W fatalnych humorach wracali oławianie do domu w sobotni wieczór z odległych prawie o 500 km Strzelec Krajeńskich. Podobnie jak przed tygodniem w meczu ze świebodzińską Pogonią, nasz zespół prowadził z Łucznikiem 1:0, ale nie potrafił utrzymać korzystnego wyniku i tym samym zaliczył drugą z rzędu porażkę
Z powodu nadmiaru żółtych kartek nie zagrali w Strzelcach Tomasz Horwat i Michał Sikorski, więc trener Andrzej Leszczyński nieco inaczej zestawił linię defensywną naszej drużyny. Zrobił to w podobny sposób, jak na początku sezonu Wiesław Wojno - na prawej stronie zagrał Dawid Pożarycki, a jego miejsce na lewej flance zajął Krzysztof Gancarczyk, natomiast w środku obrony Jakuba Kalinowskiego wspomagał Dominik Wejerowski. Takie ustawienie defensywy MKS za czasów Wojny nie dało zbyt dobrych rezultatów (4 mecze i 4 porażki), więc i przed pojedynkiem z Łucznikiem można było mieć sporo obaw. Dość szybko okazało się, że ten niepokój był uzasadniony, bo nasi defensorzy nie ustrzegli się prostych błędów, które w dużym stopniu przyczyniły się do porażki z zespołem, który bynajmniej nie jest zaliczany do trzecioligowych tuzów…
Początek meczu był obiecujący, już w 3 minucie oławianie byli bliscy objęcia prowadzenia. Lewą stroną zaatakował Mateusz Milkowski i dograł do Łukasza Ochmańskiego, który był na czystej pozycji. Napastnik MKS przymierzył na bramkę, ale nieczysto uderzył w piłkę, która odbiła się od nogi obrońcy Łucznika i wyszła poza linię końcową boiska.
Potem prawie przez kwadrans obserwowaliśmy chaotyczną grę obu zespołów, z której nic ciekawego nie wynikało. Dopiero w 20 minucie ładną akcję rozegrali Tomasz Grabowski i Marcin Wielgus, piłka trafiła do Mateusza Milkowskiego, który uderzył z woleja do siatki, ale arbiter nie uznał gola, bo asystent liniowy sygnalizował pozycję spaloną.
Niespełna 10 minut później obserwowaliśmy kopię tej sytuacji, ale tym razem po celnym uderzeniu Milkowskiego sędzia nie miał zastrzeżeń, więc oławianie objęli prowadzenie. Kilka chwil później mogli podwyższyć, kiedy groźnie z półobrotu z linii pola karnego strzelił Marcin Wielgus, ale pomylił się zaledwie o kilka centymetrów.
I na tym wypadałoby zakończyć meczową relację, bo to, co się działo później, chluby naszym piłkarzom nie przynosi. - W Łuczniku chłopaki za grę dostają stypendia w wysokości po 100 zł miesięcznie plus jakieś skromne premie meczowe, a jak stracili gola, to biegali tak, jakby zarabiali co najmniej po tysiąc euro na głowę za jeden mecz - mówił później prezes MKS Jerzy Woźniak, wyraźnie zdegustowany postawą oławian.
Słowa szefa naszego klubu najlepiej odzwierciedlają sytuację na boisku po 30 minutach gry. Gospodarze zaczęli „gryźć trawę”, w ataku i w pomocy biegali za każdą piłką, a gdy było groźnie w defensywie, to bez większych ceregieli wybijali futbolówkę na aut lub na rzut rożny. Efekt? Najpierw gol wyrównujący - po wrzutce Marcina Nowika, w środku pola karnego główkę wygrał Daniel Moroz, a precyzyjnym uderzeniem zakończył akcję Rafał Bobrowski. Potem bramka na 2:1 - znów po dośrodkowaniu Marcina Nowika w 58 minucie źle interweniowali Kalinowski i Pożarycki, co bezlitośnie wykorzystał Bartosz Stuchly, wyszedł na czystą pozycję i strzałem z 14 metrów nie dał szans Florczykowi.
Wynik mógł być całkiem inny, gdyby w 46 minucie więcej zimnej krwi wykazał Sebastian Wiraszka. W sytuacji sam na sam z bramkarzem Łucznika pomocnik MKS uderzył z całej siły, ale zamiast do siatki, trafił w poprzeczkę.
Po utracie gola oławianie atakowali non stop, ale ich akcje przypominały przysłowiowe walenie głową w mur. Nie pomogło wzmocnienie ofensywy Tomaszem Kosztowniakiem, a szarże Łukasza Ochmańskiego z reguły były bezproduktywne. Nerwową atmosferę wprowadził też arbiter z Zielonej Góry, który w newralgicznym momencie meczu podjął kilka kontrowersyjnych decyzji, czym spowodował mało parlamentarne komentarze trzech naszych młodych piłkarzy. Dla Krzysztofa Gancarczyka i Dominika Wejerowskiego skończyło się to tylko żółtymi kartkami, natomiast za podobne przewinienie w 77 minucie Waldemar Gancarczyk musiał powędrować do szatni, bo wcześniej już raz obejrzał żółty kartonik. Piłkarze MKS byli wściekli na arbitra zwłaszcza za złą - ich zdaniem - ocenę sytuacji w 70 minucie, kiedy to bramkarz Łucznika Michał Marnysz wręcz staranował na polu karnym Tomasza Kosztowniaka, ale sędzia nie dopatrzył się naruszenia przepisów. Osłabiony MKS już nie był w stanie zagrozić pewnie i efektywnie grającej defensywie Łucznika, która przed dwoma tygodniami także bardzo skutecznie przetrwała nawałnicę głogowską. Dzięki temu strzelczanie sensacyjnie pokonali wtedy Chrobrego 1:0, teraz zdobyli komplet punktów w starciu z naszym zespołem i prawie dogonili go w tabeli…
Pomeczowe komentarze
Krzysztof Woziński - trener Łucznika:
- W tej lidze z nikim nie gra się lekko, łatwo i przyjemnie, więc dziś też było sporo walki, o czym świadczy choćby duża liczba kartek. Moim chłopakom należą się słowa pochwały, bo mimo utraty gola nie załamali się i ambitnie dążyli do wyrównania. Dobrze, że udało się im to jeszcze przed przerwą. Potem też mieliśmy trochę szczęścia, gdy jeden z waszych piłkarzy trafił w poprzeczkę. Oławianie byli od na lepsi technicznie i ogólnie dobrze zorganizowani, jako zespół, ale my przewyższaliśmy ich wybieganiem, a przede wszystkim zdecydowanie większą ambicją. Podobnie jak w poprzednim meczu na naszym stadionie, z Chrobrym Głogów, właśnie ta szalona ambicja moich zawodników została dziś także wynagrodzona zwycięstwem i trzema punktami…
Andrzej Leszczyński - trener MKS SCA Oława
- Nie zlekceważyliśmy rywala, bo wiedzieliśmy, że w tym sezonie łatwo u siebie nie traci punktów, jest też w stanie pokonać zdecydowanych faworytów, jak choćby niedawno głogowian. Z wiadomych względów miałem dziś pewien kłopot z ustawieniem obrony, a także drugiej linii. Obie były przemeblowane i jak widać po końcowym wyniku, nie spełniło to moich oczekiwań. Możemy oczywiście zastanawiać się na tym, co by było, gdyby Sebastian Wiraszka trafił na 2:1 dla nas, a potem Waldek Gancarczyk w głupi sposób nie osłabił drużyny…, ale co tu kryć - zawodzimy w drugim kolejnym meczu, który przebiegał bardzo podobnie jak poprzedni. Mimo prowadzenia nie potrafiliśmy dowieźć korzystnego wyniku do końca. Po powrocie do Oławy czeka nas męska rozmowa, która - mam nadzieję - przyniesie pożądany efekt i w dwóch ostatnich meczach rundy jesiennej zdobędziemy komplet punktów, co zapewni nam spokojną pracę w okresie zimowym…
Łucznik Strzelce Krajeńskie - MKS SCA Oława 2:1
0:1 - Mateusz Milkowski (w 28 min.)
1:1 - Rafał Bobrowski (39)
2:1 - Bartosz Stuchly (58)
Kiedy, gdzie, dla kogo?
24 października 2009. Strzelce Krajeńskie. Stadion miejski. Widzów ok. 100.
Sędziowali: Bartosz Rudkowski jako główny oraz Sebastian Smykowski iPiotr Orzechowski- asystenci liniowi (Zielona Góra).
Czerwona kartka: Waldemar Gancarczyk (w 77 min.) - po drugiej żółtej.
Żółte kartki: Maciej Ułasowiec (w 10 min.), Waldemar Gancarczyk (22), Marek Ułasowiec (86), Mateusz Milkowski (87) - wszyscy za faule; Krzysztof Gancarczyk (62), Dominik Wejerowski (71) i Waldemar Gancarczyk (77) - wszyscy za krytykę orzeczeń sędziego; Paweł Noga (75) - za wybicie piłki po gwizdku arbitra.
Łucznik: Marnysz - Nowik, Żeliszewski, Kuźlak, P.Dębski - Wieczorek (73 Noga),
Maciej Ułasowiec, R.Bobrowski, Marek Ułasowiec - Stuchly, Moroz (87 Brzeski).
MKS SCA Oława: Florczyk - Pożarycki, Kalinowski, Wejerowski, K.Gancarczyk - Grabowski, Wiraszka (60 Kosztowniak), W.Gancarczyk, Milkowski - Ochmański, Wielgus.
Tekst i fot.:
Krzysztof Andrzej Trybulski
Napisz komentarz
Komentarze