Bystrzyca, Jak na zwierzę polowano
Po wsi błąkał się przez kilka miesięcy zdziczały czteroletni husky. Był nieufny wobec mieszkańców i niezwykle czujny, nie dał się nikomu złapać. Do przydomowych gospodarstw zakradał się niezauważenie i w najmniej spodziewanych momentach. Powodował szkody, jego łupem padały najczęściej kaczki i kury. Polował także na zwierzynę łowną. Mieszkańcy Bystrzycy obawiali się, że kiedyś może zaatakować nie tylko zwierzęta, czy drób...
Misja niemożliwa
Jan Rudko, który miał dosyć wizyt nieproszonego gościa postanowił wezwać na pomoc Straż Gminną. I tu zaczął się problem. Strażnicy przyjechali kilka razy, jednak nie mogli złapać psa. - Zwierzę było bardzo nieufne - mówi inspektor Zbigniew Jakubowicz. - W żaden sposób nie mogliśmy go złapać. Nie posiadamy broni, zresztą prawo zabrania strzelać także do zwierząt, przez osoby do tego niewyszkolone, nie mogą zrobić tego także leśnicy, których informowaliśmy o problemie.
Gminni strażnicy postanowili wezwać człowieka do zadań specjalnych - Adama Polita, właściciela przytuliska dla psów i miłośnika zwierząt. Jednak i dla niego zadanie złapania dzikiego psa okazało się za trudne. - Przyjeżdżałem do Bystrzycy kilka razy - mówi Polit. - Jednak ten husky to bardzo inteligentny pies, wyczuwał mnie i nie miałem szans dojścia do niego, a szukanie go na tak ogromnej przestrzeni było niemożliwością.
Adam Polit nie dziwił się, że pies sprawia kłopoty mieszkańcom. - Był zdziczały i nieufny, jednak dobrze sobie radził, potrafił skakać przez płoty, a żywy drób to dla niego doskonałe żywe śniadanie. Tego psa nie da się tak prosto wyszkolić. To są zwierzęta pociągowe, żywe, muszą się nabiegać. Husky grasujący po Bystrzycy doskonale znał teren, wiedział na co może sobie pozwolić, gdzie się schować, gdzie leżeć. Myślę, że był także dokarmiany przez niektórych mieszkańców. Chociaż nie pozwolił, aby ktoś się do niego zbliżył, to tę pomoc przyjmował. Były okresy w ciągu tych miesięcy, że nie pojawiał się we wsi, ale zawsze wracał.
Nieoczekiwany zwrot akcji
Kiedy wydawało się, że nikt nie da sobie rady z kilkuletnim psem, pomoc przyszła nieoczekiwanie. Jan Rudko dopatruje się w tym nie tylko pomocy opatrzności boskiej, lecz raczej dziennikarskiej. - Zniechęcony brakiem skutecznego działania przez gminne władze, po obejrzeniu programu w TVP Wrocław, zadzwoniłem do redakcji. Przyjechała pani redaktor Grażyna Orłowska-Sondej i znalazło się rozwiązanie problemu.
Tym rozwiązaniem okazał się lekarz weterynarii z Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt z Kątnej. Towarzyszący mu strażnicy gminni i Adam Polit chyba nie do końca wierzyli w powodzenie kolejnej akcji. - Myślałem, że mu się nie uda - mówi Adam Polit. - Jak pies nas zauważył, zaczął uciekać. Lekarz weterynarii strzelił do niego z lufki specjalny środek usypiający, jednak spudłował. I stało się coś niespodziewanego. Pies nie wiedzieć dlaczego zaczął biec w naszą stronę, był mniej więcej dwa metry od lekarza, wtedy on strzelił do niego z karabinka, tym razem trafił, a husky uciekł. Ruszyliśmy do pościgu. Poszukiwania trochę trwały. Wiedzieliśmy, że musimy go znaleźć. Jeżeli tak by się nie stało, zwierze obudziłoby się po kilkunastu godzinach i cała akcja poszłaby na marne.
Adam Polit wspomina, że szukanie psa w kukurydzy nie było łatwe, jednak w końcu się udało.
Zakończenie z happy endem
Po szczęśliwym zakończeniu historii, z którego cieszą się chyba wszyscy, pozostaje pytanie: komu mieszkańcy tak naprawdę to zawdzięczają? Jan Rudko jest rozczarowany postawą gminnych urzędników. - Ten pies zagryzł mi kilkadziesiąt kur i kaczek. Miałem tego wszystkiego dość i nie mogłem spodziewać się żadnej pomocy. Strażnicy przyjeżdżali, rozglądali się, odjeżdżali i tyle ich było widać. Komendant Straży Gminnej Ryszard Biały mówił, że trzeba kupić broń, a ja mu na to, że zanim oni uzbierają na broń, to ja nie będę miał żadnej kury i kaczki. Skuteczna pomoc znalazła się dopiero wtedy, kiedy przyjechała do nas telewizja.
Komendant straży nie chciał z nami rozmawiać o sprawie i odesłał do wójta. Ten świetnie znał problem, o którym dowiedział się we wrześniu i twierdzi, że od razu zaczął działać. - Próby odłowienia zwierzęcia nic nie dawały- mówi Ryszard Wojciechowski. - Psa nie mogliśmy zabić, ponieważ strażnicy nie mają takich uprawnień. Szukaliśmy człowieka, który mógłby go uśpić, jednak to też nie było proste i trochę trwało. To musi być osoba, która ma takie przeszkolenie i wie, gdzie ewentualnie ma strzelić. W końcu udało mi się znaleźć namiary na pana z Kątnej, który przez wiele lat pracował we wrocławskim ZOO, a teraz ma schronisko, w którym opiekuje się zwierzętami egzotycznymi i gryzoniami. Jego działanie z naszymi ludźmi rozwiązało problem.
Główny bohater całego zamieszania, czteroletni husky, jest teraz bezpieczny w kojcu u Adama Polita w Zakrzowie. Opiekun, stara się go “ucywilizować”. - Z dnia na dzień jest coraz lepiej, choć wciąż jest nieufny. Wypuszczam go na 15-metrowej linie i przyzwyczajam do obecności ludzi. Jest także w trakcie leczenia, miał utrąconą tylną łapę. Mam nadzieję, że husky niedługo znajdzie właściciela, jednak musi to być odpowiedzialna osoba. Pies już wiele przeżył i jeżeli komuś ponownie zaufa, musi to być osoba, która potrafi się nim zająć.
Malwina Gadawa
Fot. arch. Adama Polita
Napisz komentarz
Komentarze