych lub uważają je za mało skuteczne. W marcu 2010 w dodatku "Gazety Wyborczej" ukazał się artykuł opisujący pacjentów, którzy zdecydowali się na leczenie w Chinach i opinie polskich lekarzy. Żaden nie wypowiedział się pozytywnie na temat chińskich metod. - Czary-mary, nic ponadto. Ale w Chinach wiele jest podobnych niekontrolowanych eksperymentów. Byłem tam na konferencji naukowej, rozmawiałem z lekarzami, włos się na głowie jeży, co oni wyprawiają - mówił prof. Maciej Krzakowski, krajowy konsultant w onkologii klinicznej.
Chorujący na raka, gdy słyszą, że nic już nie pomaga, i tak szukają szansy w Tianjin. Tak jest z Karoliną. Z całych sił wierzy i nie zamierza się poddawać. Kiedy mąż przyszedł do redakcji prosić mieszkańców powiatu o wsparcie finansowe, ona była w chińskiej klinice i przeszła tam już kilka zabiegów. - Są pierwsze efekty - mówił z uśmiechem Tadeusz. - Karolina czuje się znacznie lepiej. Bolała ją łopatka, bo guz naciskał na nerwy, a teraz ból ustąpił. Kręg znów groził złamaniem, ale udało się. Zniknął również ból biodra. Oni starają się nie atakować organizmu chemią, różnymi metodami próbują podbudować odporność. Żona jest bardzo silna psychicznie. Pobyt w Chinach dał jej ogromnego kopa. Wykonała kawał dobrej roboty. Nie poprzestaje na medyczno-farmkologicznych rozwiązaniach, pracuje z terapeutą i psychoonkologiem.
Karolina prowadzi bloga pod adresem www.rakwspak.blog.pl. Mnóstwo w nim wiary i pozytywnej energii. - Popędzam każdą chińską chwilę, nic na siłę, ale gdyby już był piątek? Czas ma swoje naturalne prawo, nie jestem przeciwko niemu - pisze. - Dziś spotkałam dwie Polki z Pomorza, które przyjechały do szpitala tydzień temu, to nie jest ich pierwsza wizyta, dziewczyny jak ja, krok po kroku. Rano były przed zabiegami. Patrzyłam im w oczy i widziałam tam swoje myśli, które niedawno mi towarzyszyły. Ludzie różnią się od siebie i są do siebie podobni. Nie wiedzieć czemu, w chorobie uczucia i emocje kształtuje w dużej mierze strach i to jest to, co od początku leczenia jest najważniejsze - przestać karmić się strachem!!! Chciałabym, by moje doświadczenie w cofaniu choroby było choć małym drogowskazem dla osób, które z nowotworową diagnozą właśnie wykonują pierwsze kroki i trafiły na tego bloga. Mogę i będę pisać tylko o tym, co ja wybrałam, co dla mnie było najważniejsze, od czego zaczęłam. Pamiętam bardzo dobrze uczucie ogarniającej samotności, które w całości wypełnia ciało i umysł po usłyszeniu diagnozy. Tego jednego słowa, któremu nadajemy od pierwszych chwil zbyt duże znaczenie i moc.
Tutaj opis jednego z zabiegów: - Moje 100 mililitrów białych krwinek, odseparowanych w godzinę od reszty krwi, maszyną wyglądająca na dobry radziecki sprzęt, pojechało na 10 dni do Pekinu. Krwinki wróciły do mnie i było ich więcej. Nie wiem, o ile więcej, ale pewno o milion tysięcy!!! Oddali mi je w trzech kroplówkach, po których wyglądałam jak rumiana dziewucha. O kolejnych planach nie ma co za dużo gadać - wszak rak wspak!
Mąż Karoliny mówi, że chińscy lekarze nie wspominają o rokowaniach, nie mówią, ile pacjentowi zostało czasu. - To sprawia, że człowiek wierzy w zwycięstwo. U nas specjaliści przedstawiają brutalną prawdę prosto w twarz. To nic złego, ale w Chinach po prostu leczą, nie określając, ile czasu pozostało do końca...
Skąd w Karolinie tyle sił i wiary?
- Mamy małego synka Gustawa...
Pomóż Karolinie!
Karolina potrzebuje pieniędzy na kontynuacje leczenia w klinice w Chinach. Koszt dwumiesięcznej kuracji to 190 tys. złotych. Możesz pomóc, przekazując 1 % podatku. KRS: 0000298436 Cel szczegółowy: Karolina Buczma
Agnieszka Herba
Fot. arch. Karoliny Buczmy
Napisz komentarz
Komentarze