1 stycznia 2007, godzina 20.00. Do pociągu na wrocławskim dworcu wsiada Mateusz Malinowski. Po udanej zabawie sylwestrowej chce wrócić do Oławy. Kilku mężczyzn zaczyna go bić. Wyrzucają go z jadącego pociągu. Chłopak traci przytomność. Budzi się w szpitalu. Bez nóg...
Od tej chwili wszystko się zmienia. 3,5 miesiąca leży i cierpi w szpitalu, zaczyna się zastanawiać: co dalej? Postanawia zmienić życie, wymazać przeszłość i zapisać swoją kartę od nowa. Mimo tragedii nie załamuje się, tylko raz spotyka się z psychologiem. Sam wspiera młodszego kolegę - tancerza, który trafia na oddział, bo w wypadku stracił nogę. - Tragedia zmieniła mnie ogromnie - mówi Mateusz. - Wcześniej niejednemu zalazłem za skórę. Byłem wredny i trochę rozrabiałem. Ludzie nie darzyli mnie sympatią. Miałem też kłopoty z prawem i dozór kuratora.
Sprawdziliśmy na policji. Potwierdzono, że Mateusz ma na swoim koncie drobne kradzieże i związek z narkotykami. - To było dwa lata przed wypadkiem - tłumaczy. - Pomagałem w załatwianiu środków odurzających. W domu brakowało pieniędzy, a ja chciałem mieć rzeczy, o których mogłem tylko pomarzyć. Kiedy zatrzymała mnie policja, dostałem wyrok w zawieszeniu. Postanowiłem, że czas się zmienić i zacząć uczciwe życie. Wtedy doszło do tragedii i straciłem nogi. Wypadek sprawił, że dostrzegłem innych ludzi, a przede wszystkim ich uczynność, i to, że prawdziwe szczęście w życiu daje uczciwość i dobro.
Przez 3 lata kurator sprawował dozór nad Mateuszem. To był pierwszy, ale - jak twierdzi chłopak - ogromny krok w stronę nowego życia. Zerwał kontakty ze znajomymi, którzy wybrali ciemną stronę życia. Przestał rozrabiać i postanowił, że będzie dobrym człowiekiem.
- Przez ten czas zmienił się diametralnie - przyznaje kurator. - A po wypadku pokazał jakim jest człowiekiem. Mało jest takich, którzy potrafią stawić czoła tragedii. Zaimponował mi ten chłopak. Szybko zrozumiał, że kiedyś postępował źle. Wiem, że warto mu pomóc, dlatego pod apelem o kupno nowej protezy podpisuję się obiema rękami. Mateusz pokazał, że warto mu zaufać.
Teraz ma 24 lata, nowe plany, chęć do działania i uśmiech, który nie znika nawet wtedy, gdy opowiada o najtrudniejszych momentach. - Kiedy obudziłem się bez nóg, rozpoczęła się walka - wspomina. - Rany nie chciały się goić, było zagrożenie życia. Chciałem pokazać, że jestem silny, że dam radę wygrać. Wciąż powtarzałem: co nas nie zabije, to wzmocni. Po pół roku wyjechałem na wózku. To była dla mnie kolejna lekcja o człowieku. Ludzie zaczęli traktować mnie zupełnie inaczej, z każdej strony chcieli pomagać. To był inny świat. Sąsiadka, która wcześniej nie zamieniła ze mną słowa, wypytywała jak się czuję, wspierała i chwaliła, że z dnia na dzień radzę sobie coraz lepiej.
Po dziewięciu miesiącach jeżdżenia na wózku Mateusz założył protezy. Chciał chodzić. Mówi, że osoby bez nóg poddają się i wolą jeździć na wózku, bo tak jest wygodniej. - Ciężko jest zacząć, bo protezy uwierają i obcierają. Na początku czuć tylko ból, a efektów nie ma.
