Oława
"Areopag" nabiera tempa
Obyło się bez wielkich słów, teoretyzowania i abstrakcyjnych wywodów. Pospieszalski dowiódł wyczucia na nerw rzeczywistości. Od pierwszych chwil wbił publiczność w krzesła opowieścią o uroczystości na cmentarzu wojskowym w Katyniu, 10 kwietnia ubiegłego roku, w której uczestniczył jako sprawozdawca telewizyjny. Oczekiwanie na oficjalną delegację polską przeciągało się. Nagle wśród zgromadzonych zaczęła się rozchodzić straszna informacja. - Ktoś z uczestników podrywa się i biegnie do mnie - opowiadał. - Mówi o wielkiej katastrofie, upadku samolotu z prezydentem. Nie chciałem wierzyć, myślałem, że to jakiś wariat. Ale spojrzałem mu w oczy - tak nie wygląda człowiek, który chce robić żarty. Potem chwila, gdy Pospieszalski oficjalnie potwierdził wiadomość o katastrofie uczestnikom uroczystości i pocieszał zgromadzonych, mówiąc o punkcie programu, którego nie unieważni żadne nieszczęście - uniwersalnej mocy eucharystii.
Policzyli się przez łzy
Gość "Areopagu" przeszedł płynnie od obrazu pustych krzeseł w Katyniu, do tłumów na ulicach Warszawy, podczas żałoby narodowej. Wyjaśniał genezę głośnego filmu "Solidarni 2010": - Opowiadałem Ewie Stankiewicz na Krakowskim Przedmieściu o tym, co działo się w Katyniu i zauważyłem, że wokół nas gromadzą się tłumy. Wystarczyło obrócić kamerę i pozwolić im mówić, dać im wykrzyczeć to, co czują, w sposób absolutnie nieskrępowany i spontaniczny.
Zdaniem Pospieszalskiego, w wypowiedziach powtarzało się kilka wspólnych wątków: 1) Poczucie oszukania przez media, które kreowały czarny obraz prezydentury Kaczyńskiego;
2) Efekt "policzenia się przez łzy" - manifestujący spostrzegli, jak wiele jest osób podobnie myślących; 3) Pragnienie zrekompensowania straty poprzez narodziny jakiejś nowej jakości w polskim społeczeństwie; 4) Doświadczenie wspólnoty i pokrewieństwa ze znaczącymi wydarzeniami historycznymi: powstaniem "Solidarności", pielgrzymkami papieskimi, żałobą po śmierci Jana Pawła II.
Prawicowym politykom i intelektualistom mogło się wydawać, że tłumy na Krakowskim Przedmieściu i tamten stan świadomości, to zalążek odrodzenia Polski tradycyjnej, która zrzuci z siebie "opresję" lewicowo-liberalnych mediów i zrealizuje idee, zawarte w haśle "Bóg, honor, ojczyzna". Pospieszalski opowiadał, jak parę minut po telewizyjnej emisji filmu portal gazeta.pl ocenił go jako tendencyjny. Mówił o krytycznych słowach premiera Tuska, który równocześnie miał przyznać, że dokumentu nie widział, o nieporadnej, zdaniem dokumentalisty, wypowiedzi prezydenta Komorowskiego. Zapytywał, jak to możliwe, że wielotysięczny tłum przed pałacem nie zainteresował żadnego dokumentalisty. Bez ogródek odniósł się do słów, za które posypały się na niego gromy. Chodzi o słynną wypowiedź o krwi na rękach premiera Tuska. Pospieszalski się nie kajał: - Ja bardzo chciałbym powiedzieć, że Tusk nie ma krwi na rękach. Ale mija 11 miesięcy i dalej tego nie wiem. Sam premier, oddając śledztwo Putinowi, odebrał mi możliwość dowiedzenia się tego kiedykolwiek.
My z gwiazdozbioru
Stwierdzenie, że katastrofa wydarzyła się w 30. rocznicę powstania "Solidarności", było wprowadzeniem do drugiej części wieczoru. Pokazał w nim 15 krótkich filmów, tzw. videocastów, obrazujących zapomnianych bohaterów "Solidarności". Tłumaczył dobór postaci - szukał z jednej strony osób, które były liderami niezależnego związku, a z drugiej strony, po 1989, nie odcięły kuponów od zaangażowania w działalność opozycyjną. Jedna z jego bohaterek uzupełnia ten klucz, lokując siebie wśród ludzi z "gwiazdozbioru", a więc zwolenników Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz. Znamienne, że ci związkowcy oceniają Okrągły Stół jako zdradę i zmowę elit. Prawica, która w ten sposób chce odczytywać najnowszą historię Polski, zyskuje w Pospieszalskim sprawnego propagandzistę. Jego klipy odpowiadają wymogom współczesnej komunikacji multimedialnej. Krótkie anegdotyczne historie, dobitne stwierdzenia, okraszone atrakcyjnym podkładem muzycznym, grafiką i egzotycznymi dla współczesnego widza zdjęciami dokumentalnymi z lat PRL. Idealna forma do odtworzenia w internecie, zgrania na komórkę, trafiająca w nawyki młodych widzów. Ale siła tej serii nie wyczerpuje się w świadomym zastosowaniu nowoczesnych form. Stoi za nimi charyzma zapomnianych bohaterów. Ewa Kubasiewicz mogła wcześniej opuścić areszt, gdyby zobowiązała się wobec funkcjonariuszy do zaniechania swojej działalności. Mógł to zrobić za nią także ktoś z najbliższej rodziny. Na bibułce od papierosa napisała oświadczenie, które udało się potem przemycić do Radia "Wolna Europa". "Nie upoważniam nikogo, aby w moim imieniu przepraszał komunistów, ani obiecywał im poprawę. To oni będą nas przepraszać i przysięgać poprawę, bo to oni są przestępcami i bandytami". Odsiedziała 8 miesięcy więcej. Współzałożyciel "Solidarności", bosman Andrzej Michałowski zorganizował wraz z Bogdanem Borusewiczem akcję bojkotu wyborów do rad narodowych w 1984. Znalazł "wyrywną świnkę", pomalował ją na czerwono z czarnym napisem "Głosuj na nas!" i wypuścił na miasto. Krzysztof Wolf był przyjacielem księdza Popiełuszki. Sprzeciwił się prymasowi Glempowi, który chciał, aby kapelana "Solidarności" pochowano nie przy kościele św. Stanisława Kostki, lecz na Powązkach. Ośmieszył MO, nadając audycję Radia "Solidarność" na falach milicyjnych. Z nadajników przewieszonych przez ramię funkcjonariuszy odzywał się głos nielegalnej rozgłośni...
