- Jak się czuje artysta muzyk, który długo przygotowywał się do ważnego koncertu, a nagle nic z tego, bo koncert odwołany?
- To jest bezsilność, zwykła ludzka bezsilność. Jest jakaś taka złość we mnie, bo na pewno masz na myśli ten koncert, na którym mieliśmy zagrać cały materiał z płyty "Depeche Mode" we wrocławskim klubie "Vertigo". Dla mnie to pytanie od razu wiąże się akurat z tym koncertem, ponieważ to było ostatnio najważniejsze wydarzenie. I tu nie chodzi o pieniądze, bo zabierając się za to nie mieliśmy świadomości, czy ktoś zapłaci nam choćby złotówkę, czy nas z tym weźmie. Paweł Gołębski zadzwonił do mnie z propozycją, aby to zrobić, w październiku, czyli prawie pół roku temu. Przygotowania do koncertu ruszyły, na mojej głowie była cała elektroniczna strona, a w "Depeche Mode" to - umówmy się - prawie wszystko. Marcin pieczołowicie szukał brzmienia gitar, co nie jest prostym zajęciem, chcąc brzmieć jak Martin Gore. Uznaliśmy, że aby oddać w jakiś sposób hołd tej płycie, to musimy postarać się być jej wierni.
- Tej płycie, czyli...
- Płycie "Violator", którą wydano dokładnie 30 lat temu, 19 marca 1990 roku. I dokładnie 30 lat później miał się odbyć ten nasz wrocławski koncert. Okazało się, że bilety się wyprzedały, nawet trzeba było uruchomić jakąś dodatkową pulę, ale to też zniknęło po tygodniu. Przygotowania trwały pięć miesięcy i rzeczywiście mnóstwo godzin poświęciłem na to, żeby wyprodukować dźwięki, które będą brzmiały jak oryginalny materiał. To miała być cała płyta zagrana jeden do jednego - wszystkie utwory z pierwszej edycji tej płyty, bo już kolejne miały dodatkowe utwory. Myśmy te 9 utworów przygotowali, rozpoczęliśmy próby i pod koniec przygotowań zastała nas sytuacja, że koncertu nie będzie. Powiem szczerze, że emocjonalnie to było najgorsze, co mogło się wydarzyć. 30-lecie już się nie powtórzy. Na szczęście dość szybko znaleźliśmy sobie sposób na to, aby nie chłostać się po plecach i nie ciąć żył - oczywiście żartuję, ale tylko trochę. Niemal od razu wpadliśmy na pomysł, żeby nagrać "Enjoy The Silence". To najpopularniejsza piosenka w historii "Depeche Mode". Nawet, jeśli ktoś nie jest fanem ich muzyki, to musi ją znać. I nagraliśmy to. Potem Paweł mówi, że może byśmy zrobili telefonami teledysk. Niech każdy nagra swoje domowe życie w tej kwarantannie, bez mocnego obnażanie się i prywatności. Mam pomysł - mówi. - Mam kawałek ogródka i będę chodził z rozkładanych krzesełkiem i w szlafroku, jak Dave chodził w stroju króla po górach z leżakiem. Zaczęliśmy się z tego trochę śmiać, ale każdy z nas to zrobił, ja to zmontowałem i dokładnie 19 marca wrzuciliśmy to do sieci.
- Wpisaliście się w nurt akcji #zostańwdomu. Nawet do tytułu dodaliście "Stay at home".
- I okazało się, że ciepło zostało to przyjęte przez naszych znajomych. Co najbardziej mnie zaskoczyło i co najbardziej zrekompensowało tę stratę koncertu, to fani "Depeche Mode". Bałem się, że naruszamy świętość. Bo nikt w Polsce nie coveruje "Depeche Mode". Są projekty, w których grają ich muzykę, ale np. w jazzowym stylu, ale to już jest bardzo dalekie od oryginału, praktycznie drugi biegun. Myślałem, że fani nas zlinczują, a tu się okazuje, że jest tak totalnie ciepłe przyjęcie... Na forach fanów tej grupy ludzie byli zachwyceni naszą robotą, tym samym dali nam mobilizację do dalszych działań. I powstał drugi clip "Stay at home - World in my eyes". Zobaczymy, ile będziemy mieli czasu, siły i pomysłów, ale być może nagramy w ten sposób całą płytę, a tego chyba nikt na świecie jeszcze nie zrobił. Więc to jest to jedno najważniejsze wydarzenie, które utraciliśmy, ale ono się nam jakoś rekompensuje, przynajmniej emocjonalnie.
- No tak, ale finansowo to słabo.
- Straciłem masę rzeczy... CIĄG DALSZY tej rozmowy znajdziesz w e-wydaniu dostępne TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze