Rodzina inna niż wszystkie
W maju ta rodzina może świętować dwa razy - 26 Dzień Matki oraz 30 - Dzień Rodzin Zastępczych. Beata i Stanisław mówią, że mają co świętować, bo istnieje u nich obecnie aż osiem powodów do szczęścia.
Radosny rozgardiasz
Kiedy wchodzi się na ich podwórko i do domu, od razu ma się wrażenie, że nie są to zwykłe mury. W ogromnej kuchni - na stole bukiet kwiatów z piwonii, konwalii i bzu. - Wszystkie z mojego ogródka - chwali się Beata.
Na dużym blacie, na środku kuchni, jeszcze pachną świeżo wyciągnięte z kaflowego pieca dwa ciasta z rabarbarem. Zanim rozpoczniemy rozmowę, Beata musi jeszcze przewinąć i nakarmić Calineczkę - tak mówi rodzina o dziewczynce, która trafiła tutaj zaraz po urodzeniu.
W końcu mała zasypia, można spokojnie porozmawiać, ale wtedy otwierają się drzwi i wbiegają dziewczynki. Jedna chce pić, druga szuka kluczy. Jeszcze nie zdążyły wyjść, a przychodzi Stanisław, radośnie oznajmiając, że skuter jest już naprawiony i można nim jeździć.
- To właśnie jest obrazek naszego domu - mówi Beata. - Tu tak wygląda życie, znajomi mówią, że to taki radosny rozgardiasz.
Wyjątkowi? Nigdy w życiu!
Nie czują się wyjątkowymi ludźmi. Nie uważają, że przyjmując do swojego domu cudze dzieci, zrobili coś nadzwyczajnego i heroicznego. - Jesteśmy zwykłymi ludźmi - mówi Beata. - Robimy po prostu to, co kochamy i w czym się spełniamy.
Decyzji o tym, żeby zostać rodziną zastępczą, nie podjęli od razu. Już wcześniej o tym myśleli. Ich znajoma jest dyrektorem Domu Dziecka i odwiedzała ich kiedyś ze swoją podopieczną. Oni z wzajemnością bardzo polubili dziewczynkę. Padła propozycja, żeby zostali dla dziecka rodziną zastępczą. Ich dzieci były już duże, więc czemu nie? Jednak plany pokrzyżowała im sytuacja rodzinna i choroba. Musieli na jakiś czas przełożyć myślenie o powiększeniu rodziny.
- Mimo chwilowych kłopotów, nigdy nie przestaliśmy o tym myśleć - mówi Beata. - Nasze dzieci były już dorosłe i odchowane. W domu zrobiło się pusto, więc co mieliśmy robić? Telewizor oglądać do końca życia? Przecież to same nudy...
Pięć lat temu poszli na kurs dla rodzin zastępczych. Trwał kilka miesięcy. Szkolenie nie tylko miało przygotować opiekunów do nowej roli, ale także pomóc w nastawieniu psychicznym i uświadomić jak ważne zadania i odpowiedzialność biorą na swoje barki.
Krótko po skończeniu kursu zadzwonił telefon z propozycją, aby wzięli do swojego domu trójkę rodzeństwa. Trzy dziewczynki - najmłodsza miała wtedy półtora roku. Sprawa była bardzo pilna, musieli się zdecydować prawie natychmiast. Po rozmowie podjęli decyzję, że zechcą stworzyć dziewczynkom dom i na drugi dzień pojechali po dzieci. Beata ma 48 lat, a Stanisław 51. Usłyszeli wtedy różne rzeczy, nie wszystkie pochlebne, choć pozytywne przeważały. - Pojawiały się zdania, że jesteśmy za starzy, żeby brać tak małe dzieci, że sobie nie poradzimy, że po co nam to? - mówią z wypiekami na twarzy. - Jednak my nie mieliśmy takich wątpliwości. Ma się tyle lat, ile się czuje, a my czujemy się młodzi, mamy jeszcze wiele sił i optymizmu, aby nauczyć i pokazać świat naszym podopiecznym.
Po przejściach
Beata i Stanisław udowodnili wielu osobom, że w życiu nie idą na skróty i stawiają przed sobą kolejne wyzwania. Po trójce rodzeństwa przyjęli do domu czwartą dziewczynkę, ich siostrę. Była w ciężkiej sytuacji. Beata i Stanisław nie chcą zdradzać szczegółów, ze względu na dobro dzieci. Wiadomo, że podopieczni trafiają do nich z wieloma problemami, są z rodzin dysfunkcyjnych, które nie są się w stanie zajmować się dziećmi. Często nie wiedzą, jak się zachować, mają problemy z nauką i wiele zaległości w różnych dziedzinach życia. Zanim się zaaklimatyzowały, miały nocne koszmary. Musiało minąć wiele czasu, zanim się dopasowały. Jednak nie zawsze tak było. Siostra dziewczynki doszła do wniosku, że woli być w domu dziecka. Przyjęli pod swój dach jedynego chłopaka. Przyszedł do nich po przejściach. Miał za sobą nawet ucieczki z domu. W nowym miejscu także nie było z nim łatwo. Po różnych problemach zaufali mu po raz kolejny, wierząc, że na pewno razem sobie poradzą. Beata mówi, że psycholog był pod wrażeniem, jak chłopak się zmienił. - Myślę, że wiele pomogło otoczenie - mówi Stanisław. - On doskonale rozumie się z chartami. Teraz opiekuje się dziesiątką szczeniaczków, które urodziła nasza suczka. Interesuje się także ogrodem. Czyta różne książki o sadzeniu roślin, świetnie czuje się w pomaganiu na działce.
