Miłoszyce. Rodzina adopcyjna
- Już pół roku po naszym ślubie w październiku 1997, wiedzieliśmy, że nie możemy mieć swoich dzieci - mówi pani Edyta. - Zaczęliśmy myśleć o adopcji. Nie była to pochopna decyzja.
Zwrócili się do Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego we Wrocławiu. Stawiano tam bardzo ostre warunki odnośnie standardu mieszkania. Nie zakwalifikowali się. Wtedy mieszkali u teściów.
Pomógł im ksiądz Witold Gliszczyński, ówczesny proboszcz miłoszyckiej parafii. Poradził, by udali się do Archidiecezjalnej Poradni Adopcyjnej we Wrocławiu, przy ulicy Katedralnej. Tam zaakceptowano ich warunki mieszkaniowe. Ukończyli trzymiesięczny kurs i pozytywnie przeszli badania. Wpisano ich na listę oczekujących na dziecko.
- Dziesięć dni po trzydziestych urodzinach męża odebraliśmy telefon, żeby przyjechać, bo jest dziecko - kontynuuje Edyta. - Wiktor trafił do nas, gdy miał dwa miesiące i cztery dni. Był wcześniakiem z wieloma przypadłościami. Nie oceniam decyzji jego biologicznej mamy, nie mam do tego prawa. Zrzekając się go, nie miała pewności, że przeżyje. Był pod respiratorem, walczył o życie, ważył 1,3 kg. Na początku przyjęliśmy go jako rodzina zastępcza. Po uzyskaniu akceptacji w starostwie, sąd sprawdził warunki przez kuratorkę i bardzo szybko podjął decyzję o adopcji. Wiktor ma zmienione imię i nazwisko, została mu tylko data urodzenia.
Laszkowscy nie chcieli być rodziną zastępczą, mimo że one otrzymują pomoc finansową z budżetu państwa. W rodzinie zastępczej dziecko może być tylko do jakiegoś czasu. Jeżeli znalazłaby się rodzina adopcyjna, musieliby go oddać.
Adopcję, jak zwykle, przeprowadzono anonimowo. Wszelkie ślady urywają się w ośrodku adopcyjnym. W szpitalu niczego sami nie podpisywali, a niezbędne parafki postawiła pracownica ośrodka. Laszkowscy złożyli swoje zobowiązania tylko w starostwie i w sądzie.
- Nie wiedzieliśmy nic o chorobach Wiktora - zaznacza Edyta. - Z czasem wszystko zaczęło wychodzić na jaw. Prognozy nie były optymistyczne. Ale opieka z odpowiednią rehabilitacją dała efekty. Niektórzy "życzliwi" uważali, że to ja wymyślam choroby, by zdobyć więcej pieniędzy. Ludzie nie odróżniają rodziny adopcyjnej od rodziny zastępczej. Lekarze podziwiali nasz wkład pracy. Wiktorowi groziło, że nie będzie chodził. Woziliśmy go na rehabilitację raz w tygodniu. Każda kosztowała 200 złotych. Dzięki Bogu, dzisiaj chodzi tak szybko, że nie mogę go dogonić. Czasem zastanawiamy się z mężem, jak to mogło być, że tyle lat go nie było z nami. Kochamy jego rozbrajający uśmiech.
Laszkowscy mówią Wiktorowi, że urodziła go inna pani. Nie jest to wymagane, ale oni nie chcą, żeby kiedyś ich syn przeżył szok, żeby ktoś po latach nie zrobił mu krzywdy, mówiąc prawdę o jego pochodzeniu. On jest adoptowany, ale nie jest inny. Jest normalnym dzieckiem, które ma mamę i tatę, normalny akt urodzenia, nazywa się Laszkowski, jak jego rodzice - Edyta i Rafał, ma babcie i dziadków, a także wszelkie prawa dziecka, łącznie z dziedziczeniem. - Mówimy mu, że jesteśmy jego rodzicami, że szukaliśmy go i znaleźliśmy, ale urodziła go inna pani - podkreśla Edyta.
Raz w roku odbywają się spotkania rodzin adopcyjnych. Chodzi o wymianę doświadczeń, głównie w radzeniu sobie z problemami wychowawczymi dziecka i jego emocjami. Adopcja to pomaganie dzieciom, pozbawionym opieki rodzicielskiej i ofiarowanie im ciepła rodzinnego domu, miłości i wsparcia. A więc tego, co tworzy pełną rodzinę.
Adopcja jest coraz bardziej popularna, przestaje być tematem tabu. Laszkowscy zdecydowali się na publiczne ujawnienie swojej historii i ich syna Wiktora. Chcą w ten sposób zachęcić inne małżeństwa, które znalazły się w takiej sytuacji, jak oni. W powiecie oławskim już jest kilkanaście takich rodzin.
Edyta i Rafał przymierzają się do zaadoptowania dziewczynki. Potrzebują zaświadczeń z poradni psychologicznej i przeciwalkoholowej. Wiąże się to z opłatami - obecnie 250 złotych, a jeszcze pięć lat temu tylko 70 zł. Na szczęście odpis aktu małżeństwa i badania przez lekarza pierwszego kontaktu to bezkosztowe procedury.
Ostatnio korygowano Wiktorowi wzrok, żeby nie miał zeza. Laszkowscy robią wszystko, żeby ich syn z rozbrajającym uśmiechem szczerze mógł patrzeć ludziom prosto w oczy, mówiąc: - Jestem szczęśliwym dzieckiem!
Jerzy Smyk
Napisz komentarz
Komentarze