Oława
Zakupy w lumpeksach
Lumpeksy, czyli sklepy z używaną odzieżą, pojawiły się zaraz po zmianie ustrojowej i nie budziły na początku najlepszych skojarzeń. Nagromadzenie starych, zniszczonych rzeczy, przykry zapaszek zaraz po przekroczeniu progu, obciachowe bawarskie żakiety - to wszystko nie zachęcało do odwiedzin. Z czasem jednak jakość sprzedawanych ubrań polepszyła się, a właściciele zadbali o nadanie sklepom indywidualnego charakteru. Wiele osób, dbających o własny styl, zaczęło ubierać się w second hand shopach. Tam mogli dostać oryginalne rzeczy dobrej jakości i sami skomponować swój ubiór.
Trudno nie dostrzec różnicy między dawnymi a nowoczesnymi lumpeksami w Oławie. Już na pierwszy rzut oka można odróżnić zapyziałe sklepiki z kilogramami nieinteresujących nikogo ciuchów, od miejsc uczęszczanych przez klientów, skąd wychodzi się z markowym ubraniem za 10 zł.
Bez zdjęć, bo jeszcze szefowa zobaczy
Po pół godzinie od otwarcia CTO na małej powierzchni sklepu tłoczy się ok. 40 osób. Klientki z całą kolekcją ciuchów pod ramieniem wędrują w stronę przebieralni, inne wciąż jeszcze nerwowo przerzucają asortyment w poszukiwaniu odpowiednich kreacji.
Nie wszyscy wytrzymują to tempo, starsza pani w czapce z włóczki i w grubych okularach wchodzi do sklepu, przegląda niepewnie kilka wieszaków, po czym szybko rezygnuje. - Zwariować można - mruczy pod nosem, uciekając. - Niech pan mi nie robi zdjęcia! - krzyczy pulchna blondynka po trzydziestce, która jeszcze przed chwilą prezentowała koleżance połyskliwą tunikę. - Jak szefowa zobaczy, co robię w godzinach pracy, to będę miała problemy...
O tym, że poniedziałkowa dostawa skutecznie wypiera obowiązki zawodowe, świadczy obecność robotnika w kombinezonie z firmowym logo. Dwaj inni mężczyźni zrobili już zakupy i rozmawiają przed sklepem o wczorajszych rozgrywkach piłkarskich i sprawdzonych hydraulikach.
Umundurowana, jak cała reszta?
- Jak dobrze, że są takie sklepy - wzdycha Krystyna, elegancka pięćdziesięciolatka w kostiumie typu boucle z futrzanym kołnierzem. - Na placu nigdy bym ubrania nie kupiła. Raz, że dziadostwo, przepierze się i już szmata, a dwa, to czy ja mam chodzić po mieście tak samo umundurowana jak wszyscy?
W rodzinie pani Krystyny tylko ona jest miłośniczką lumpeksów. Córka pracuje w banku, więc obowiązuje ją ściśle określony oficjalny strój, a syn z mężem wolą robić zakupy na wrocławskim targowisku, na Dworcu Świebodzkim. - Kupili tam kiedyś kurtki skórzane, źle uszyte i z kiepskiej skóry - opowiada Krystyna. - A tu, proszę, jakie cacka można dostać - po czym prezentuje elegancką skórzaną torbę, komponującą się z jej turkusowym kostiumem.
Krystyna nie chce podać swojego nazwiska i nie zgadza się na zrobienie zdjęcia. - Chociaż w okolicy, gdzie mieszkam, pewnie wiedzą, że robię tu zakupy... Przecież niemożliwe jest, żeby chodzić do kościoła zawsze w innym, eleganckim ubraniu. A ja co tydzień mam nową rzecz i zakładam ją tylko raz do roku!
Adidasem w konkurentkę
- Na brak klientów nie możemy narzekać - przyznaje z uśmiechem Marzena Kilnar, ekspedientka w CTO. - Przeciwnie, przez te tłumy miałam już złamaną wagę, rurka była urwana, szkło pobite, a raz to nawet pogotowie wezwałam, bo jedna pani na drugą nadepnęła i była tragedia.
Kłócą się o towar? - pytam. - Jeszcze jak! Miałam kiedyś taką sytuację, że dwie klientki sięgnęły po adidasy, jedna po prawy but, druga po lewy. Przekrzykują się, która jest pierwsza. W końcu jedna pani rzuciła adidasem w drugą, ta zrobiła unik i wyszła. Słowo daję, rano rozgrywają się tu podobne historie jak za czasów komunistycznych, gdy stało się za wędliną na kartki...
