Livorno. Włoska przygoda
Jelczańska „Antygona w Nowym Jorku” pojechała 24 lutego do Włoch na zaproszenie stowarzyszenia „Theatralia”, które współpracuje z Miejsko-Gminnym Centrum Kultury w Jelczu-Laskowicach przy tworzeniu wakacyjnego polsko-włoskiego festiwalu teatralnego. Przedstawiciele stowarzyszenia widzieli „Antygonę” we wrocławskim Teatrze Polskim. Gra aktorów - Anny Zaborskiej, Artura Zaborskiego, Piotra Zubowskiego, Ryszarda Herby i Juliusza Rodziewicza tak im się spodobała, że postanowili zobaczyć ją u siebie.
1000 km emocji
Aby zaprezentować swoje dzieło we Włoszech, przedstawiciele Jelcza-Laskowic musieli przemierzyć ponad 1000 kilometrów. Dojazd do Livorno zajął im ponad dwadzieścia godzin. W autobusie mało kto spał. Uczestnicy rozmawiali, wymieniali opinie, byli ciekawi jak wszystko ułoży się na miejscu. Na każdym kroku towarzyszyły im kamera i mikrofon dziennikarzy z TVP 3, którzy pojechali do Livorno, aby nakręcić ostatnie sceny do filmu dokumentującego powstawanie jelczańskiej „Antygony w Nowym Jorku”. Dla nich każde miejsce i czas jest dobry na nagrania i rozmowy. Nikogo nie zdziwiło, więc jak o drugiej w nocy w świetle kamery Artur Zaborski odpowiadał na pytanie, za co kochał Tadeusza Szymkowa. Stanisław Wolski, asystent reżysera, który w Livorno zastępował Roberta Gonerę, rozmawiał ze swoimi podopiecznymi nie tylko o ich rolach, sztuce i teatrze, ale także o życiu. Na pytanie, czy nie boi się, że aktorzy grając sztukę po raz kolejny stracą świeżość, która była ich tak wielkim atutem - odpowiedział, że jest o nich spokojny. - To jest coś wspaniałego, jestem pewny, że Tadzio jest z nami i w sposób metafizyczny ciągle nam pomaga - mówił Wolski. - Moją rolą jest uruchomienie w nich emocji, zawartości człowieka w człowieku. Teatr jest wielką miłością, którą muszę z nich wydobyć...
Dla Artura Zaborskiego, odtwórcy roli sierżanta Murphego, ten wyjazd to kolejny etap. Przyznaje, że na początku projektu nie zastanawiał się, co będzie dalej, czy będą kolejne propozycje. Wtedy liczyła się tylko premiera. - To udowadnia, że jak się czegoś chce, o czymś się marzy, to można to osiągnąć, że wszystko jest możliwe. Dla Piotra Zubowskiego (Pchełki) Livorno to chęć dalszego sprawdzenia się, pokazania czegoś innym.
Intrygujący pomysł
Na miejscu, po długiej podróży, nie było czasu na odpoczynek. Trzeba było wyciągnąć i zamontować scenografię. Do Włoch pojechały niektóre przedmioty - niebieska ławka, zaprojektowana przez Elżbietę Wernio, stary rozwalający się fotel, wózek na zakupy, bez którego Anna Zaborska (Anita) nie mogłaby się ruszyć, także kosz na śmieci. Oprócz tego należało ustawić światła i dźwięk. Stanisław Wolski, który czuwał nad tym, aby wszystko było ze sobą dobrze dograne, krzyczał patrząc w górę: - Tadziu jesteśmy w Livorno! Wiemy, że na nas patrzysz. Nie martw się, światło i cała reszta będą świetnie dobrane...
Kiedy aktorzy mieli próby w nowym miejscu, Łukasz Dudkowski - dyrektor Miejsko-Gminnego Centrum Kultury, spotkał się z Mario Tredicim - asesorem kulturalnym Livorno, Marco Bretinim - prezesem Fundacji Opery i Teatru „Goldoni” i Pietrem Cenamo ze stowarzyszenia „Teatralia”. Dla Włochów pomysł wystawienia „Antygony w Nowym Jorku” z amatorami w plenerze jest intrygujący, ciekawi byli efektów. Dla nich jest to jedna z ważniejszych sztuk, warta oglądania. - W „Antygonie..” emocje i gra aktorska mają wielkie znaczenie i są bardzo wymowne, dzięki czemu spodziewamy się, że przedstawienie może być bardzo ciekawe - mówił Mario Tredici.
Był także czas na rozmowy o przyszłości wakacyjnego festiwalu polsko-włoskiego w Jelczu-Laskowicach, który w tym roku poszerzy się także o Hiszpanię, Francję i Niemcy. Dla Mario Trediciego rozszerzenie formuły festiwalu to odważny pomysł, ale tylko ryzykując można wiele osiągnąć. Marco Bertini twierdzi, że dzięki zmianom festiwal będzie miał wielką przyszłość, ale według niego wiele zależy od tegorocznej edycji. - Festiwal musi się rozwijać - mówił Bertini. - Nie może w nim brać udział wielu profesjonalistów, musi być w nim miejsce także dla amatorów. Ważne jest, aby skupiał wokół siebie wiele młodych osób. Jeżeli zmiany wypalą będzie to europejski klucz do sukcesu. Jelcz-Laskowice to świetne miejsce na ten festiwal, wręcz magiczne. Choć udział weźmie pięć różnych europejskich krajów, język będzie jeden - język teatru.
Język teatru
Czasu na grę i przygotowania było bardzo mało, więc wieczorny spektakl 27 lutego, pierwszy w nowej siedzibie stowarzyszenia „Theatralia”, był dla wszystkich niewiadomą. Stanisław Wolski uspokajał aktorów, że za dużo prób to także niedobrze. Aktor nie może się przegrać, musi mieć w sobie głód sceny. Tłumaczył, że muszą przenieść swój stan ducha w emocje.
Na półtorej godziny przed spektaklem już cisza, nie ma jeszcze widzów. W garderobie każdy z aktorów ubiera się ze skupieniem, lub powtarza jeszcze rolę, jak Piotr Zubowski. Dla Pchełki występ przed włoską publicznością jest ogromnym wyzwaniem. - Sztuką będzie dla nas zagrać to po polsku, aby oni zrozumieli z tego jak najwięcej.
Kiedy Artur Zaborski męczy się, ubierając policyjny pas, przypatruje mu się Ryszard Herba (Sasza), dla którego rola w „Antygonie” to wspaniała szansa, stara się ją jak najlepiej wykorzystać. W jednym z pomieszczeń Anna Zaborska maluje Juliusza „Trupa” Rodziewicza. Ten żartuje, że jako jedyny nauczył się całej roli po włosku i na pewno wszyscy doskonale go zrozumieją. Anita, na pytania jak się czuje, mówi, że ma ogromną tremę, kiedy pytana jest, dlaczego słychać jej charakterystyczny śmiech, który tak bardzo podobał się Tadeuszowi Szymkowowi, był nim oczarowany. Anita mówi, że nigdy takiej tremy nie miała, nie wie dlaczego, ale nawet przed premierą tak się nie denerwowała. Ma nadzieję, że się nie pomyli, choć Włosi nawet tego nie odczują. Ona już będzie zestresowana, będzie wiedziała że coś poszło nie tak i będzie jej się gorzej grało. Dla niej to także ogromne wyzwanie, boi się, że nie będzie reakcji publiczności, która tak bardzo napędza ją do dalszego grania.
Za pasję...
Mija godzina 21.00, powoli się zapełniają miejsca dla publiczności. Na niewielkiej sali jest około trzydziestu osób, wśród nich Lucia Canovaro, która dowiedziała się o spektaklu od przyjaciół. Przyszła z ciekawości, ponieważ nigdy nie widziała tej sztuki, chciała także zobaczyć jak wypadną w niej amatorzy. Po dwóch godzinach światła na scenie gasną, a na widowni rozlegają się oklaski. Włoska publiczność przyznaje, że nie wszystko zrozumiała, jednak oklaski są dla aktorów przede wszystkim za pasję, która podoba się po prostu na całym świecie…
Tekst i fot.:
Malwina Gadawa
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze