Podróż do Thomaskirch
Zanim wyruszyli pociągiem w towarowych wagonach, tydzień czekali na dworcu kolejowym w Złoczowie, koczując w prowizorycznych budynkach. Podróż na ziemie zachodnie trwała dwa tygodnie. Mieszkańcy Uszni zabrali ze sobą kościelny dzwon, sygnaturkę (mały dzwonek), konfesjonał i figury świętych. Wraz z nimi jechał tamtejszy proboszcz, ks. Eugeniusz Nowak. Warunki podróży w nieznane były ciężkie. - Jechaliśmy w wagonach towarowych, i to bez dachu - wspomina Józefa Rudnik. - W jednym wagonie cztery rodziny, razem 17 osób. W tym samym wagonie zboże, krowy i koń. Przez cały czas podróży nie było gdzie się wykąpać. Spaliśmy w tych samych ubraniach. Po drodze była rzeka. Wszyscy poszli się do niej kąpać. A tam jeszcze trupy leżały, bo niedawno front przeszedł. Popraliśmy bieliznę, wykąpaliśmy się, wróciliśmy do wagonów. Po jakimś czasie strasznie obsiadły nas wszy. To było okropne, zlikwidowaliśmy je dopiero w Domaniowie.
W końcu dotarli do Markstadt - tak do końca wojny nazywały się Laskowice Oławskie - i tam też koczowali około tygodnia. Ksiądz Nowak postanowił wraz z kilkoma mężczyznami rozejrzeć się po okolicy, wybrali się na koniach. Po powrocie powiedział, że trzeba się osiedlić w Thomaskirch, bo tam są dobre ziemie, duża wioska i ładny kościół. - Szliśmy z tych Laskowic piechotą - wspomina Józefa. - Na Odrze most drewniany, a ja swoje krówki prowadziłam. W Oławie już byli Polacy. Pamiętam, jak szli z kościoła elegancko poubierani, a my tacy biedni, trochę brudni od krowich odchodów z wagonów.
Wspólnie z Niemcami
Domaniów był zadbaną wioską. Od lutego 1945 stacjonowało tam wojsko radzieckie. Na początku rządy sprawowała milicja, potem Domaniów miał już swojego sołtysa. Józefa zamieszkała z mamą w jednym z domów. Starsze pokolenie uważało osiedlenie się na Ziemiach Zachodnich za stan tymczasowy. - Moja mama pół roku nie rozpakowywała bagaży. Uważała, że wrócimy do Uszni. A my tu mogłyśmy spokojnie spać i nie bałyśmy się, że banderowcy przyjdą i nas pozarzynają, wcale nie chciałam wracać. Przez pewien okres mieszkały w domu razem z niemiecką rodziną o nazwisku Gaide. Dobrze wspomina ten czas. Młodzi Polacy chętnie spotykali się z młodzieżą niemiecką. - My z tymi niemieckimi dziewczynami chodziłyśmy, Niemiec grał na bębnie, graliśmy i tańczyliśmy na podwórku - opowiada Józefa. - Tak było, nawet nie wiem, jak myśmy się dogadywali, ale jakoś mieliśmy wspólny język. Chodziliśmy na wspólne zabawy, tańczyliśmy, fajnie było. Nikomu krzywdyśmy nie zrobili. Po latach Niemcy wielokrotnie przyjeżdżali do Domaniowa, a Józefa częstowała ich kawą, herbata i ciastem.
Napisz komentarz
Komentarze