- Zawsze byłaś społecznicą?
- Lubiłam angażować się w życie podwórka, szkoły. Pracowałam w szkolnym sklepiku, działałam w organizacji harcerskiej. Ale największą przyjemność sprawiał mi czas spędzany w sali gimnastycznej, należałam do kilku sekcji sportowych. Grałam w reprezentacji szkoły w piłkę ręczną i w nogę. Tak mnie to absorbowało, że opuściłam się w nauce, ale do równowagi szybko przywróciła mnie pani profesor Irena Nosek. Do dziś pamiętam napis na drzwiach sali gimnastycznej „Nowacka - wstęp wzbroniony!”. Wisiał tam do czasu, aż poprawiłam oceny. Zajęcia sportowe zawsze były moim konikiem. Dwa razy próbowałam dostać się na Akademię Wychowania Fizycznego. Niestety, nie udało mi się i czasem żałuję, ale widocznie tak miało być. Wierzę w przeznaczenie. Zostałam przedszkolanką, urodziłam cudowną córeczkę i pomagałam mężowi w prowadzeniu firmy.
- Aż trudno uwierzyć, że człowiek z takimi pokładami energii siedział cicho, spokojnie w domu przez 15 lat. Co takiego zdarzyło się w 2006, że wyszłaś z ukrycia?
- To nie do końca tak. Jak już mówiłam, zawsze fascynował mnie sport i chciałam coś robić w tym kierunku. W czasie ciąży przytyłam 30 kilogramów. W końcu doszło do tego, że ważyłam ponad sto. Gdy córeczka skończyła cztery lata, postanowiłam ostro wziąć się za siebie. Zaczęłam jeździć na wczasy odchudzające. Rygor jak w wojsku. Pozamykane bramy, niesamowity wycisk i dyscyplina, zwłaszcza żywieniowa. Taki obóz trwał dwa tygodnie. Aby wyjść poza bramę, trzeba było poprosić o przepustkę, ale wcześniej dobrze to uzasadnić. Aż trudno uwierzyć, że człowiek dobrowolnie tak się poddał, ale mnie bardzo zależało. Po jednym z takich turnusów stwierdziłam, że ja też chcę pomagać kobietom w odchudzaniu. Zaliczyłam kurs instruktora aerobiku i zaczęłam prowadzić zajęcia, najczęściej w szkolnych salach gimnastycznych. W 2006 postanowiłam stworzyć Centrum Odnowy Biologicznej dla kobiet. Kilka tygodni później zdiagnozowano u mnie raka piersi...
- Wielu w tej sytuacji by się załamało. Ty potraktowałaś raka jak grypę. Skąd takie podejście?
- Nigdy się nad sobą nie rozczulałam. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że czegoś nie skończę. Miałam cel, wspierali mnie najbliżsi. Nie miałam czasu chorować. Nie można się poddawać. Chciałabym, aby inne kobiety miały tę świadomość. Nie zawsze jest dobrze. W moim życiu co jakiś czas dochodzi do sytuacji kryzysowych, choćby latem tego roku, gdy powódź zniszczyła centrum i trzeba było wszystko remontować od nowa. Było ciężko, ale się udało i znów możemy normalnie funkcjonować.
- Wraz z powołaniem Centrum zaczęłaś się bardzo angażować społecznie. Organizujesz koncerty, akcje promujące zdrowie, bezinteresownie pomagasz biednym, chorym, potrzebującym. Skąd w tobie tyle serca?
- Nie wiem. Moja mama była społecznicą, może mam to po niej. Naprawdę nie wiem. Nie zastanawiam się nad tym, jak trzeba pomóc - pomagam i już nie myślę, dlaczego. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
Napisz komentarz
Komentarze