Nim zajdziemy w siódmy las
Pospieszalski mówił o przywróceniu pamięci, o działaczach opozycji odsuniętych na boczny tor, nierzadko borykających się obecnie z trudnościami ekonomicznymi. Podkreślał, że w oficjalnym przekazie funkcjonują tylko nieliczni działacze solidarnościowi, a ostatnio do tego grona dołączyła Henryka Krzywonos. To nazwisko rozdrażniło publiczność. - Ale wredna baba... - dało się słyszeć w pierwszych rzędach. Retoryka Radia Maryja pojawiła się, kiedy zadawano pytania. - Jeżeli naród się nie obudzi, to podwójne sprzężenie PO/SLD dobije nas - grzmiał pan Józef. Inny uczestnik dopytywał, czy Pospieszalski podziela pogląd, że w katastrofę smoleńską są wmieszane 3 państwa, przy aprobacie Polski. Gość zdystansował się od takich twierdzeń. Jednak nie był wolny od tonu znanego z toruńskiej rozgłośni, kiedy stwierdził, że spółkę ITI, właściciela TVN, założono za pieniądze tajnych służb, a w czasach narodzin koncernu Zygmunta Solorza aż roiło się od agentów w jego otoczeniu.
Na zakończenie spotkania Pospieszalski chwycił za gitarę i przy aplauzie publiczności wykonał utwory z repertuaru Czerwonych Gitar oraz Voo Voo. Refren "nie spoczniemy, nim dojdziemy", zabrzmiał w tej sali wyjątkowo wymownie.
Podczas spotkania nie padały zdania krytyczne wobec tego, co prezentował Pospieszalski, nie wywiązała się żadna polemika. Natomiast jeszcze tego samego wieczoru rozgorzała dyskusja o spotkaniu na naszej stronie internetowej. Internautka o nicku "Nel" szydziła z kolegów z forum: - Odgrażali się butnie, jak to pogrążą prelegenta. I co? Wielka cisza. Tygrysy okazały się płochliwymi zajączkami, co to plują tylko zza węgła. Wywołany do głosu "Tygrys" napisał: - Janek zagalopował się okropnie w sprawach rzekomej zmowy domów mediowych, które nie dają reklam do "Gościa Niedzielnego" i "Uważam Rze". Ja uważam, że nie miał racji i chciałem mu to wytknąć, ale niestety moja podniesiona ręka i wołanie o głos - podobnie jak kilka innych - została zignorowana. Wątek braku reklam w prawicowej prasie podjął PIS Ultras: - Tygrys napisał, że Pospieszalski doszukiwał się spisków w tym, że "Gość Niedzielny" i "Uważam Rze" nie maja reklamodawców. Jakie to proste... Wszystkiemu winny spisek i zmowa wrogich sił! Zwolennikami skrajnej prawicy są ludzie starsi, biedni, ze wsi. Takich czytelników nie stać na zakup samochodu, mieszkania, wycieczki. Po co więc firmy mają tracić pieniądze na reklamę, która nie przyniesie klientów? Na niedopuszczenie do dyskusji utyskiwał internauta o nicku "obłuda": - Jaki jest sens chodzić na takie spotkania, skoro pani Krysowata udziela głosu tylko wybranym? Natomiast "Jarolawa" chwalił organizatorów: - No cóż, warto było - chce się powiedzieć po spotkaniu z Janem Pospieszalskim i pogratulować organizatorom. Szkoda tylko, że nikt nie podjął się z nim merytorycznej polemiki. "Karol" przyznawał z rozbrajającą szczerością: - Nie zabrałem głosu, ale miałem zbyt dużo obaw, by polemizować, a musiałbym zareagować ostro. Jak większość młodych jestem na dorobku i mam do czynienia z władzami powiatu czy władzami miejskimi. Często tam bywam i teraz taki oławski coming out nie byłby dobry dla przyszłości w mojej pracy.
Xawery Piśniak
Napisz komentarz
Komentarze