11 marca Marian Kilar skończył 100 lat. Jest najstarszym mężczyzną w powiecie oławskim. I chociaż przeżył wiek, wydaje mu się, że to wszystko było wczoraj
- Pochodzę z Obertyna, takiego historycznego miasta, gdzie Jan Tarnawski pobił Tatarów, a podczas II wojny światowej w przez trzy miesiące tłukli się Rosjanie - wspomina. Mieszkał tam z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa, trzema siostrami i dwoma braćmi, w tym bratem bliźniakiem - Frankiem. Byli najstarsi z rodzeństwa. Rodzice prowadzili gospodarstwo. Ponadto mama pracowała w sklepiku, a ojciec zajmował się budowlanką, podobnie jak pan Marian, gdy już dorósł. Dziś Obertyn to cudowne wspomnienie lat dzieciństwa - zapierający dech w piersiach powiew świeżego czystego powietrza i łąki pełne pierwszych wiosennych kwiatów, które zalewały okolicę zaraz po roztopach. - Mieliśmy 18 hektarów ziemi - mówi pan Marian.
- To dużo jak na tamte czasy i dobrze nam się powodziło. Tam nikt nigdy nie sypał sztucznych nawozów, tylko obornik. Tam była piękna żyzna gleba. Na dole koło rzeki Czerniawy mieliśmy pola orne, wyżej na pagórkach łąki, na których zbieraliśmy siano. Wszytko takie piękne i... tam zostało. A później wszystko zniszczyli. Dzieciństwo i Obertyn to także początek przygody z mundurem. Mariana od dziecka ciągnęło do wojska i zawsze mu się podobały organizacje mundurowe. Już jako mały chłopiec zapisał się do "Strzelców". - To były piękne czasy i bardzo miło je wspominam - wzdycha z nostalgią. - Czasem bywało bardzo zabawnie. Do dziś pamiętam jak prowadzący organizację Żyd przejęzyczył się przy składaniu sprawozdania finansowego i powiedział, że zapłacił 5 zł za choinkę na Boże Ciało. Ileż wtedy było śmiechu! W wojsku W 1943 roku ze względu na zbliżający się front Marian wraz z rodziną został ewakuowany w okolice Dubrowców w Rosji. Tam wcielono go do struktur Ludowego Wojska Polskiego, bo - jak mówi - taki wtedy był układ z Rosją.
Skończył szkołę oficerską, a w czasie wojny był członkiem 1. Brygady Piechoty Zmotoryzowanej I Korpusu Pancernego, dowódcą radiostacji małej mocy. Jego zadanie polegało na budowaniu linii i zapewnieniu łączności telefonicznej między oddziałem a punktem obserwacyjnym. - To było niebezpieczne i ciężkie zadanie - wspomina - Wszystkie te kable trzeba było nosić na plecach, niezależnie od terenu. Najgorzej, gdy spadł pocisk i przerwał linię. Trzeba było po kablu szukać miejsca zniszczenia i je naprawić mimo świszczących nad głową kul. Czasem trzeba też było "zasięgnąć języka". Wtedy mój kolega Franek szedł w klas i... przynosił żywego Niemca. Byłem też w moździerzach 120 milimetrów. To była bardzo dobra broń. Gdybym dziś miał iść do wojska, to też mógłbym ją obsługiwać. Bardzo lubię wojsko i wszystko, co się z tym wiąże. Te uroczyste marsze, towarzyszącą im otoczkę, mundury. Gdy podczas wojny wkroczyliśmy do Lublina, witali nas chlebem, solą i kwiatami. Wszędzie były kwiaty, a teraz... nas się nie uznaje. A przecież w walkach pod Budziszynem zginęła masa naszych ludzi. Polaków walczących o wolność naszego kraju. Teraz dużo mówi się za to o tych wyklętych czy przeklętych. Ja wiem, jak to z nimi było. Wiem, bo tam byłem i widziałem na własne oczy. To wszystko kłamstwo, ale.. - kończy machnięciem reki.
Szlak bojowy zakończył w maju 1945 roku w Mielniku, w ówczesnej Czechosłowacji, jako podoficer w stopniu plutonowym. Jego rocznik podlegał wówczas demobilizacji. Marian nie chciał jednak rozstawać się z mundurem i przekonany, że jego rodzinę wymordowano, postanowił wstąpić do marynarki wojennej. Los chciał jednak inaczej. Tuż przed tym otrzymał informację z Czerwonego Krzyża, że jego bliscy żyją i są w miejscowości Krzyż. - Mimo wielkiego zamiłowania do wojska rodzina była dla mnie ważniejsza, więc pojechałem do nich. Decyzję o osiedleniu się w Oławie podjęli solidarnie całą rodziną. W budynku obecnej szkoły muzycznej rodzice Mariana założyli swój pierwszy sklep z tkaninami. Jednak to głównie on i Franek go prowadzili. W Oławie poznał też swoją pierwszą żonę -Wandę. - Lubiłem chodzić na zabawy, tańczyć i dobrze się bawić - wspomina z uśmiechem. - Nie chcę się chwalić, ale podobałem się dziewczynom. Miałem ich dużo i było w czym wybierać. Wandę pokazał mi mój ojciec. Jej rodzina miała krowy. Ona często je pasła. Mój ojciec ją wtedy zauważył i kilka razy porozmawiali. Któregoś dnia przyszedł do mnie i mówi: "Marian, jak chcesz mieć dobrą żonę, to idź do tej Wandzi, co krowy pasie". I poszedłem. To była naprawdę fajna dziewczyna. Zgrabna, uśmiechnięta, z pięknymi ciemnymi włosami. Pobraliśmy się jakiś rok później. Przed ślubem jej ojciec wziął mnie na rozmowę: - Marian, my jej nic nie damy, bo tutaj nic nie mamy - powiedział - ale jak wrócimy do domu, to tam na Wschodzie wszystko jest. Teść bardzo wierzył w to, że wrócimy na swoje ziemie. Wszyscy w to wierzyliśmy. Chociaż to było zabronione, ciągle słuchał radia Wolna Europa i czekał na dobre wieści. Te nigdy jednak nie nadeszły. Po ślubie Marian razem z żoną, wzorem swoich rodziców, otworzyli sklep z tkaninami, na ul. Kościuszki w Oławie.
Szybko jednak musiał zamknąć interes, bo komuniści byli przeciwko działalności prywatnej i nie dawali im żyć. Nachodzili i nękali bezpodstawnymi karami - do tego stopnia, że musieli się poddać ówczesnemu reżimowi. Po wielu perypetiach Marian Kilar znalazł w końcu obiecane zatrudnienie w PSS Społem. Najpierw na składzie różności. Później jako szef jadłodajni w zakładach "Jelcz", a następnie prowadzący restaurację przy stacji kolejowej w Oławie. Setne urodziny Marian Kilar świętował w gronie rodziny, przyjaciół i władz naszych samorządów oraz przedstawicieli wojska - Dużo się tam nauczyłem i dobrze mi szło, ale długo tam nie zostałem, bo w domu było już troje dzieci i trzeba było pomagać żonie, a nie siedzieć po nocach w pracy, dlatego przeniesiono mnie do branży owocowo-warzywnej, gdzie pracowałem do emerytury. Ponad 30 lat zajmowałem się zamówieniami i dostawami owoców do społemowskich sklepów. Rodzina to odpowiedzialność Pytany o najważniejsze wydarzenie w życiu z sentymentem wraca do wojska. Po przyjeździe do Oławy zapisał się do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Miał pod sobą 12 ludzi. Tam poznał pułkownika Eugeniusza Praczuka, którego - jak mówi - bardzo szanuje i ceni: - Czasem trochę żałuję, że po wojnie nie związałem swojej przyszłości z wojskiem, ale jak człowiek już się ożeni i ustatkuje, to musi dbać o rodzinę i przy niej być. Po śmierci pierwszej żony, gdy miał 85 lat, ożenił się po raz drugi, z młodszą o 20 lat Ireną: - Nie zrobiłbym tego, bo mi to nie było potrzebne, ale Irenkę znam od maleńkości z Obertyna. Pamiętam, jak nosiłem ją na rękach. Z inną kobietą bym się nie ożenił, ale los nas połączył, bo jesteśmy sobie potrzebni. Jej pierwszy mąż umarł prawie w tym samym czasie, co moja żona. Spotkaliśmy się parę razy na cmentarzu, ona biedaczka już wtedy chorowała, dlatego uznałem, że we dwoje będzie nam lepiej. Pomożemy sobie nawzajem. I tak jesteśmy już razem 15 lat i jest nam dobrze. - To mój drugi mąż, ale zawsze powtarzam, że jestem szczęśliwa u Boga - mówi pani Irena patrząc na męża z czułością w oczach i szerokim uśmiechem na ustach. - Pierwszego męża miałam bardzo dobrego, ale tego drugiego mam jeszcze lepszego. Miałam siedem operacji i ostatnio trochę podupadłam, ale on się zajął wszystkim. Gotuje, sprząta, robi zakupy, ogarnia pranie. Nawet nie pozwala mi poodkurzać i żebym przypadkiem czegoś nie wymyśliła, chowa odkurzacz. Zawsze za wszelką cenę chce mi dogodzić, mimo że czasem jestem dla niego niedobra. Coraz bardziej lubi kuchnię, a ostatnio nawet w piekarza się zaczął bawić.
Ja mu mówię co, jak i ile czego dodać, a on robi, wałkuje, miesza. Oboje bardzo lubimy słodycze. Nigdy się nie kłócą, czasem tylko sprzeczają. Najczęściej o dzieci, głównie synów pana Mariana, którzy - mówi pani Irenka - są wielkim majątkiem, jaki otrzymała wychodząc za Mariana. Długowieczność to geny i radość życia Mimo upływu lat Marian Kilar jest w bardzo dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Jeszcze kilka lat wcześniej regularnie jeździł rowerem, ale nogi zaczęły mu odmawiać posłuszeństwa, więc go odstawił. Wciąż jednak zgodnie z zaleceniem lekarza dużo chodzi. - Jestem szczęśliwym człowiekiem - mówi. - Niczego mi nie brakuje, niczego nie żałuję i nic nie zmieniłbym w swoim życiu. No, może gdyby wróciła młodość, wstąpiłbym do zawodowego wojska, ale nie ma co się nad tym zastanawiać, bo to przeminęło z wiatrem i nie wróci. Nie mogę narzekać. Owszem, niepowodzenia się zdarzały, jak wszystkim, ale ja zawsze byłem pozytywnie nastawiony do życia i nigdy się nie załamywałem, nawet po śmierci pierwszej żony. Nie wiem, skąd mam takie nastawienie. Chyba trzeba się z tym urodzić. Najgorsze jest rozczulanie się nad sobą i narzekanie. Takie pozytywne nastawienie do życia i rodziny to - zdaniem pana Mariana - elementy recepty na długowieczność. Nie bez znaczenia jest też i dieta. Nigdy nie przepadał za wieprzowiną i tłuszczem zwierzęcym. Jeżeli już jadał mięso, to zwykle drobiowe, czasem wołowinę i tak zostało mu do dziś. - Tato zawsze też wolał gotowane rzeczy - wtrąca Leszek, najmłodszy syn pana Mariana. - Przez to mama zawsze gotowała dwa obiady. Nam smażyła schabowe, a ojcu coś gotowanego. Jadł też dużo świeżych owoców. Z racji wykonywanego zawodu miał do nich ciągły dostęp, więc z tego korzystał. Lubił też od czasu do czasu wypić sobie trochę czystej wódki. - Dzisiaj też lubię sobie czasem wypić kieliszeczek na apetyt - wtrąca pan Marian. - Długie życie zależy też chyba od genów. Z mojego rodzeństwa żyje jeszcze tylko moja młodsza siostra, ale jest bardzo chora. Ja chyba odziedziczyłem geny i zdrowie po mamie. Była bardzo silna. Dożyła 92 lat. Ja miałem pięć zabiegów chirurgicznych, w tym jedną poważną operację na przepuklinę brzucha. Ledwo przeżyłem. Lekarz powiedział mi wtedy, że mam bardzo silny organizm, o prawie 30 lat młodszy niż wiek rzeczywisty, a serce jak dzwon. Czy wie pan, że jest najstarszym mężczyzną w powiecie oławskim? - Tak, bo pisali o tym w gazecie, ale wcale tego nie czuję. Zdaje mi się, że to wszystko, co opowiadam, było wczoraj. Żal mi tylko, jak patrzę na dzisiejsze dzieci. Kiedyś młodzi szanowali swoich rodziców. Nie to, co dzisiaj. Nie mogę zrozumieć, jak dziecko może bluźnić na ojca czy matkę. Dawniej nikomu nie przeszłoby to przez gardło, bo od dziecka uczono nas szacunku. Nie to, co teraz. Ja miałem czterech synów i starałem się ich wychować na ludzi. Myślę, że to mi się udało. Szabla na 100-lecie Marian Kilar urodził się 11 marca 1919 roku. Niewielu ma okazję świętować swoje 