Beata i Stanisław dodają, że w opiece nad dziećmi bardzo pomagają im ich rodzone córki: - Wspierały nas od początku. Opiekowały się dziećmi, odrabiały z nimi lekcje. Myślimy, że gdyby nie ich pomoc, mogłoby być nam ciężej.
Ich pomoc jest nieoceniona przy najmłodszym członku rodziny, sześciotygodniowej dziewczynce, która trafiła do nich zaraz po urodzeniu: - Wyglądało to podobnie jak we wcześniejszych przypadkach. Dostaliśmy telefon i opisaną sytuację. Mogliśmy odmówić - zawsze możemy, jednak się zgodziliśmy. Wniosła do naszego domu wiele radości. Jest naszym oczkiem w głowie i słoneczkiem. Nie wyobrażamy sobie, żeby od nas odeszła, choć jej sytuacja prawna jest na razie skomplikowana.
Dom, piec kaflowy i psy
Doskonale pamiętają moment, w którym pierwsze dzieci trafiły do ich domu. To jeden z ważniejszych momentów w ich życiu, choć nie tylko dla nich: - Nie zdawaliśmy sobie, także sprawy jak ważny był także dla dzieci. Oni pamiętają każdą minutę, nawet w co byliśmy ubrani i co mówiliśmy.
Jakiś czas temu sprzedali duże mieszkanie i kupili dom na wsi, żeby rodzina czuła się bardziej komfortowo. Nadaje się do remontu. Wiele już zrobili. Zlikwidowali jeden pokój, żeby mieć wielką kuchnię: - Dla nas to bardzo ważne, najważniejsze pomieszczenie w domu. W nim kręci się życie całego domu.
Beata wymarzyła sobie takie miejsce, w którym będzie prawdziwe rodzinne ognisko domowe, w nim piec kaflowy, cegły, blat kuchenny na środku. To wszystko zrealizowali: - Na pewno nie udałoby nam się to w takim czasie, gdyby nie pomoc dobrych ludzi, naszych sąsiadów.
Na podwórku biegają cztery charty rosyjskie. Są łagodne i szukają kontaktu z każdą osobą, którą zobaczą. Jednego mieli jeszcze w mieszkaniu, dwa zmaltretowane przywieźli z Czech. Mieli je oddać, jednak były w takim stanie, że postanowili je przygarnąć i zaopiekować się nimi. Czwartego, jedyną suczkę, Beata dostała w prezencie od rodziny. Na podwórku są także koty, które przygarniają, jeżeli ktoś je zostawi blisko ich domu.
Cud istnienia
W przeciwieństwie do innych Beata i Stanisław nie narzekają, nie widzą wszystkiego tylko w ciemnych barwach. Pewnie dlatego zdecydowali się na tak trudną, ale bardzo ważną i satysfakcjonującą rolę. - Mamy dużo szczęścia. Nie chcemy wiele w życiu i nie narzekamy. Jakoś jest tak, że udaje nam się to, co sobie zaplanowaliśmy. Trzeba myśleć pozytywnie, bo to naprawdę działa.
Na pytanie, jak to robią, że dają sobie radę z tyloma obowiązkami i wciąż nie mają dość, Beata odpowiada, że trzeba robić to, co się lubi i kocha. Zanim zawodowo poświęciła się rodzinie zastępczej, także pracowała z dziećmi. Nie traktuje tego jako misję, bo brzmi to dla niej górnolotnie: - Te dzieci trzeba obdarzyć zaufaniem i zdobyć ich zaufanie, nic więcej. To daje mnóstwo szczęścia i radości. Dzieci wnoszą w życie rodziny świeży powiew. Każdy człowiek potrzebuje do szczęścia spełnienia i samorealizacji. W takiej rodzinie można się świetnie spełnić. Pokazać dzieciom jak można żyć, pokazać im świat. Każde dziecko to taki cud, a my mamy możliwość podziwiać te cuda, pomagać im w kształtowaniu siebie. I chyba dlatego warto.
Tekst i fot.: Malwina Gadawa
Napisz komentarz
Komentarze