Żeby było łatwiej, Mateusz zapisał się na siłownię. Musiał wzmocnić ręce, bo na nich od tej pory miał się opierać. Zaczęło się lato z upałami. To najgorszy czas dla ludzi z protezami. - Na kikut mam naciągnięte 3 skarpety, jest gorąco, kikut się odparza i robią się otarcia - tłumaczy. - Poza tym rana na nodze wciąż się goi.
Mimo to chłopak walczył i coraz sprawniej poruszał się o kulach. Cieszył się, marzył o powrocie do pionu. To dało mu wiarę, że może żyć jak inni. Mieć pasję, pracę i rodzinę. Coraz bardziej pochłaniał go sport. Dwa razy w tygodniu chodził na siłownię, później pojechał na obóz sportowy, tam trenerzy zauważyli w nim potencjał. Coraz częściej trenował. Trafił do klubu Start Wrocław. Starał się jeszcze mocniej. I wyszedł sukces. Zdobył brązowy medal na mistrzostwach Polski osób niepełnosprawnych. - Nigdy tego nie zapomnę. Zadzwoniłem do mamy i powiedziałem, że wywalczyłem trzecie miejsce - cieszy się. - Była dumna i nie dowierzała, że się udało. Pokochałem ten sport, bo wciąż motywuje, żeby osiągnąć jeszcze więcej.
Ten sukces stał się kolejnym motorem napędowym. Mateusz zdecydował, że chce żyć aktywnie i tak jak zdrowi ludzie. Żeby to się udało, musi mieć nową protezę, która kosztuje 9 tysięcy. Na razie potrzebuje jednej protezy, bo druga noga nie ucierpiała tak bardzo.
Postanowił, że poprosi o pomoc mieszkańców. - Protetyk zrobił kosztorys i dzwonił kilka dni temu, żeby dowiedzieć się, czy ma wykonać nową nogę - mówi. - Jasne, odpowiedziałem. Nie mam jeszcze pieniędzy, ale wierzę, że ludzie pomogą. Zapewniłem go, że będę działał.
Mateusz mieszka z rodzicami, miesięcznie dostaje 500 złotych zasiłku. Z tych pieniędzy dopłaca do rachunków za energię. Nie jest w stanie nic zaoszczędzić. - Rodziców nie stać, na kupienie mi tak drogiej protezy, bo w domu się nie przelewa - tłumaczy. - Może już wkrótce pójdę na staż i pomogę mamie, ale do tego potrzebuję protezy, która ułatwi mi poruszanie się. Wierzę, że mieszkańcy odpowiedzą na mój apel. Dzięki nim będę mógł żyć normalnie. Na protezie, którą teraz noszę, odczuwam każdą nierówność, kamyk i dziurę w drodze, obciera mnie i odparza. Ta, o którą się staram, dopasowuje się do podłoża, jest lekka, zrobiona z materiału ciałopodobnego, nie uwiera. Liczę, że uda się zrobić kolejny krok w stronę lepszego życia. Chciałbym być kimś, uczyć się, pracować, uprawiać sport i mieć rodzinę. Słyszę od znajomych jak bardzo zmieniłem się od wypadku. Ludzie mówią: „Mateusz jesteś lepszy, można z tobą normalnie pogadać.” Kiedyś głównym tematem były imprezy i wygłupy, teraz tego nie ma. Potrafię słuchać i rozmawiać o poważnych sprawach. Mam nowych znajomych, którzy sprawiają, że częściej się uśmiecham. Wróciłem do szkoły, za sobą mam pierwszy rok w liceum dla dorosłych. Mimo że nie mam nóg, moje życie jest lepsze, bo uczciwe. Zerwałem z ciemną stroną. Mam czyste sumienie i pewność, że nie zmarnuję drugiej szansy...
Możesz pomóc
Jeśli chcesz pomóc Mateuszowi aktywnie żyć, wpłać pieniądze na konto w Invest Banku 5116 8012 3500 0030 00 1847 9122
Agnieszka Herba
Fot. Kryspin Matusewicz
Napisz komentarz
Komentarze