100 urodziny. Tak wyjątkowy jubileusz nie mógł więc odbyć się bez echa. W sobotnie popołudnie duże grono rodziny i przyjaciół jubilata oraz włodarze miasta i powiatu, a także przedstawiciele 10. Wrocławskiego Pułku Dowodzenia i pułkownik Eugeniusz Praczuk, wzięli udział w tym niecodziennym wydarzeniu. Gości w imieniu jubilata powitał pułkownik Praczuk. Pokrótce opowiedział przebieg jego wojskowej kariery, dodając, że pan Marian jest już ostatnim żyjącym żołnierzem walczącym podczas II wojny światowej w 1. Brygadzie Piechoty Zmotoryzowanej. Doceniając jego trud, odwagę i zasługi pułkownik Praczuk przekazał jubilatowi "Order stu lat niepodległości Polski". - Bardzo się cieszę, że mogę się spotkać z chodzącą historią - mówił podczas uroczystości pułkownik Dariusze Dejneka z 10. Wrocławskiego Pułku Dowodzenia. - Bardzo się cieszę, że pan tutaj jest, cieszy się dobrym zdrowiem, a ja mogę z panem świętować ten jubileusz. Cieszę się, że w tym szlaku bojowym pana porucznika pojawiło się słowo łączność. Jestem dowódca 10. Pułku Dowodzenia, a naszą podstawą funkcjonowania jest właśnie łączność. Pan porucznik był dowódcą radiostacji dlatego cieszę się że mogę złożyć panu słowa uznania. Po tych słowach w imieniu swoim oraz oficerów 10. Pułku wręczył panu Marianowi jego wymarzony prezent - szablę, symbol władzy każdego oficera w Wojsku Polskim.
Słowa uznani, życzenia oraz medal stulecia ordynariatu polowego wraz z błogosławieństwem od biskupa polowego Wojska Polskiego Józefa Guzdka porucznikowi Kilarowi przekazał ks. porucznik Błażej Woszczek. Gratulacje i listy gratulacyjne od premiera Mateusza Morawieckiego oraz wojewody dolnośląskiego Pawła Hreniaka, a także okolicznościowy grawerton od samorządu Oławy przekazał jubilatowi burmistrz Tomasz Frischmann: - To dla nas zaszczyt mieć takiego mieszkańca jak pan - powiedział. W imieniu Rady Powiatu oraz własnym list gratulacyjny jubilatowi wręczył starosta oławski Zdzisław Brezdeń: - Zawsze pana podziwiałem, jak pan na wszystkich uroczystościach mocno dzierżył sztandar. Młodzi padali, a pan stał. Oprócz słów i kwiatów dla ducha starosta podarował też jubilatowi, ze specjalna dedykacją, coś dla ciała - dwie butelki wódki "dębowej", bo dąb - jak zaznaczył starosta - jest synonimem siły. Panu Marianowi przyznano też "Medal Obrońców Ojczyzny 1939-1945", ale jak to bywa z administracją, medal nie dotarł na czas, więc zostanie przekazany jubilatowi później. Życzenia w imieniu rodziny wujkowi złożył Józef Hołyński. Dziękując gościom za przybycie wzruszony i szczęśliwy jubilat przyznał, że trudno mu uwierzyć, że od dnia jego urodzenia upłynął cały wiek. Czas jest jednak pojęciem względnym - jak stwierdził - bo on sam czuje się młodo i śmiało może o sobie powiedzieć, że jest edycją limitowaną. Szczególne podziękowania skierował do syna Leszka i pułkownika Praczuka, którzy w duecie przygotowali uroczystość.
Tekst i fot. Wioletta Kamińska [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze