- Wieść gminna niesie, że białostocka prokuratura już przygotowała przeciwko panu akt oskarżenia, który ma wkrótce trafić do oławskiego Sądu Rejonowego...
- Ten akt oskarżenia idzie i jakoś dojść nie może przez 18 miesięcy. Już tyle bowiem czasu minęło, gdy postawiono mi pierwsze zarzuty...
- ...o charakterze korupcyjnym! Już pan wie, co konkretnie panu się zarzuca?
- Tego aktu oskarżenia, wędrującego z Białegostoku do Oławy - chyba via Nowogrodzka w Warszawie - jeszcze nie widziałem. Ale mniej więcej wiem, jakiego typu otrzymam zarzuty.
- Wszystkie mają ponoć związek ze znanym oławskim biznesmenem Markiem K. Dostał pan trochę obuchem za niego?
- W pewnym sensie można tak powiedzieć, bo to jemu założono podsłuchy, w związku z zupełnie inną sprawą, z którą ja nigdy i nic nie miałem wspólnego. Panowie nasłuchujący pewnie się trochę nudzili, albo może musieli jakoś uzasadnić potrzebę utrzymania swoich miejsc pracy, więc z tych różnych - domniemam, że raczej mało ciekawych dialogów biznesowych - "wywęszyli" coś na mnie. No i pewnie jeszcze jakąś premię za to dostali!
- Prokuratura tłumaczy długość postępowania właśnie koniecznością pełnej i rzetelnej weryfikacji tego czegoś "wywęszonego"?
- W sprawie wszystkich stawianych mi kaskadowo różnych zarzutów, w trakcie tego długiego postępowania, osobiście lub za pomocą pana mecenasa, na bieżąco i bezzwłocznie składałem długie, wyczerpujące i rzetelne wyjaśnienia. Gdyby więc prokuratura chciała szybko i sprawnie zamknąć sprawę, to dawno mogła to zrobić. Ale tu przecież nie chodzi o złapanie króliczka, tylko o ciągłą gonitwę za nim. A pan komisarz za każdy dzień swoich rządów w naszej gminie znacząco poprawia parametry swojej przyszłej emerytury. Parę lat mu jeszcze do niej brakuje, a ponieważ przegrał wybory w Jordanowie, gdzie rządził trzy kadencje i został bez pracy, to koledzy partyjni załatwili mu "fuchę" w naszej gminie. No i całkiem świeżo dołożyli kolejnego "pożeracza" gminnych pieniędzy. Nie waham się nazywać to po imieniu, bo uważam, że nie było absolutnie potrzeby powoływania rządowego komisarza. Rolę szefa gminy na czas mojej przymusowej przerwy w pełnieniu funkcji wójta mogła bez żadnych problemów wypełniać moja zastępczyni - Teresa Jurijków-Górska, znająca bardzo dobrze problemy naszej gminy. Ona by nie ganiała po Urzędzie Gminy i nie szukała w szafach wirtualnych trupów, tylko rozwiązywałaby problemy naszych mieszkańców i naszego samorządu.
- Ale zgodzi się pan, że trochę pod pana dyktando?! Zanim nastał komisarz, a pan już nie miał wstępu do Urzędu Gminy, to pański gabinet wójta był w pana rodzinnym domu, w Gaci.
- Ja jestem z natury towarzyską osobą, więc gdy ktoś ze mną zaprzyjaźniony przyjeżdża do mnie do domu, to psem go nie szczuję, tylko witam "czym chata bogata". Dlatego różni ludzie do mnie chętnie przyjeżdżają. Oooo, np. kilka minut temu zapowiedział się telefonicznie pan Jurek Woźniak ze swoją małżonką-celebrytką. - Uważa więc pan zwolnienie pani Jurijków-Górskiej za bezprawne? - Tak uważam! Mam na to stosowne dokumenty i w odpowiednim czasie nie zawaham się ich użyć. Prosty przykład - pan wojewoda pisze do mnie, że musi powołać komisarza, gdyż ja nie mogę rządzić, a moja zastępczyni "z mocy prawa" straciła stanowisko. No i potem przychodzi pan komisarz i jak nigdy nic, przez pewien czas pracuje wspólnie z moją zastępczynią. A któregoś pięknego dnia dostaje olśnienia czy raczej zaćmienia i wydaje decyzję - podkreślam "decyzję"(!) - o odwołaniu Teresy Jurijków-Górskiej ze stanowiska zastępcy wójta. Rozumie pan coś z tego? Bo ja nic, albo prawie nic.
- Wróćmy do tych postawionych czy też już obudowanych w akt oskarżenia zarzutów. Z czego więc będzie się pan musiał "spowiadać" w sądzie?
Ciąg dalszy tej obszernej rozmowy w najnowszym wydaniu "Powiatowej". Dostępne już teraz e-wydaniu: DOSTĘPNE TUTAJ (Koszt 2.90 zł)
Napisz komentarz
Komentarze