Historie te usłyszały uczestniczki chrześcijańskiej konferencji kobiet, która odbyła się 20 marca w Oławie.
Pan mojego życia
Oławianka Lucyna Seredyńska, germanistka, żona, matka trójki dzieci, pamięta dokładnie, kiedy spotkała Boga. - Byłam we wiośnie życia, ale nie czułam jej w swoim sercu - zaczyna swoją opowieść. - Szukałam, miałam w sobie dużo niepokoju.
Pewnego lata zmieniła plany - zamiast na obóz sportowy, pojechała na chrześcijańskie spotkanie młodzieży. Zobaczyła tam ludzi „jakby z innej planety”. Mieli dużo radości, niezależnie od sytuacji. Wstawali rano i czytali Pismo Święte. Choć było to w okresie głębokiej komuny, nie bali się i nie wstydzili opowiadać o Jezusie. To bardzo zaimponowało Lucynie. - Przysłuchiwałam się ich świadectwom i zaczęłam czytać Biblię w nowy sposób - wspomina. - Pozwoliłam, aby Jezus stał się panem mojego życia, nie chciałam dłużej sama nim kierować. To była duchowa wiosna, otrzymałam ogromny entuzjazm i radość. Byłam gotowa wyjść na ulicę i krzyczeć o Jezusie!
W kolejnych klasach liceum Lucyna była już innym człowiekiem. Swoje świadectwo o poznaniu Jezusa wplatała w wypracowania, czym budziła niemałą konsternację nauczycielki języka polskiego oraz zaciekawienie koleżanek i kolegów. Wtedy położyła podwaliny pod swoje małżeństwo, w klasie był jej przyszły mąż. Zaiskrzyło dopiero później. Lucyna jest pewna, że Bóg w sposób nadprzyrodzony splótł ich losy. Na miłości, którą dał im Jezus, budowali i budują swoje małżeństwo ponad 20 lat.
Otworzyłam swoje ramiona
Edyta jest szczęśliwą mężatką z trójką dzieci. Nie zawsze tak było. Pochodzi z małej wsi, z rodziny alkoholika. W domu - przemoc, strach i łzy. Szybko dorosła, oboje z bratem starali się chronić mamę. Wyjechała do szkoły z internatem. Poznała tam ateistę, który zmienił się na jej oczach. Uwierzył, że Jezus jest synem Bożym. Męża poznała na studiach.
- Byłam dobrą chrześcijanką, ale czułam, że coś jest nie tak - opowiada. - Było we mnie dużo gniewu, ponieważ nie umiałam wybaczyć ojcu. Swój gniew kierowałam przeciw najbliższym. Wyszłam z tego, przyjęłam bezwarunkową miłość Boga. Uwolniła mnie prawda, że On mnie kocha. Pomogła mi biblijna historia o synu marnotrawnym, która mówi o tym, że cokolwiek zrobimy, Bóg nie przestanie nas kochać.
Edyta przez wiele lat żyła jak biblijny starszy syn - pracowała, poświęcała się, aby podobać się Bogu. Ale porównywała się ze swoim ojcem i czuła się od niego lepsza. Ojciec trafił do więzienia za przemoc w rodzinie. Napisała do niego list, że go kocha i mu przebacza. Gdy nawrócił się w więzieniu, pojechała do niego, otworzyła ramiona. Potem zaprosiła gości do domu i wydała przyjęcie, jak w Biblii, gdy syn marnotrawny wrócił do domu. - Mam 41 lat i dopiero teraz w moim życiu zaczęła się wiosna - mówi Edyta. - Czuję się coraz młodsza, jestem wolna i szczęśliwa, bo przebaczyłam i nie chowam urazy, która niszczyła moje życie. Bóg może każdego z nas wyprowadzić na wolność, jeśli przyjmiemy jego bezwarunkową miłość.
Niczego nie udowadniać
Gabriela Piech z Jelcza-Laskowic jest germanistką, matką dwójki dzieci, pastorem wspólnoty „Arka”. Ma 38 lat. Mówi, że przyjęła Jezusa do serca, gdy miała 20. Już 6 lat prowadzi z mężem lokalny kościół w Jelczu-Laskowicach.
Była osobą odrzuconą, tak się czuła. Szukała akceptacji u sąsiadów, rodziców, zwłaszcza u ojca. Dopiero wieczorami ściągała maskę. Poznała Jezusa w domu, gdzie sama zdecydowała się czytać Biblię. To jej nie wystarczało. W Niemczech uczyła się w szkole biblijnej, bo chciała poznać Go więcej i więcej. Była niepokorna, ale szkoła nauczyła ją, że najlepszą drogą jest poddanie się. - Dopiero teraz doświadczam wolności, zaczęłam czuć się prawdziwą kobietą w Bogu - mówi. - Bóg uwolnił mnie przez Ducha Świętego, abym była sobą, Gabrysią. Poznałam, że jestem jedyna na świecie i taka chcę pozostać. Nie potrzebowałam już masek. Stałam się wolną osobą, bo ciągłe szukanie akceptacji u innych jest bardzo męczące. Mój proces uwalniania się trwa już 18 lat i nadal się nie kończy. Jeżeli potrafił zmienić mnie, zmieni każdego.
Gabriela jest pastorem, choć zawsze myślała, że się do tego nie nadaje. Ale jest, bo tak chciał Bóg. Wybrał ją, aby mogła rozszerzać Jego Królestwo. - Kiedy przechodzisz na drugą stronę, Biblia staje się żywym Słowem, a nie tylko literą - mówi.
Coś dotknęło mojego serca
Małgorzata Olszewska wiele przeszła, ale nie straciła wiary w Boga, nie ma w niej goryczy. Wdowa po misjonarzu, z szóstką dzieci.
Czasami wstajemy rano i nie wiemy, że spotka nas coś, co zmieni całe nasze życie. Małgorzata przeżyła taki dzień 30 lat temu. Dziś wie, że podjęła wtedy najważniejszą decyzję swojego życia - rozpoczęła swoją drogę z Bogiem. Obserwowała swoją starszą siostrę, która stała się jakaś promienna, radosna, chodziła na jakieś „dziwaczne” spotkania. Tego dnia, w lutym 1980, Małgorzata poszła razem z nią. Była zakompleksioną i poszukującą sensu nastolatką, rok przed maturą. Siostra zabrała ją do salki katechetycznej przy kościele św. Elżbiety we Wrocławiu. - Tego wieczora stało się coś, co dotknęło mojego serca bardzo głęboko, nie mam na to określenia - wspomina. - W salce było 7-8 osób, świeckich katolików. Rozważali Pismo Święte, mówili o Jezusie i jego śmierci jak o czymś, co miało na nich bardzo osobisty wpływ, jakby znali go osobiście. Dla mnie Bóg był daleko, nieosiągalny. Oni modlili się z serca, spontanicznie. Fale ciepła uderzały moje serce i uświadomiłam sobie, że Bóg mnie kocha. W domu czekałam, aż wszyscy pójdą spać, chciałam być sama z Jezusem. W mojej głowie kołatało pytanie - co z tym teraz zrobisz? Długo klęczałam i modliłam się. Powierzyłam swoje życie Bogu.
W następnym dniu Małgorzata poczuła, że jest innym człowiekiem. Rozpoczęła drogę poznawania Boga. Dla niej to najbardziej fascynująca rzecz w życiu. Nie poprzez teologiczne formułki, lecz przez codzienne doświadczanie Go i czerpanie z Jego łaski. Cztery lata temu, gdy umierał jej mąż, prawie przegapiła wiosnę. Jednak zawierzyła Bogu i modliła się: - Panie, Ty czuwasz nad moim życiem, jestem w Twoich rękach. Tydzień później umarł jej mąż. Rodzinie powiedziała wtedy jasno: - Frank nie był moim życiem, był moim mężem, moim życiem jest Jezus.
Jest przekonana, że Bóg spotyka się z człowiekiem poprzez codzienne zadania. Często nie czerpiemy z Jego darów, bo Go nie znamy. Gdy Go poznamy, możemy czerpać z Niego do woli. Bo jest miłością.
Tekst i fot.:
Monika Gałuszka-Sucharska
Napisz komentarz
Komentarze