Pytam panią Marzenę, ubraną gustownie w rzeczy tylko z lumpeksu, co jej zdaniem jest przyczyną sukcesu tego sklepu. Wymienia kilka punktów: - Po pierwsze są to rzeczy markowe najbardziej ekskluzywnych firm: Mexx, Pierre Cardin, Versace. Po drugie tu się kupuje ubrania na wagę. Bluzka u mnie kosztuje 3 zł, a w innych sklepach 17. Klient, podchodząc do wagi, nie wie, co ile kosztuje i ja zawsze mam możliwość obniżenia ceny. W innych sklepach ktoś przeczyta, że cena marynarki wynosi 25 zł i rezygnuje. Najważniejsze, że tylko tu jest w Oławie całkowita wymiana towaru. Wszystko, co zostaje w piątek, wyjeżdża, i do pustego sklepu przychodzi nowy towar.
Cykl tygodniowy wygląda tak: w piątek pojawia się nowa dostawa z Anglii, tzw. „niesort”. Pracownice segregują ubrania w sobotę i wywieszają je w witrynie. Klientki mogą w niedzielę obejrzeć, co jest do kupienia. W poniedziałek rano sklep przeżywa oblężenie. Ruch słabnie z każdym następnym dniem. Pod koniec tygodnia cena schodzi do minimum. Do centrum zaglądają klienci ze wsi, kupują za dwa złote ubranie do warsztatu, na działkę, budowę, na ryby, do lasu. W miejsce rzeczy, które nie znalazły swoich nabywców, dostawcy przywożą nowe.
Nie mają do kogo ust otworzyć
- Niektóre klientki, przede wszystkim emerytki, odwiedzają nas codziennie - ciągnie Marzena Kilnar. - Przychodzą, żeby „podpisać listę obecności”. Zależy im nie tylko na zakupach, ale także na rozmowie. Miałam tak uzależnioną klientkę, że nie mogła spokojnie spędzić urlopu nad morzem. Przyszedł poniedziałek, a ona na plaży rozmyślała o nowej dostawie. Inne potajemnie przynoszą do domów całe worki. Kiedy męża nie ma, piorą te rzeczy i gdzieś upychają.
Oprócz typu „zakupoholiczek” pani Marzena potrafi wymienić jeszcze kilka klas: - Klientki zamożne przychodzą tylko w poniedziałki i biorą tylko markowe ciuchy. Klientki, które szukają rzeczy unikatowych, wpadających w oko, jakich nikt nie ma. Młodzież zagląda przed przebieranymi imprezami, mamy kupują dla swoich dzieci buty, koszulki, zabawki. Wędkarze mogą znaleźć strój do wędkowania, narciarze na narty - przekrój jest bardzo duży.
Po wizycie w CTO odwiedzam „Unicat”, również na ul. Chrobrego. W tym przestronnym sklepie spostrzegam kącik do zabawy dla dzieci. - Obserwowałyśmy klientów - tłumaczy ekspedientka Beata Głogusz. - Widziałyśmy, że dzieci nie miały czym się zająć, stąd ten pomysł. Teraz mogą sobie tu usiąść, pobawić się, pomalować... Ostatnio żartowałyśmy z szefową, że będzie trzeba ustawić drugi stolik, z kawą, dla tych klientek, które odbywają u nas minispotkania towarzyskie. A naprawdę często dochodzi do takich sytuacji. Spotykają się panie po wielu latach, stają w kącie i rozmawiają sobie. „Jak tam, co słychać? Jak twoje dzieci?”.
Na koniec zaglądam do „Kramu” na ul. Karola Miarki. Pośród stert ubrań siedzi starsza kobieta. To Maria Kramarz - jej sklep z używaną odzieżą był jednym z pierwszych w Oławie. - Prowadziliśmy z mężem ten interes przez 15 lat. Ale teraz tak czynsze podnieśli, że nie ma sensu dalej tego ciągnąć - mówi.
Nie widać tu ruchu. Ubrania nie schodzą najlepiej. Pytam, czy przychodzą stałe klientki, żeby porozmawiać. - Oj, tak - potwierdza. - Ludzie teraz nie mają się do kogo odezwać. Własne dzieci z nimi nie rozmawiają. Więc przychodzą tutaj, żeby sobie ulżyć, ale już niedługo, w połowie lipca zamykamy...
tekst i fot.: Xawery Piśniak
Napisz komentarz
Komentarze