Miłoszyce/Paragwaj
- Powołanie odkryłam w czasie nauki w zawodówce - mówi siostra Dolores. - Przychodzi taki moment, że trzeba podjąć decyzję: teraz albo nigdy. W konsekwencji ówczesnego wyboru "teraz", jestem w zakonie. W Zgromadzeniu przeszłam wszystkie etapy - postulat, nowicjat, oraz pięć lat junioratu, okresu formacyjnego. W tym czasie skończyłam szkołę średnią i zdałam maturę, a także ukończyłam Studium Pielęgniarskie. Cieszę się, że wybrałam to zgromadzenie. Elżbietanki prowadzą swoje szpitale, zakłady opiekuńcze, zajmują się katechezą i duszpasterstwem oraz wspomagają parafie jako zakrystianki. Jest wiele możliwości samorealizacji.
Dlaczego misje?
Zawsze w sercu miała takie pragnienie. Chciała pracować w innym państwie, wśród innych ludzi.. Na początku tego wieku poprosiła o skierowanie do pracy misyjnej. Wtedy mogła wyjechać tylko do Niemiec: - Trudno było powiedzieć, że wszędzie, ale nie do Niemiec. Skoro zdecydowałam się na pracę misyjną, musiałam być konsekwentna. Mimo że nie znałam niemieckiego, wyjechałam za naszą zachodnią granicę. Ponad pięć lat pracowałam najpierw w Hoffhein, a potem w Halle. Tam nauczyłam się języka niemieckiego, a także skończyłam pomostowe studium pielęgniarskie. Dyplomu, zdobytego w Polsce, nie nostryfikowano.
Centrum Misyjne skierowało ją w roku 2009, na misję do Paragwaju. Przed wyjazdem musiała się nauczyć języka hiszpańskiego.
W Paragwaju
- Tam przeżyłam już dwa lata - mówi siostra Dolores. - Najpierw trzeba było zacząć od budowy domu misyjnego. Tę inwestycję realizowałyśmy razem z dwiema innymi misjonarkami, również Polkami. To też nie było takie proste. W Polsce zaczynamy budowę od fundamentów, a tam zaczynają od dachu. Tłumaczyłyśmy wykonawcom, że lepiej zacząć po naszemu. Posłuchali, uśmiechnęli się i wykonali po swojemu. I tak jest ze wszystkim, inny sposób myślenia. Trzeba czekać, żeby sami doszli do wniosku, że nasze podpowiedzi mają sens.
Budowę mamy za sobą, możemy prowadzić w miarę normalną działalność. Od pierwszych chwil pobytu w Paragwaju trzeba było obserwować ludzi i ich zachowanie oraz zwyczaje. Zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że nie możemy "wchodzić z butami". Musimy doskonalić język hiszpański, żeby mieć dobrą komunikację z miejscową ludnością. Trzeba dodać, że w Paragwaju językiem urzędowym jest także język Indian guarani. To nie ułatwia komunikacji.
Siostry skupiają swoją uwagę na kontaktach z miejscową ludnością. Prowadzą zajęcia z dziećmi, młodzieżą i kobietami, kierując się dewizą św. Benedykta z Nursji: - Módl się i pracuj. Uczą pracy, podstawowych czynności, a także przygotowują do uczestnictwa w eucharystii: - To jest praca inna niż w Europie, w Polsce.
Prowadzą też działalność ambulatoryjną. Wytwarzają leki na przeziębienia i inne dolegliwości, a także służą doraźną pomocą medyczną. Każda z trzech zakonnic ma swoje duszpasterstwo. Jest to trudna praca. Konieczne jest zrozumienie tamtej kultury, trzeba słuchać i obserwować. Siostry reagują tylko wtedy, gdy ktoś zaczyna głosić herezje.
Różnice
- Katolicy paragwajscy różną się od polskich - wyjaśnia misjonarka. - Wynika to z różnic kulturowych. W Polsce katolicyzm kojarzy się z tradycjami patriotycznymi. Tam chrześcijaństwo także jest przeniknięte tradycjami, ale są zupełnie inne wpływy, wiara jest mniej stabilna. Nie można tego porównywać. Z drugiej strony, w Paragwaju zaangażowanie świeckich jest znacznie większe niż w Polsce. Paragwajczycy nie wstydzą się podzielić Słowem Bożym, są bardzo zainteresowani jego celebracją. W Niemczech jest jeszcze inaczej, tam dominuje laicyzm. Niemcy, jak i inne zachodnie państwa, potrzebują reewangelizacji.
Jak są przyjmowane polskie misjonarki?
- Bardzo życzliwie - zapewnia elżbietanka. - Nie spotkałyśmy się tam z żadnymi inwektywami, a w Polsce to się zdarzało. Polacy uważają siebie za chrześcijan, ale wielu z nich to tylko chrześcijanie z urodzenia i chrztu. Od Paragwajczyków moglibyśmy wiele się nauczyć. Język hiszpański jest ubogi w wulgaryzmy, przekleństwa oraz inwektywy. Język polski jest naprawdę piękny - myślę, że bogatszy od hiszpańskiego. Szkoda, że także w obraźliwe, nieprzyzwoite słowa.
