OŁAWA
Zróbmy coś z tym!
Z początkiem polskiego kapitalizmu rozpoczęła się era walki o klienta. Zaczęto doceniać rolę reklamy. Niestety, brakowało specjalistów, którzy mogliby ją wykonywać. Ci, którzy dawniej robili naprawdę świetne rzeczy (neony, polska szkoła plakatu), w większości zostali wrzuceni do jednego worka z napisem "komuna", a ich prace uznane za przestarzałe i niepasujące do nowej rzeczywistości. Czas pokazał, że był to błąd. We Wrocławiu ostało się kilka reklam z tamtego okresu, które są dziś wizytówką miasta, np. neon przed dworcem PKP "Dobry Wieczór we Wrocławiu" lub reklama świetlna PZU, naprzeciwko DH "Renoma". W Oławie nie zachowało się nic, a też mieliśmy charakterystyczny neon przy sklepie zabawkowym na oławskim Rynku i drugi nad nieistniejącym już zakładem fotograficznym "Fotobajka" przy ul. 1 Maja (obecnie sklep "Żabka").
Równie ciekawie i estetycznie wyglądały wielkie reklamy, malowane na ścianach budynków - napis PKO na blokach przy placu Zamkowym naprzeciwko liceum, samochody z Jelcza na ścianie jednego z wieżowców przy ul. Chrobrego, albo wielka pięciozłotówka (a może złotówka?) na skrzyżowaniu ulic Żołnierza Polskiego i 3 Maja. Dawne reklamy, wykonywane przez plastyków z prawdziwego zdarzenia, zastąpiono szyldami z blachy lub dykty, robionymi domowym sposobem albo przez firmy, których pracownicy rzadko kiedy byli plastykami. Z czasem dyktę i blachę wyparły płyty pcv, a obecnie baner, czyli cerata z nadrukiem. Materiały tanie, a same projekty słabe. Tak utarły się niskie standardy. Sytuacja stała się paradoksalna - w czasach, kiedy reklama nie była tak naprawdę w ogóle potrzebna, wyglądała dużo lepiej, niż teraz, kiedy jest niezbędna. Efekty niskobudżetowych "kampanii reklamowych" widać na każdym kroku. Krótko mówiąc - kicz i tandeta. Jej syntezą jest album fotograficzny pt. "Polski Outdoor", który ukazał się w ubiegłym roku. - Weźmy zdjęcie otwierające album, z przedmieść Częstochowy - mówią autorzy Elżbieta Dymna i Marcin Rutkiewicz. - Na kupie stoją tablice reklamowe: biało-granatowa oferta salonu samochodowego, olbrzymia żółto-czerwona McDonalda. Jedna wyższa, druga niższa. Jedna pozioma, druga pionowa, a nad wszystkim góruje wiadukt, oklejony żółto-niebieskim banerem Castoramy. W samym środku tego bałaganu stoi niepozorna tablica z napisem "Jasna Góra, 8 km". To zdjęcie jest fantastyczną metaforą naszego kraju.
W "Polskim Outdoorze" nie ma wprawdzie zdjęć z Oławy, co nie oznacza wcale, że w naszym mieście jest lepiej. Przeciwnie. Jest tak samo źle, jak w Częstochowie i innych częściach naszego kraju, a być może nawet gorzej. W odróżnieniu od Warszawy, Łodzi, Trójmiasta czy Bydgoszczy, u nas nie robi się kompletnie nic, aby zatrzymać falę reklamowego chłamu na ulicach. Ubiegły rok był dla Oławy przełomowy. To wtedy poszła fama, że na reklamie można łatwo zarobić. Na przykład pan Roman z ulicy Kutrowskiego dostaje 500 zł rocznie za wywieszoną reklamę jednej z oławskich hurtowni, a - jak sam mówi - nie trzeba nic robić. Jego znajomy, od którego dowiedział się o nowej formie zarobkowania, ma zapewniony węgiel na całą zimę, bo zawiesił na płocie baner sprzedawcy opału. Wspólnoty mieszkaniowe, dzięki billboardom na ścianach swoich budynków, dostają zastrzyk finansowy na bieżące remonty. Przedszkole - dodatkowe fundusze na zakup kredek. Ci, którym nie udało się jeszcze sprzedać powierzchni, sami zawieszają banery z napisem "miejsce na twoją reklamę" i czekają na klienta. Wydaje się, że wszyscy powinni być zadowoleni - firmy, bo mogą się zareklamować i ci, którzy biorą za to pieniądze. Poszkodowana jest tylko sama Oława, którą zalała powódź pstrokato zadrukowanej ceraty i tanich szyldów. Oszczędzono - niestety - budynki kościelne, ratusz i wieżę ciśnień. Niestety, bo gdyby i one zostały upstrzone reklamową papką, być może wtedy spostrzeglibyśmy się, że mieszkamy nie w mieście, a na jakimś zaśmieconym azjatyckim bazarze.
W Oławie nie widzą problemu
Zdaniem właściciela jednej z oławskich agencji reklamowych, aż 90% reklam wiszących na plotach i ścianach naszego powiatu znajduje się tam nielegalnie. Chociażby dlatego, że prawie nikt nie dopełnia obowiązku zgłoszenia reklamy. Ani z Urzędu Miejskiego, ani ze Starostwa Powiatowego nie wypłynęła do tej pory żadna inicjatywa oczyszczenia miasta. Strażnicy miejscy i gminni potwierdzają, że nigdy nie interweniowali w tej sprawie. Lokalne przepisy, dotyczące reklam i szyldów w mieście, to fikcja. Istnieją wprawdzie szczegółowe plany zagospodarowania przestrzennego, w których określono dokładnie status reklamy, ale dotyczą one prawie wyłącznie "dziewiczych" terenów Oławy. Cała reszta to wolnoamerykanka. Nie ma w mieście żadnych oficjalnych wytycznych, co do ilości szyldów i reklam, ich wielkości, treści, czasu i miejsca ekspozycji, sposobu montażu oraz materiałów, z jakich mogą być wykonane. Nigdy nie wyznaczono w naszych urzędach osób kompetentnych, które opiniowałyby - pod kątem estetycznym - propozycje szyldów i reklam, przeznaczonych do zainstalowania w przestrzeni publicznej. Sekretarz miasta Ewa Szczepanik mówi: - Nie przypominam sobie, aby w całej historii oławskiego samorządu kiedykolwiek funkcjonował plastyk miejski. Logicznie myśląc, opinie o estetyce czy treści reklam wydawać powinien odpowiedni architekt albo konserwator zabytków, jeśli dana reklama byłaby w obszarze jego działania.
Praktyka jednak nie idzie w zgodzie z logiką i demaskuje bezradność wydziałów architektury w Urzędzie Miejskim i Starostwie Powiatowym. Ich naczelnicy Andrzej Solski i Mariusz Wigdorczyk zgodnie tłumaczą, że na reklamę mogą patrzeć jedynie przez pryzmat przepisów, a te skupiają się prawie wyłącznie na aspektach budowlano-montażowych. O estetyce i walorach plastycznych nie ma tam mowy. Wigdorczyk zwraca dodatkowo uwagę na brak precyzyjnych i odpowiadających rzeczywistości definicji: - Proszę sobie wyobrazić, że samo prawo budowlane nie precyzuje pojęcia reklamy i odwołuje się do ustawy z 1985 roku, a wiadomo, jak reklama wtedy wyglądała. Jego zdaniem o estetykę miasta i gminy powinni troszczyć się burmistrz i wójt. Widok targowiska-śmietniska przy dworcu PKS - które funkcjonuje w Oławie prawie tak samo długo, jak burmistrz Franciszek Październik w urzędzie - pokazuje, że ma on specyficzne poczucie piękna i wizję krajobrazu miejskiego. Zresztą wystarczy wspomnieć ostatnią kampanię wyborczą i okaleczenie ścian budynków banerami, żeby zrozumieć stosunek burmistrza do oławskiego outdooru. Inni kandydaci na najważniejsze stanowisko w mieście, w czasie kampanii wyborczej nie wiercili wprawdzie w obiektach chronionych przez konserwatora zabytków, niemniej jednak w żadnym z ich programów nie było nawet wzmianki na temat problemu reklam w mieście. Podczas jednej z debat przedwyborczych prowadząca ją Jolanta Krysowata, owszem, zapytała o estetyką miasta, ale interesowały ją przydomowe komórki na węgiel. O reklamach ulicznych ani słowa. Dlaczego? Pewnie dlatego, że przyzwyczailiśmy się do kiczu i tandety. Tak, jak spowszedniał nam brud w mieście, tak samo nie drażni obskurna reklama. Nawet młodzi autorzy kupionej ostatnio przez miasto "Strategii Promocji Miasta Oława na lata 2010-2015" - dokumentu, na podstawie którego tworzony będzie nowy image miasta - uodpornili się na widok zaśmieconej reklamami przestrzeni miejskiej. W strategii nie znajdziemy skutecznego pomysłu na oczyszczenie przestrzeni miejskiej z plakatów, cerat i tablic reklamowych. Pozostaje jeszcze wojewódzki konserwator zabytków (pod jego ochroną znajduje się znaczna część miasta), który mógłby być ostatnią deską ratunku dla "zareklamowanego" miasta. Niestety, w Oławie bywa rzadko, a wiadomo, że kiedy kot śpi, myszy harcują. Na pytanie, dlaczego nikt nie interweniuje w sprawie nielegalnych reklam zawieszonych w strefach ochrony, w urzędzie konserwatora odpowiadają: - Nie mamy takiego zgłoszenia z Oławy.
Ewa Szczepanik twierdzi, że doświadczenie w kontaktach z konserwatorem zdobył naczelnik Wydziału Promocji Jerzy Witkowski. - Pamiętam jak umieszczaliśmy herby zaprzyjaźnionych miast na ścianie koguciej na Rynku - mówi pani sekretarz. - Wtedy to Wydział Promocji załatwiał wszystkie opinie i pozwolenia od konserwatora zabytków. Dlaczego więc nie interweniuje w sprawie pstrokacizny reklamowej w mieście? Odpowiedzi dostarcza lektura "expose" naczelnika z kwietnia 2007, pt: "Program Promocji Oławy (projekt autorski)", w którym nie znajdziemy ani słowa troski o zaśmiecony krajobraz miejski. Szkoda, bo większość tandetnych cerat reklamowych wisi wzdłuż drogi tranzytowej Wrocław-Opole i "promuje" miasto wśród przejezdnych.
Prawo reklamowe
Przepisy prawa budowlanego (DzU z 2006, nr 156, poz 1118 z późniejszymi zmianami) są mało precyzyjne w określeniu tego co jest, a co nie jest reklamą. Bardzo łatwo je ominąć. Przydrożne billboardy wyślizgują spod paragrafów tylko dlatego, że mają betonową stopę i nie są trwale związane z gruntem. Nie ma nic do rzeczy fakt, że reklamują dokładnie ten sam produkt, co tablice wkopane w ziemię, które - według art. 3 pkt 3 ustawy - są budowlą taką samą, jak budynek, lotnisko czy linie kolejowe (nie wymagają jednak pozwoleń na budowę i instalację). Niektóre z tablic reklamowych zakwalifikowane zostały przez autorów ustawy do obiektów małej architektury, takich jak ławki, kapliczki, fontanny. Muszą jednak spełniać jeden warunek - ich funkcja nie może być jedynie reklamowa. To furtka dla tablic spełniających oficjalnie rolę szyldów informacyjnych lub drogowskazów. - Obiekty malej architektury - jak mówi przepis - wymagają dokonania zgłoszenia, jeżeli mają być usytuowane w miejscu publicznym. W innych przypadkach realizacja obiektu malej architektury nie wymaga pozwolenia na budowę, ani zgłoszenia.
Praktycznie można więc na swoim terenie postawić dowolny szyld informacyjny. - Ostateczna kwalifikacja konkretnych robót budowlanych - jak czytamy dalej w ustawie - jako wymagających uzyskania pozwolenia na budowę, dokonania zgłoszenia, czy też zwolnienia z obu tych obowiązków, należy do właściwego miejscowego organu administracji architektoniczno-budowlanej. A więc - w naszym przypadku - od wydziałów architektury w mieście, gminie lub powiecie. Żaden z architektów nie może wpłynąć jednak na treść tablic, ich formę graficzną i ogólną estetykę, jeśli cala reszta jest zgodna z prawem. Architekci nie mają też narzędzi, aby ingerować w sprawie banerów, powywieszanych na potach i ścianach, bo - w rozumieniu ustawy - nie są one tablicami reklamowymi. Zresztą egzekwowanie prawa, w przypadku reklam zewnętrznych, to fikcja. Wystarczy powiedzieć, że o interwencji należy wcześniej zawiadomić właściciela terenu, na którym zamontowana jest reklama. Ma on więc czas na zdemontowanie reklamy na czas kontroli i ponowne powieszenie, kiedy jest już po wszystkim. Z takimi absurdami, a przede wszystkim z reklamową tandetą w Polsce, od kilku lat walczy warszawskie stowarzyszenie MojeMiastoAwNim. Jego członkowie są zwolennikami uchwalenia ogólnopolskiej ustawy o reklamie zewnętrznej. Wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński jest temu przeciwny i ma inny pomysł na walkę z obskurną reklamą. Chce zmian na poziomie gminy. Jest to zgodne z wizją Beaty Urbanowicz - koordynatora projektu plastycznego wystroju miasta we Wrocławiu (dawniej plastyk miejski). Mówi ona: - Obecnie mogę poruszać się jedynie w obrębie własności gminnych. Nie mam wpływu na to, co wisi na ścianach sąsiednich, które do nas nie zależą. Potrzebne są lokalne przepisy.
W zachodniej Europie mają większe doświadczenie w walce z reklamą w miastach. Andreas Billert, specjalista od rewitalizacji miast tłumaczy, jak to wygląda w Niemczech: - Nasze gminy przyjmują uchwały o obrazie miasta. To grube zeszyty, w których opisuje się wszystkie dopuszczalne aspekty architektury, np. wielkość okien. Ta sama uchwała reguluje kwestię reklamy. Gmina może np. zakazać ich podświetlania, wieszania powyżej I piętra czy zaklejania reklamami szyb. Może nawet w całości zakazać billboardów. A każda zmiana jest konsultowana z plastykami miejskimi, którzy sprawdzają jej zgodność z uchwałą o obrazie miasta. To dobre rozwiązanie, bo każda dzielnica ma innych charakter, więc można tam dopuszczać różne formy reklamy.
Lekarstwo na reklamę
"Polska Rzeczreklamowa" - pod taką nazwą odbyła się w ubiegłym roku w Bydgoszczy pierwsza konferencja plastyków miast polskich. Urzędnicy z Sopotu, Gdańska, Wrocławia, Krakowa, Bydgoszczy oraz przedstawiciele lokalnych stowarzyszeń i firm zajmujących się reklamą, jak również artyści plastycy, dyskutowali, jak uregulować polski rynek reklamy zewnętrznej pod kątem prawnym. Łatwo się domyśleć, że nie było tam nikogo z Oławy. Gospodarze już podjęli pierwsze kroki kierunku "odreklamowania" miasta - bydgoscy radni chcą absolutnej ciszy reklamowej w centrum, gdzie każdy przedsiębiorca będzie mógł umieścić jedynie szyld informacyjny, i to tylko malowany zgodnie z tradycyjną szkolą szyldziarską (podobnie działa to w Anglii, gdzie określony jest nie tylko format i materiał tablicy, ale nawet krój czcionki na szyldzie). Tamtejszy plastyk miejski Jacek Piątek zapowiada też, że nie dopuści reklam na cmentarzach, szkołach i uczelniach oraz gmachach publicznych. W Krakowie każdy przedsiębiorca, działający w centrum, który skonsultuje swój szyld lub reklamę z plastykiem miejskim, otrzymuje darmową reklamę na stronie www.krakow.pl. - Co miesiąc odwiedza ją milion internautów - mówi Marcin Kandafer, rzecznik prezydenta Krakowa. - Oprócz tego radni przyjęli plan zagospodarowania dla centrum, zakazujący montowania tam reklam oraz uchwałę o utworzeniu w centrum parku kulturowego, która dodatkowo ułatwi porządkowanie przestrzeni.
A w Oławie? Nic. Cisza. Nie ma żadnej inicjatywy w kierunku uporządkowania przestrzeni publicznej. Architekt miejski Jacek Solski proponuje, żeby ten problem uregulować za pomocą cennika, ze słonymi opłatami za zamieszczenie reklamy. Kto chce reklamę, niech płaci miastu. Wrocławski architekt Cezary Zubrzycki - częsty gość w Oławie, autor wielu projektów reklam zewnętrznych - twierdzi, że to zły pomysł. - Przy takim rozwiązaniu, jeśli kogoś będzie stać na reklamę, to bez przeszkód i tak zawiesi to, co będzie chciał - tłumaczy. - W Oławie potrzebny jest przede wszystkim plastyk miejski. Nie chodzi tu koniecznie o nowe stanowisko, a raczej o kompetencje i uprawnienia. Może to być architekt miejski, ale wyposażony w odpowiednie narzędzia prawne. Te narzędzia to lokalne prawo, które stać będzie na straży ładu i estetyki w przestrzeni publicznej Oławy. Plastyk obowiązkowo opiniować powinien każdą z reklam, bez względu na to, do kogo należy nieruchomość, na której ma funkcjonować ta reklama. Na uświadomienie inwestorów i właścicieli budynków naprawdę nie ma co liczyć. To utopia. Tym bardziej, że przestrzeń publiczna to cale ulice, a nie tylko poszczególne budynki, mające wielu właścicieli. W jej właściwym zagospodarowaniu, także na cele reklamowe, potrzebna jest spójna koncepcja. Dodatkowo - ale to już raczej leży w gestii władz centralnych - wróciłbym do dawnej tradycji unifikacji szyldów pod kątem branży. Zostało po tym już niewiele - tablice adwokatów w kolorze zielonym i biało-niebieskie szyldy gabinetów lekarskich, chociaż te prywatne już nie trzymają się dawnych zasad.
Oława bez reklam
Wiele ludzi zastanawia się, jak wyglądałby świat bez reklam. Austriacki fotograf Gregor Graf postanowił to sprawdzić. Dokonując obróbek zdjęć ulic dużych europejskich miast, usuwa z nich wszystkie reklamy, samochody oraz ludzi. Cykl prac pt. "Miasto bez biżuterii" pokazuje, że miasto bez jego podstawowych atrybutów wygląda surrealistycznie i obco. Szyldy i reklamy są integralną częścią krajobrazów miejskich. Nie inaczej w Oławie. Oglądając stare pocztówki dawnej Ohlau przekonamy się, że reklama nie jest wymysłem naszych czasów i funkcjonowała już dużo wcześniej. Gdzieniegdzie spod odpadającej farby wyłaniają się jeszcze litery poniemieckich napisów, reklamujących sklepy lub restauracje. Intuicyjnie odczuwa się, że niemieckie reklamy i szyldy pasowały do przestrzeni publicznej. Te "komunistyczne" sprzed 20-30 lat także. Współczesne - pomimo faktu, że wykonywane przy użyciu coraz nowocześniejszych narzędzi i technologii - są dla krajobrazu miejskiego intruzami i to z tym zjawiskiem, a nie z samą reklamą, należy walczyć. Przestrzeń publiczna jest dobrem wspólnym i wszyscy mieszkańcy Oławy mają prawo z niego korzystań. Trzeba tylko porzucić bierność, a wymagać estetyki i porządku w przestrzeni, w której wszyscy żyjemy. Od kogo jej wymagać? Od radnych, którzy już dawno powinni zająć się oławską reklamą.
(Kryspo)
Fot.: www.fotohq.com.pl
Napisz komentarz
Komentarze