- Zacznijmy od przyszłości. Powoli odchodzą osoby, które doświadczyły koszmaru deportacji w głąb ZSRR. Czy kiedy zabraknie ostatniego świadka tej trudnej historii, ludzie będą pamiętali o państwa cierpieniach?
- Jestem pewna, że tak. Pozostanie po nas wiele relacji, wspomnień, książek i innych publikacji. Każdy zainteresowany może i w przyszłości będzie mógł sięgnąć po to, co go interesuje. Niemal w każdym mieście, gdzie funkcjonuje koło sybiraków, wybudowaliśmy też piękne pomniki, które przypominają o naszym losie, jak ten we Wrocławiu, czy nieco mniejszy w Oławie na cmentarzu przy ul. Zwierzynieckiej. Świadomość tego, co nas spotkało, jest duża, i myślę, że tak pozostanie.
- Kiedyś nie można było mówić o zsyłkach...
- Przez długie lata skazywano nas na milczenie i w konsekwencji na zapomnienie. Właściwie do końca lat osiemdziesiątych nie mogliśmy wspominać o tym, że byliśmy sybirakami. Po prostu nie można było o tym mówić. Gdy np. w swoim życiorysie zawarłam taką informację, to przekreślano mi ją. Oczywiście, w gronie przyjaciół i rodziny rozmawialiśmy o przeszłości. Później powoli odkrywano prawdę, ale nie każdy chciał ją znać. Słyszałam o takich przypadkach, że gdy jeden z kolegów sybiraków starał się o rentę z powodu utraty zdrowia podczas zsyłki, to lekarz orzekający z pretensjami pytał, po co w ogóle... wyjechał tak daleko. To pokazuje, że nawet wykształceni ludzie mogli nie znać historii i naszej sytuacji. My przecież nie mieliśmy wyboru. Teraz czasy się zmieniły i świadomość też jest większa. Nie musimy już milczeć. Dużą rolę odgrywa również edukacja. Spotkania z młodzieżą szkolną są dla nas i dla nich bardzo ważne. Ja się nie spodziewałam takiego zainteresowania. Serce rośnie, kiedy widzi się młodych ludzi autentycznie przejętych historią podczas obchodów np. Dnia Sybiraka. Bardzo lubię opowiadać uczniom o swoich przeżyciach. Teraz udzielam się nieco rzadziej, ze względów zdrowotnych, ale takie lekcje ładują mnie pozytywną energią. Zawsze, kiedy mówię, jest cisza i realne zainteresowanie tematem. Pojawiają się mądre pytania, dyskusje. Takie spotkania z autentycznym świadkiem historii są dla młodych ludzi czymś więcej niż zwykła lekcja. Wierzę, że nasze opowieści przetrwają w tych uczniach. Dlatego jestem spokojna o przyszłość i pamięć.
- Jaka jest pani historia?
- Przyszłam na świat 7 listopada 1934 roku w Dernowie województwo tarnopolskie, obecnie to teren należący do Ukrainy. Moje nazwisko rodowe to Rudko, rodzice Jadwiga i Paweł prowadzili nieduże gospodarstwo rolne. Do wybuchu wojny było spokojnie. Po 1 i 17 września wszystko się zmieniło, ale najgorszy dla nas dramat miał dopiero nadejść.
Napisz komentarz
Komentarze