Bystrzyca
Urodziny didżeja
Osoby:
Czesław - trzydziestoletni didżej z Oławy.
Szymek - mózg operacji.
„Mysza” - córka tokarza. Jeździ toyotą yaris.
Fredi - Irlandczyk, który przyjechał do Polski, żeby pracować przy barze.
Arek - stolarz z dyplomem historyka.
Bartek - właściciel klubu „Ĉeski sen” z Torunia.
Natalia - zielonooka piękność na hamaku.
Wiki i „Wołek” - specjalistki od podniebnej akrobacji.
Akcja
- Pan jest właścicielem tej łąki? - Sprzedaje pan kiełbaski? - Też się pan dowiedział z Facebooka?
Mam jakieś piętnaście lat więcej od nich. Nie bardzo rozumieją, co tutaj robię.
Szymek przyjmuje mnie z rezerwą: - No dobrze, prasa... ale my nie chcemy rozgłosu!
Festiwal muzyki dubowej w Bystrzycy nie wpisuje się w kalendarz samorządowych wydarzeń kulturalnych. Jest imprezą non profit, od początku do końca przygotowaną przez wolontariuszy. Pełen underground i profesjonalny poziom.
Lepszego miejsca nie można było wymyślić. Około dwóch kilometrów od przystani „Leśna Woda”. Za wałem rezerwat ryczyński, do rzeki 200 metrów. Przez całą noc będą dzwoniły telefony. - Gdzie wy jesteście? - Tu nie ma żadnej miejscowości, tu jest pole. - Jedźcie od Błot, przez Bystrzycę nie macie szans, utopicie się. Na obozowisku grupki młodzieży wylegują się przed namiotami. Sączą wino, grillują, czekają na wieczorne koncerty. Tam, gdzie rozłożyli się organizatorzy, wre praca. Chłopcy wspinają się na drzewa i rozwieszają płachty chroniące przed deszczem. „Bulban” zbija z drewnianych tyczek ekrany, na których będą prezentowane animacje. Scena już gotowa. Didżeje podłączają sprzęt. O parę metrów dalej równomiernie pracuje agregat prądotwórczy.
W tegorocznej, siódmej edycji „Dubivalu” od 30 kwietnia do 3 maja wzięło udział około 300 osób z całej Polski. - To rozchodzi się między ludźmi, nie musimy robić żadnej reklamy. Większości z tych, którzy przyjechali, nawet nie znam. Szymek nie nosi dredów ani koszulek z Che Guevarą, nie pasuje do obrazu młodego kontestatora. Z oławską sceną alternatywną związany jest od lat. Grał w zespole „Z.”, teraz realizuje nowy projekt: - Zaczynaliśmy w grupie przyjaciół, przyjeżdżaliśmy tu, żeby się pobawić i wspólnie muzykować. I tak jest do dziś. Dla nas to przede wszystkim forma spędzania wolnego czasu. No bo gdzie mamy iść, na „Feela”?!
Muzyka
Czym jest dub? - Najprościej mówiąc, to takie elektroniczne reggae - Wyszkowski usiłuje mnie wtajemniczyć. - Z zastosowaniem typowych efektów, takich jak dileje, czyli echa. Do tego dochodzi mocny bas. Muzycy reggae byli pierwszymi, którzy zastosowali elektroniczne efekty. To działo się już w latach 60. Potrafimy korzystać z wielu tradycji. Ja bardzo chętnie gram kawałki bałkańskie i hiszpańskie. Podkład dubowy można zastosować w aranżach tradycyjnej polskiej muzyki, tak jak to robi Kapela ze wsi Warszawa.
Przy ognisku siedzą bębniarze. Jedni dają basową podstawę, inni zagęszczają rytm ostrymi triolami wybijanymi na randzie. Uderzenia pałką w skórzane membrany i w dzwonki urozmaicają brzmienie. Dynamika narasta, bębniarze przyspieszają, potem wszystko gaśnie w jednostajnym piano. Po skończonym secie oklaski i głośne pochwały.
Wieczorem będą śpiewać przy ognisku do akompaniamentu gitar. Od Kasi Nosowskiej przez „Myslowitz”, aż po Maleńczuka. Niby typowe ognisko nad rzeką, ale hitów w rodzaju „Gdybym miał gitarę” albo „Przeżyj to sam” nie usłyszysz.
Przekaz
- Za plastikowe kubeczki pobieramy 50 groszy - mówi Ania odpowiedzialna za catering. - Chodzi o to, żeby nie śmiecić. Potem wyrzuci go pan do worków, które znajdują się tam.
Codziennie inna grupa kucharzy przygotowuje wegetariańskie jedzenie. Można obejrzeć żonglerkę sztucznymi ogniami, wieczorem będzie pokaz akrobacji. Poza tym nic więcej, co byłoby typowe dla alternatywnej młodzieży. Żadnych wykładów na temat trade handel, dyskusji o alterglobalizmie czy projekcji kina zaangażowanego.
Rozczarowany prześwietlam Szymka politycznie. Tak, działał w ruchu antynazi, nieraz dostał lanie od skinów. Przyznaje, że większość jego kolegów ma poglądy lewicowe, ale to nie jest dla nich najważniejsze. Przede wszystkim są grupką przyjaciół, którzy razem coś robią, a wśród nich zdarzają się osoby o tradycyjnych przekonaniach.
- Ja prawicowcem? - Arek jest szczupły, nosi sztruksową marynarkę i trochę się płoszy na propozycję rozmowy o polityce. - To nie jest tak do końca... głosowałem na PO. Tu jest taki chłopak, który ma zdecydowanie bardziej prawicowe poglądy. Nie daję się spławić. Arek w końcu zaprasza mnie do swojego busika. Podczas rozmowy wyciągam od niego deklarację, że praca w IPN-ie to byłoby coś, nad czym mógłby się zastanowić jako historyk. Zaraz jednak dodaje, że kocha stolarstwo i ma z tego nie najgorsze pieniądze. - Jeżeli chcesz zastosować jakiś polityczny klucz do tego, co tu się dzieje, to grubo się mylisz. Zostaw ideologię, ludzie przyjechali tu po to, żeby się bawić - mówi mi na odchodne.
Na żółtym hamaku, rozciągniętym między drzewami, wyleguje się uśmiechnięty chłopak. Rozmawia z seksowną brunetką o zielonych oczach. Bartek i Natalia nie planowali przyjazdu na „Dubival”. Wyciągnęli ich tu znajomi z Wrocławia. Bartek jest właścicielem klubu muzycznego w Toruniu i busika, którym podróżuje po Europie. Natalia z gracją wskakuje na hamak. Wyciąga się i pozuje do zdjęć dla „Powiatowej”. I jak tu dyskutować o ideach?
Noc
Jest 21. Pod starym dębem stoi honda civic z włączonymi reflektorami. Będą robić za oświetlenie sceniczne. Z każdą minutą tłum gęstnieje. Głośno wybijane rytmy potęgują nastrój oczekiwania. Wreszcie do purpurowej szarfy, przerzuconej na wysokości pięciu metrów przez gałąź, podchodzą Wiki i „Wołek”. Mają na sobie legginsy w kolorach błękitu i fioletu oraz czarne gimnastyczne kostiumy. Kłaniają się, po czym pierwsza chwyta szarfę i z lekkością wspina się wzwyż. Dziewczyny robią w powietrzu szpagaty, obracają się głową w dół, układają szarfy w kokon i skrzydła, owijają je sobie wokół kolan i ud, spuszczają się z góry niczym wiewiórki biegnące konarem drzewa. Widowisko trwa około 20 minut. Dziewczyny otrzymują rzęsiste brawa, a na dokładkę prezentują podwójną figurę.
- To wszystko dla Czesia, który miał wczoraj urodziny - mówi zdyszana Wiktoria.
- Przygotowałyśmy z koleżanką jeszcze jeden prezent dla niego, ale o tym sza - dodaje z tajemniczym uśmiechem.
Na ekranie przed sceną migają komputerowe animacje. Fragmenty kreskówek, figury geometryczne, motywy industrialne, japońskie znaki graficzne, rzędy cyfr, tarcze zegarów. To robota Frediego. W Polsce jest od ośmiu miesięcy, wynajmuje z Piotrkiem mieszkanie. Mają plany, aby otworzyć artystyczną knajpę w Oławie.
Za chwilę zagra gwiazda wieczoru - „Z.”. Nastazja Narolska skanduje wersy pierwszej piosenki. Pulsująca sekcja rytmiczna, melodyjne wstawki na trąbce i saksofonie, wydłużone elektroniczne sekwencje, nasuwające na myśl muzykę klubową. Wykonawcy miksują style, rozgrzewają publiczność dynamicznym ska. W przerwie gromadne „Sto lat” dla Cześka i okrzyk „leje jak zebra!”. Ale na tym koniec biesiady. „Faustus” do tekstu Marlowe’a otrzeźwia niczym cios młota: „Serce mam twarde jak głaz, nie czuję żalu, ledwie że mogę mówić o zbawieniu, o wierze czy o niebie, o Bogu czy o Lucyferze. Straszliwe echa wciąż grzmiąco dźwięczą w moich uszach. Noże, trucizny, stryczki, miecze, samopały leżą, bym się na tamten świat wyprawił. I dawno już powinienem był się zabić, jeśliby we mnie pragnienie rozkoszy nie pokonało głębokiej rozpaczy”.
Łoki toki
Rozmowy przy ognisku: - Wiesz, czytałem ostatnio o dźwiękach, jakie emitują gwiazdy. Początek świata, pierwsze pięć miliardów lat zapisane jest w pięciu sekundach dźwięku.
Narastający syk, a potem szum. - No tak, już Pitagoras pisał o muzyce, która konstytuuje wszechświat...
W busiku u Bartka grupka znajomych. Chłopak z bródką i długimi włosami jest rzemieślnikiem. Stawia kominki i jak wielu młodych tutaj, pracował w Anglii. Natalia słucha z laptopa muzyki francuskiej. Obok niej siedzi Sara. Ma okrągłą buzię, marzycielskie oczy i kręcone włosy. - W przyszłości będę obrzydliwie bogata. Ja to już wiem. W Emiratach szejk chciał mnie zaprosić na kolację. Wbrew temu, co się uważa, kobiety w krajach arabskich maja bardzo dobrze. Jeżeli jakiś Arab nie spełnia ich oczekiwań, przysługuje im odszkodowanie...
Przy grillu: - Pan jest z gazety oławskiej? To ja nie chcę, żeby pan o mnie pisał. - Masz taki atrakcyjny t-shirt i nie chcesz być w gazecie? - Nie chcę.
Podchodzi drugi kompan, ściąga z rusztu surową karkówkę i zanurza w niej zęby. - On nie wygląda na alterglobalistę. - Nie, to jest kanibal. O nim niech pan też nie pisze.
Mysza mówi, że rozmawia ze mną jak z człowiekiem, nie jak z dziennikarzem. Opowiada o sobie. Na trzecim roku pedagogiki zapisała się na politechnikę. Inżynieria produkcji. Miała dziką rozkosz, kiedy wprawiała się w sporządzaniu rysunków technicznych, poznawała budowę maszyn i mogła zagiąć kolegów z grupy. Pracuje w szkole, nauczanie początkowe, ale jej marzeniem jest uczyć matematyki. - Jako inżynier produkcji miałabyś kilka razy lepsze pieniądze. - Nie chcę, wolę pracować z ludźmi, żeby coś się działo. Jedni odchodzą, przychodzą następni, tak jest ok.
*
Wyjeżdżam znad Smortawy przed piątą. Obozowisko śpi. Drobny deszczyk utrudnia powrót błotnistymi drogami. Gromada ptaków hałaśliwie wita nowy dzień.
Tekst i fot.:
Xawery Piśniak
Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione na ich prośbę
Napisz komentarz
Komentarze