Misjonarki nie pracują od godziny do godziny. Są do dyspozycji ludzi, którzy o różnych porach dnia i nocy potrzebują kontaktu z misją. Wolne chwile siostry zakonne poświęcają na modlitwy i medytacje, podczas których próbują znaleźć odpowiedź na pytanie: - O co Panu Bogu chodzi? Na misji jest inny wymiar życia: - W żadnej mierze nie można tego porównać z działalnością jakiejkolwiek firmy. Podstawą naszej działalności jest ciągłe szukanie sensownej odpowiedzi na pytanie: - Czego Pan Bóg od nas oczekuje? Może tylko nas chce umocnić w wierze?
Kocha pracę misyjną, dzięki niej jest bliżej Boga, bliżej Jezusa Chrystusa, bo jest blisko ludzi, którzy potrzebują wsparcia w ich trudnym i często "pokręconym" życiu.
Plany i wątpliwości
- Nie mam planów, bo nie wiem, co mnie spotka po powrocie do Paragwaju - mówi Dolores. - Może się zmienić sytuacja polityczna i wszelkie plany legną w gruzach. Poddaję się woli Bożej. Mogą zaistnieć różne niespodziewane okoliczności, dlatego nie mogę powiedzieć, co i jak będzie. Paragwajska rzeczywistość jest nieprzewidywalna, zupełnie inna niż w Polsce, i trzeba umieć dostosować się do zaistniałych, często zaskakujących okoliczności. Na razie wiem, ze wyjeżdżam do Paragwaju na kolejną dwuletnią misję.
Dolores wyjaśnia, ze misja nie jest firmą dochodową. Funkcjonuje dzięki ludziom dobrej woli, którzy swoimi ofiarami wspomagają działalność placówki. Siostry nie otrzymują żadnego wynagrodzenia. Ofiary pieniężne są przeznaczane na utrzymanie misji oraz na pomoc materialną dla miejscowej ludności. Jednakże one nie chcą tylko obdarowywać jałmużną. Dużą wagę przywiązują do uczenia pracy: - W Paragwaju nie ma systemów ubezpieczeń i pomocy socjalnej. Pod tym względem jest w Polsce znacznie lepiej. Wiele rodzin paragwajskich nie ma źródeł dochodu, a to sprzyja rozwojowi przestępczości. W Paragwaju, jeżeli się nie ma pieniędzy, to nie ma się prawa do życia. Działalność przestępcza daje jakieś możliwości przeżycia, stąd rozboje i narkotyki. Staramy się wskazać inne możliwości życia, w duchu chrześcijańskim.
Siostra dodaje, że edukacja jest tam bardzo płytka, a dzieci zaniedbane, niedokarmione. Odwszawianie i odrobaczanie to niemal codzienne, rutynowe zajęcia.
Nostalgia
- Przeżywam tęsknotę za Polską i rodziną - wyznaje siostra Dolores. - Rodzicom i moim rodzonym siostrom dziękuję, że nie mają do mnie pretensji o puste miejsce przy wigilijnym stole i podczas wielkanocnego śniadania. Mnie też ich brakuje. To są bardzo trudne chwile. Ale wiem, że moi rodzice akceptują mój wybór i chyba są ze mnie dumni. Mój każdy misyjny dzień jest wypełniony pracą, nie mam za wiele czasu, by tęsknić. Ale w wolnych chwilach wracam myślą do Miłoszyc, skąd "wyfrunęłam". Wtedy szczególnie gorąco modlę się i wiem, że jestem bardzo blisko rodziny i znajomych. Oni też są blisko Boga. Modlą się za powodzenie mojej posługi misyjnej, a także za tych, którym - razem z innymi zakonnicami - staram się pomagać.
Rodzice siostry Dolores - Teresa i Marian Jadczakowie - i jej najmłodsza rodzona siostra Aleksandra, mieszkają w Miłoszycach, a siostra Marta - w Kopalinie. O siostrze Dolores pamiętają nauczyciele, którzy kiedyś uczyli w miłoszyckiej Publicznej Szkole Podstawowej. I są z niej dumni.
Z dobrymi życzeniami
5 września siostra Dolores poleciała do Paragwaju. W niedzielę, w przeddzień wyjazdu, proboszcz miłoszyckiej parafii ks. Janusz Giluń zadecydował, że zbierane podczas mszy św. ofiary pieniężne, będą przeznaczone na wspomożenie misyjnej działalności elżbietanek w Paragwaju. - Wszystkim ofiarodawcom, serdeczne Bóg zapłać - dziękuje wzruszona siostra Dolores. A my jej życzymy: Szczęść Boże!
Jerzy Smyk
Reklama
Siostra Dolores
Misjonarka Barbara Jadczak, dawna mieszkanka Miłoszyc, w roku 1986 wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Wtedy miała siedemnaście lat. Przyjęła zakonne imię Dolores. Imię to wywodzi się od hiszpańskiego słowa "dolor", które oznacza "ból". Chciała nawiązać do cierpień Chrystusa Ukrzyżowanego
- 22.09.2011 11:55 (aktualizacja 27.09.2023 16:53)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze