Oława. Prześladowania Kościoła
Wielkanoc 1951 nie zapowiadała się jakoś szczególnie. Szykowanie koszyków, jajka farbowane w łupinach z cebuli, chrzan na ćwikłę. W liturgii Wielkiego Tygodnia bierze udział wikary oławskiej parafii Franciszek Kutrowski, prowadzący kilka lat wcześniej "Sodalicję Mariańską". To stowarzyszenie, skupiające młodych czcicieli Maryi, głównie licealistów. Lubił to, bo miał doskonały kontakt z młodzieżą.
W powojennej, komunistycznej Polsce takie działania były oceniane jednoznacznie - jako wrogie systemowi. Tomasz Gałwiaczek, historyk Instytutu Pamięci Narodowej napisze 60 lat później, w książce o działaniach Urzędu Bezpieczeństwa wobec Kościoła katolickiego i innych wyznań, że aktywność księdza Franciszka Kutrowskiego wywoływała szczególne zainteresowanie funkcjonariuszy UB. Stwierdzono, że jest wrogo ustosunkowany do ustroju i przeprowadza wrogą działalność na "odcinku młodzieżowym" w szkole, wpajając młodzieży pojęcia antyradzieckie i agitując przeciwko ZSRR. Władze zakazały działalności organizacji kościelnych, w tym również "Sodalicji".
Prolog
Krystyna Tyczyńska (z domu Migocka) pokazuje zdjęcie z przedstawienia, przygotowanego przez członków "Sodalicji Mariańskiej". Ona gra anioła. Element dekoracji - biały orzeł. Jest zraniony, a z rany płynie krew. Dziewczyna w czerni jest Polską. Ubrana na czarno, w czarnej woalce. Do kryształowego pucharu wlano czerwony napój, symbolizujący krew. Dziewczyna podaje go Matce Boskiej. To krew męczeńska. W środku siedzi ksiądz Kutrowski. Zdjęcie zrobiono 4 października 1949.
Telefon z góry
Dwa lata później tuż przed Wielkanocą było zimno. Jadwiga Jaremczuk, siostra Krystyny (wówczas Migocka) - jedna z kilku wtedy aresztowanych, pamięta to doskonale, bo szła przez miasto w zimowym płaszczu, zanim dwóch tajniaków nie wciągnęło jej do czarnej wołgi: - Byłam w szkole, gdy dyrektor naszego liceum Marian Bocian przyszedł na drugie piętro zawiadomić mnie, że był telefon z góry. Miałam się zgłosić do siedziby ZMP (Związku Młodzieży Polskiej). Mieściła się wtedy na rogu dzisiejszych ulic Kamiennej i 1 Maja. To było niespotykane, żeby dyrektor przychodził do ucznia i powiadamiał go, że ktoś dzwonił. Kazał iść, to poszłam. Minęłam pocztę. Wtedy zatrzymała się przede mną ta sławna czarna wołga. Wyskoczyli z samochodu, wciągnęli do środka i przewieźli do budynku milicji i UB, tam, gdzie teraz jest policja. Zaczęły się przesłuchania. Było tam czterech, pięciu mężczyzn.
Pamięć się rwie. Jadwiga już nie pamięta pytań, jakie jej zadawano. Pamięta, że zarzucono jej "wrogą robotę", ale ona nic takiego nie robiła. Pamięta, że ubek wyskoczył do niej, zamachnął się, ale nie uderzył. Kazali pisać zeznania. I tak na zmianę - przesłuchanie i pisanie, aż do północy. Potem - zdjąć buty, zostawić sznurówki i do piwnicy. Wtedy po raz pierwszy i ostatni w życiu usłyszała "aresztuję panią". Była tak zmęczona, że od razu zasnęła. Rano znów wzięli ją na przesłuchanie. Do domu wypuścili ją nocą, ale nie jest pewna, czy następnego dnia, czy dzień później. Strachu nie potrafi opowiedzieć. Miała 21 lat.
Poznaje okno
W tym czasie Jadwigi szukała rodzina. Najpierw siostra poszła pytać po koleżankach, ale nikt niczego nie widział. Umierali z niepokoju, bo wiadomo, jakie to były czasy. Rodzice pojechali do dyrektora Bociana, który mieszkał w Jaczkowicach. On powiedział im o telefonie z góry. - Następnego dnia z samego rana wyszłyśmy z mamą szukać siostry - opowiada Krystyna Tyczyńska. - Na 1 Maja był posterunek milicji. Poszłyśmy tam. Usłyszałyśmy, że siostra pewnie uciekła do chłopca, bo w domu było jej źle. Mama się zdenerwowała. Niczego się nie dowiedziałyśmy.
Podczas wielogodzinnych przesłuchań Jadwiga nie usłyszała słowa "sodalicja". O tym, co przeżyła, miała nigdy nikomu nie opowiedzieć. Kilka dni po wyjściu z aresztu ktoś kręcił się obok domu. Poznaje okno piwnicy, w której ją więzili. Czasem obok niego przechodzi.
Przeciwko spółdzielniom produkcyjnym
Jan Źrałko miał wtedy 21 lat i mieszkał w Biskupicach Oławskich. "Sodalicja Mariańska" to dla niego modlitwa, śpiewy i ryngraf Maryi na błękitnej wstążce. Dla władzy ludowej "Sodalicja" była tajną organizacją, dążącą do obalenia ustroju Polski Ludowej. Agitacji przeciwko Związkowi Radzieckiemu - ze strony księdza Kutrowskiego - Jan Źrałko nie słyszał.
Aresztowano go rano w poniedziałek. Tajniak UB zabrał go ze szkoły. Janek był tylko w marynarce, bo kurtkę zostawił w internacie. Pamięta, że wtedy było zimno, taka mroźna wiosna. Wsadzili go do samochodu. Chyba była to dekawka. Zatrzymała się dopiero na podwórku UB. - Wszedł funkcjonariusz, który przedstawił się jako szef Urzędu Wojewódzkiego UB - opowiada. - Zarzucił mi, że wspólnie z innymi członkami "Sodalicji" organizujemy zebrania i spiskujemy przeciwko Polsce Ludowej oraz spółdzielniom produkcyjnym. Powiedziałem, że nie ma żadnej tajnej organizacji. Zamierzył się, zaczął mi grozić. Potem wzięli mnie inni i było śledztwo. Cały dzień i całą noc. W kółko to samo - że tajna organizacja. A ja twierdziłem, że nie ma żadnej organizacji.
Polała się krew
Ubek postanowił się zabawić. Zrobił Jankowi "gimnastykę". Musiał skakać z przysiadami, z rękoma w górze, dookoła stołu. Był zmęczony, zaczepił o krzesło, które upadło. Usłyszał serię wyzwisk, z jakimi nie zetknął się nawet później w wojsku. Dowiedział się, że niszczy mienie państwowe. Ubek kazał mu stanąć pod ścianą. Rąbnął go w brodę tak, że przeciął język. Polała się krew. - Kazał mi odwrócić się do ściany i wyciągnął pistolet - opowiada Jan Źrałko. - I znów śledztwo, protokoły. To trwało do wieczora. Pisałem życiorys i zeznania.
Ubek w popielatym płaszczu
Wieczorem ubecy podstawili mu dwóch fałszywych świadków. Znał ich, a oni znali jego. Jeden jeszcze żyje i Jan Źrałko chętnie spotkałby się z nim. Pierwszy mówił, jak w instrukcji partyjnej - o zebraniach, wrogiej działalności, agitacji. Drugi był "łagodniejszy", bo używał słowa "prawdopodobnie". Przesłuchanie trwało do dziesiątej wieczorem. Potem piwnica, zostawić pasek, sznurówki, prycza i ubranie w kostkę. Znów przyszli po niego. Mówi, że wziął go ubek z Oławy. Pamiętał go, chodził w przeszytym wojskowym ubraniu. - Cały czas stałem, a on od jedenastej ciągnął przesłuchanie do rana - opowiada Źrałko. - Rano wziął mnie drugi. Znów protokół. Potem przyszedł trzeci. Chodził kiedyś w popielatym płaszczu w okolicach internatu, w którym mieszkałem w Oławie. Kazał mi pisać życiorys i zeznanie o działalności "Sodalicji".
Ubek z Oławy spytał go, czy jest głodny. To było we wtorek po południu, a Janek jadł śniadanie w poniedziałek. Zaoferowano śledzie. Janek nie chciał. Słyszał, że najpierw dają śledzie, a potem nie dają pić. Dostał szklankę wody. Zaproponowano mu papierosa.
Włosy w celi
Było zimno, gdy Janka w samej marynarce wyprowadzili na podwórko, zapakowali w samochód i wywieźli do Wrocławia. Pamięta boczne drzwi do aresztu UB. Kazali rozebrać się do golasa, przeszukali dokładnie, wsadzali palce wszędzie. Dostał miskę, koc i do celi. Numeru nie pamięta. Ubranie w kostkę, sznurówki, pasek. Jak zawsze. W środę rano obudził go głód. Czarna kawa i chleb. Na obiad niejadalny kapuśniak.
W czwartek znów wzięli go na śledztwo. Słaby z głodu, dostał ciosy w kark. Cały dzień śledztwa aż do wieczora. W Wielki Piątek w jego celi leżały włosy, bo wcześniej kogoś strzygli. Sprzątnął je. Gdy wychodził na wolność, podpisał, że niczego nie widział, nie słyszał. Tajemnica pod groźbą sądu wojskowego. Ubeka, który chodził w wojskowym przeszytym płaszczu, spotkał kiedyś w Laskowicach na odpuście.
Matka zemdlała
W 1951 środa przed Wielkanocą była wolna. Osiemnastoletni Edward Bykowski był wtedy w domu, gdy przyszli ubecy. Rodzina pierwszy raz widziała rewizję. Ubeków było trzech, a jednego rodzina znała z widzenia. To on dał znak, żeby schować zakazaną gazetę i pięć dolarów, które schowano w przeźroczystej butelce. Zabrali Edwarda, a jego ojciec dowiedział się, że wychowuje bandytę i wroga ustroju. A syn był tylko ministrantem i lubił się modlić. - Przesłuchujący zmieniali się co dwie godziny - opowiada. - Potem mieszkałem niedaleko dwóch przesłuchujących. Obaj już nie żyją.
Zapamiętał pistolet i pałkę. Kazali mu opowiadać o tym, jak ksiądz Kutrowski prowadzi tajną organizację. Z uporem powtarzał, że on nie prowadzi żadnej organizacji. I tak przez całą noc. Pamięta, że chlusnęli mu w twarz wodą. Rano zaczęli wszystko od nowa. Pisanie zeznań, życiorysu, groźby. Po drugiej nocy, nad ranem, przyszedł do Edwarda znajomy ubek. Przyniósł dwie bułki z szynką. Ostrzegł, żeby nie podpisywał niczego, czego nie wie. Dziś Edward mówi, że miedzy ubekami też byli ludzie.
Wypuścili go w Wielką Sobotę. Poszedł do kościoła. Przy Grobie Pańskim czuwała jego matka. Gdy go zobaczyła, zemdlała.
A co potem? Potem były święta Wielkiej Nocy.
Tekst i fot.: Monika Gałuszka-Sucharska
Napisz komentarz
Komentarze