Jelcz-Laskowice
Rajd organizowany jest od 1998 roku. Z założenia przypomina rajdy Monte Carlo sprzed kilkudziesięciu lat. Mogą w nim uczestniczyć marki pojazdów i modele, które brały udział w Monte Carlo Rallye w latach 1955-1979, albo ich wierne kopie. Rozpoczyna się tradycyjnym "zlotem gwiaździstym" z pięciu miast Europy. W tym roku po raz drugi kierowcy mieli okazję wyjechać z Warszawy.
Po wrażenia
Błażej Mosiołek z Jelcza-Laskowic od dzieciństwa jest miłośnikiem aut i rajdów. Do tej pory brał w nich udział tylko jako kibic. To jednak mu nie wystarczało. Dlatego w tym roku postanowił po raz pierwszy wystartować w rajdzie, i to nie byle jakim. Monte Carlo Historique to jeden z najstarszych, największych i najbardziej prestiżowych wyścigów. W tym roku trwał od 29 stycznia do 4 lutego. Z naszej stolicy wyjechało dziewięć polskich ekip, w tym trzy z Dolnego Śląska. To właśnie w jednej z nich pilotem był jelczanin, a kierowcą jego przyjaciel, Andrzej Duszyński z Wrocławia. Pomarańczowy fiat 125p, którym jechali, jest wierną repliką tego, w którym kiedyś sukcesy w Monte Carlo odnosił kierowca rajdowy Robert Mucha.
Krowy, ludzie i śnieg
Zanim rozpoczęli ściganie, musieli dojechać na miejsce startu. Po drodze spotykali ekipy z innych krajów. Najbardziej męczący był etap z Drezna do Monte Carlo. Jechali ponad 30 godzin. Trasa samego rajdu była bardzo wymagająca, a warunki atmosferyczne trudne. W trakcie jazdy lód zamarzał na szybie. Wszędzie pełno śniegu. Tegoroczny wyścig z ponad 300 ekip skończyło tylko 214. Siedemdziesiąt samochodów nie dojechało nawet do końca pierwszego etapu. Nie tylko warunki nie sprzyjały, kłopoty sprawiali także miejscowi. Błażej Mosiołek wspomina jedną z rodzin. - Podczas odcinka specjalnego pojawili się nagle na drodze - mówi. - Mama, tato i dziecko z sankami. Wyszli sobie po prostu na spacer. Szli wzdłuż drogi, na której jechały rozpędzone auta. Kiedy się zatrzymaliśmy i zwróciliśmy im uwagę, odpowiedzieli, że mogą tu robić co chcą, więc jak będą mieli ochotę, to będą spacerować.
Ekipa pomarańczowego fiata napotkała na swojej drodze także zwierzęta. Kiedy podczas jazdy zobaczyli na środku drogi stado krów, nie kryli zdziwienia.
Niebezpieczna jazda
Mimo bardzo dobrej jazdy podczas pierwszego etapu rajdu Błażej Mosiołek i Andrzej Duszyński nie ustrzegli się problemów. Kierowca francuskiego renault wjechał im w tylny lewy bok. Trzeba było naprawiać blacharkę. Na przedostatnim odcinku najechali na przeszkodę, która przecięła im dwie opony po prawej stronie, ściągnęła i podbiła auto, tak że wylądowali na boku. Kibice, którzy stali na trasie, pomogli postawić samochód. Efekt? Duże opóźnienie i spadek w klasyfikacji generalnej. Po tym zdarzeniu mieli również problemy ze zbieżnością kół oraz skręcaniem w prawo. Jednak nie wygrana była najważniejsza, tylko sam udział i przeżycia. Co nie znaczy, że nie było zaciętej rywalizacji. Błażej Mosiołek wspomina, że liderzy rajdu walczyli całkiem serio o jak najlepsze miejsce. Na jednym z odcinków ekipa, która prowadziła w klasyfikacji generalnej, miała duże spóźnienie. Żeby je nadrobić postanowiła wyprzedzać w sposób niedozwolony i przez to zepchnęła inne auto. Kierowca został zdyskwalifikowany i ma bezterminowy zakaz udziału w rajdzie.
Przygoda życia
Fot. Polskie ekipy, które jechały fiatami
Codziennie pokonywali od 400 do 450 kilometrów, były także nocne etapy. Wieczorami nie mieli nawet siły na zwiedzanie Monte Carlo. Były tylko krótkie rozmowy i wymiana wrażeń po całym dniu. - Mimo wielu trudności warto było wziąć udział w rajdzie - mówi Błażej Mosiołek. - To impreza życia. Takiej adrenaliny człowiek nie poczuje nigdzie indziej. Takich uczuć, jakie towarzyszą w aucie, nie da się opisać. Ścigaliśmy się z różnymi autami, m.in. z mini, które na co dzień są we włoskim muzeum w Turynie, porsche 911, renault alpine czy alfa romeo.
Jelczanin zapewnia, że to wielka satysfakcja ścigać się ukochanym fiatem 125p z tak znanymi markami. Ledwo co wrócili z jednego rajdu, a już myślą, aby wziąć udział w kolejnym. Snują także plany, związane z przyszłoroczną edycją rajdu Monte Carlo.
Malwina Gadawa
fot. arch. Błażeja Mosiołka
Napisz komentarz
Komentarze