Oława. Dobro wraca
Kiedy pisałam o wielodzietnych rodzinach, którym brakuje pieniędzy na podstawowe potrzeby, nikt nie sądził, że odzew będzie tak duży. Historia dwóch matek - Marii, wychowującej trójkę dzieci i Alicji Wąsiewicz z siedmiorgiem pociech - poruszyła mieszkańców. Kobiety miały obawy, że ludzie źle odbiorą artykuł z prośbą o pomoc, ale zaryzykowały. - Bałam się krytyki i tego, że ktoś może pomyśleć, że jesteśmy patologią i sobie nie radzimy - mów Alicja. - Jednak najstarsza córka mnie przekonała, że powinnyśmy spróbować dla dobra maluchów.
Ryzyko się opłaciło, telefon nie przestawał dzwonić. Czytelnicy pytali, co jest najbardziej potrzebne. Redakcyjny korytarz zapełniał się paczkami z ubraniami, słodyczami i zabawkami. Największym zaskoczeniem był telefon od Dariusza Mazura z Bystrzycy. Zadzwonił tego samego dnia, kiedy wyszła gazeta. Powiedział, że chce zrobić remont u Alicji. Uprzedziłam, że to nie będzie prosta sprawa, bo trzeba wyburzyć ścianę i połączyć rowerownię z mieszkaniem, a wszystko jest zagrzybione i wilgotne. - To nic, proszę tylko podać adres - powiedział. - Jutro rano zobaczę to pomieszczenie.
Trudno było uwierzyć, że ktoś chce bezinteresownie poświęcić czas i niemałe pieniądze. Następnego dnia dowiedziałam się, że Dariusz i jego pracownicy zaczęli działać. Jakby tego było mało, zapewnili, że skończą wszystko w tydzień i na Wigilię dzieci będą miały nowy pokój. - Przeczytałem artykuł i od razu zadzwoniłem - mówi. - Już pierwszego dnia przekonałem się, że to cudowna rodzina. Każdemu, kto chce w życiu zrobić coś niezwykłego, polecam takie zajęcie. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem pomóc. Radość tych dzieci daje niesamowitą siłę.
Alicja była zszokowana. - Pracują pełną parą, od rana do wieczora, nawet wody ode mnie nie chcą - komentowała na gorąco. - Nie wiem, jak mam dziękować, tego nie da się opisać.
Parę dni wcześnie opowiadała ze smutkiem, że dopiero po kilku latach oszczędzania mogłaby zrobić remont.
Kiedy ekipa Dariusza ciężko pracowała, dzwonili inni z wielkim sercem. Jego żona przekazała roczne karnety dla dzieci na salę zabaw "Papaja". Odezwała się koleżanka Alicji ze szkoły podstawowej. Łamiącym głosem pytała, co może zrobić, żeby pomóc. Zrobiła bardzo dużo. O artykule powiadomiła innych znajomych ze szkolnej ławki i zorganizowali zbiórkę pieniędzy na tonę węgla. W ogrzaniu dwóch mieszkań pomógł też Lech Łagowski, prezes spółdzielni "Samopomoc Chłopska" - nieodpłatnie przekazał Marii i Alicji po jednej tonie opału.
Do redakcji przyszedł starszy człowiek, który miał bony na zakupy w sklepach "Społem". - Nie przelewa mi się, ale kiedy przeczytałem historię tej rodziny, musiałem zareagować - mówił. - Tacy ludzie zasługują na pomoc, bo widać, że to dobre osoby.
Do lepszego życia dołożył się również kolega Alicji z dawnych lat. - Kiedy nie miałam dzieci, pracowałam w Niemczech. Ten człowiek był wtedy w trudnej sytuacji, bo pilnie potrzebował pieniędzy na rehabilitację dziecka. Załatwiłam mu pracę i ściągnęłam go za granicę. Teraz, po wielu latach, kiedy mnie jest ciężko, on odezwał się i pomógł w zdobyciu materiałów na remont. Przekonałam się, że dobro wraca. To piękny gest z jego strony.
Wiele telefonów było w sprawie Marii, ciężarnej matki z trójką kilkuletnich dzieci. Dzwoniły głównie kobiety, oferujące rzeczy dla malucha, który ma przyjść na świat za cztery miesiące. Po kilku dniach uzbierało się mnóstwo worków i pudeł z ubrankami. Ktoś przyniósł wanienkę, ktoś nosidełko, krzesełko do karmienia, kocyki, kołderki i masę innych. W tej historii przełomowy okazał się telefon od mężczyzny. Krzysztof Biliński zaoferował pomoc w remoncie łazienki. Obiecał zrobić hydraulikę i doprowadzić ciepłą wodę, której do tej pory nie było. Maria nie będzie już musiała grzać wody, żeby wykąpać pociechy. - Też mam dziecko i stwierdziłem, że nie ma nad czym się zastanawiać, tylko trzeba działać i pomóc - tłumaczył.
Zaraz po nim zgłosił się Adam Pasławski z firmy "Ad-Mar". Zobaczył łazienkę i zadeklarował, że wyleje nową podłogę i też pomoże przy remoncie. Kiedy wspomniałam, że niezbędny jest bojler elektryczny, natychmiast odpowiedział, że jutro przywiezie. Słowa dotrzymał.
Dwa dni przed Wigilią rozwieźliśmy dary. Obie rodziny zachowywały się tak, jakby wciąż nie wierzyły, że to wszystko dzieje się naprawdę. Dzieci Marii stały z boku i przyglądały się ze spokojem, jak wnosimy kolejne pudła. Zaciekawione pytały, co jest w środku? Ich mama powtarzała, że jest bardzo wdzięczna czytelnikom, którzy pomogli. - Do tej pory nie wierzę, wciąż nie mogę sobie wyobrazić, że uda się wyremontować łazienkę i założyć bojler - mówiła. - Będę w stanie uwierzyć, jak już wszystko będzie gotowe. Na razie to wydaje się tylko snem.
Pieniądze na materiały potrzebne do remontu, brodzik i kabinę prysznicową przekazali czytelnicy. 500 złotych przyniósł współwłaściciel podoławskiej firmy "Ori". Takich jak on było więcej. Jedna z mieszkanek zadeklarowała, że jak będzie trzeba, to dołoży około tysiąca złotych.
Kiedy wnosiłam paczki do mieszkania Alicji Wąsiewicz, dzieci piszczały z radości. Skakały z zaciśniętymi piąstkami i krzyczały: - To wszystko dla nas! Dziękujemy!
Najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa, pięcioletnia Maja, zostawiła pudełka i podbiegła do mnie, z całych sił, przytulając się do nóg. Chwilę po tym chwyciła małego różowego konika i wcisnęła mi do ręki. - Niech pani to weźmie - powiedziała. - Nie mogę, przecież to twoja zabawka - odpowiedziałam. - Musi pani, to prezent.
W trakcie rozmowy z Alicją maluchy wciąż ściskały mi ręce i dziękowały. Kiedy to mówiły, robiły się niezwykle poważne. Z całych sił próbowały wyrazić, jak bardzo są wdzięczne. Darek, który remontował im pokój, zawsze na koniec pracy dostawał od Mai laurkę. - Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy podbiegła do mnie z rysunkiem w dniu moich urodzin - mówi.
Ekipa budowlana zrealizowała plan w terminie. Na Wigilię nowe pomieszczenie było gotowe. Po odrapanych, mokrych ścianach nie ma śladu. Położono również panele i zamontowano nowe drzwi. To będzie pokój dla chłopców.
Mimo, że pierwszy artykuł ukazał się dwa tygodnie temu, czytelnicy wciąż dzwonią i oferują pomoc. Góra darów znów rośnie w redakcyjnym korytarzu.
Obdarowane matki mówią, że wdzięczności nie da się wyrazić słowami. Alicja przypomniała sobie, że dzień przed tym, gdy spotkała się ze mną pierwszy raz, zobaczyła w telewizji reportaż o ciężko chorym chłopcu, którego wychowywała babcia. Rozpłakała się i wysłała sms, z którego dochód przekazano na leczenie. - Następnego dnia zapukaliście do mnie z pytaniem, czy nie potrzebujemy pomocy - wspomina. - To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ofiarowane dobro zawsze wraca z podwójną siłą. Wiem, że do każdego, kto nam pomógł, też wróci...
Agnieszka Herba [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze