- Kilka dni temu Kaja Godek, inicjatorka projektu "Zatrzymaj aborcję", powiedziała w Sejmie, że aborcja to pandemia gorsza niż koronawirus. Co pani na to?
-Jestem oburzona. Nazywanie aborcji pandemią jest próbą wywołania skrajnych emocji i nie wiem jakich słów mogłabym użyć, aby nikogo przy okazji nie obrazić. Od koronawirusa umierają tysiące ludzi, natomiast legalna aborcja może w niektórych przypadkach uratować życie kobiety. Donoszenie ciąży z nieuleczalnymi wadami płodu czy nawet późne usunięcie, dokonane w warunkach podziemia aborcyjnego, stanowią wielkie zagrożenie. A właśnie projekt Kai Godek "Zatrzymaj aborcję" ma zmusić kobiety do donoszenia płodu z nieodwracalnymi wadami, przysparzając wielu cierpień. Niestety, nie został odrzucony przez większość sejmową, tylko skierowany do dalszych prac w komisjach.
- Według Kai Godek to "dyskusja o tym, czy w Polsce można kroić ludzi żywcem na kawałki".
-To wielka manipulacja, aborcje dotyczą głównie zarodków, tylko wyjątkowe wady można wykryć dopiero u płodów, ale i wtedy jest ograniczenie czasowe w możliwości przerwania ciąży.
Środowiskom Kai Godek nie chodzi o żadną obronę życia, tylko o to, by panować nad kobietami. W wielu totalitaryzmach sprawdza się zasada, że kto panuje nad ciałem kobiety, ten ma władzę. Za każdym razem płacimy za prawicowe odchylenia. Trudno nie reagować, dlatego po raz kolejny wiele z nas wyszło na ulicę w protestach. Nawet w tym ciężkim okresie kobiety ustawiały się w kolejkach do marketów z plakatami, był protest samochodowy, czarne ubrania i parasolki za oknami. Chciałybyśmy, żeby ten projekt został stanowczo raz na zawsze odrzucony, a dyskusje wokół niego zakończone. Zwłaszcza że za każdym razem, gdy wraca, używa się niedopuszczalnego języka. Od nazywania przerywania ciąży z powodu nieuleczalnych wad genetycznych, zagrażających życiu płodu "aborcją eugeniczną", poprzez nazywanie zarodka "dzieckiem poczętym", po mówienie o tym, że kobieta "nosi dziecko pod sercem" czy "jest w stanie błogosławionym."
- Koneksje religijne nasuwają się same.
- Nie bez powodu. Te określenia są nadużywane przez środowiska kościelne, które chcą mieć nad kobietami władzę,gdyż to one właśnie pilnują obrzędowości religijnej w rodzinach i zapewniają ciągłość tej instytucji. Wszyscy przecież wiedzą, że płód rozwija się w macicy, a kobieta jest w ciąży. Język w tym przypadku odgrywa bardzo ważną rolę, nadaje naturalnym procesom fizjologicznym emocjonalne i ideologiczne zabarwienie. To, jak opisujemy rzeczywistość, ma ogromne znaczenie. Kościół katolicki, od kilku lat razem z rządem, próbuje wpływać na nasz ogląd świata. W tej chwili obowiązuje tak zwany kompromis aborcyjny, który dopuszcza przerywanie ciąży w trzech przypadkach: gdy kobieta zostaje zgwałcona, gdy ciąża zagraża jej zdrowiu i życiu oraz z powodu nieuleczalnych wad płodu. Problem w tym, że ten kompromis nie został zawarty z kobietami. Został zawarty między politykami a hierarchami Kościoła. Jestem zwolenniczką legalnej aborcji do 12 tygodnia, co jest dziś standardem europejskim i wynika też z zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia. Uważam, że każda kobieta ma prawo do tego, by zdecydować, jak będzie kształtować się jej życie. Skrajni przeciwnicy aborcji, jak Ordo Iuris czy Kaja Godek, twierdzą, że bronią życia. Niestety, nie bronią życia kobiet, które schodzi na dalszy plan.
- Dlaczego używa pani sformułowania "tak zwany kompromis"?
- Bo to nie jest żaden kompromis, skoro w ogóle nie uwzględniono w nim kobiet. Ponad 100 tysięcy zabiegów rocznie wykonuje się w podziemiu aborcyjnym. Można też wyjechać za granicę i tam zrobić to legalnie. Mamy więc sytuację, w której decydują pieniądze. Jeśli je masz, wykonasz aborcję, jeśli nie - o legalnym zabiegu możesz zapomnieć. To hipokryzja, nie kompromis. Sztuczne prawo, które nie jest realizowane i respektowane, ale wpływa na negatywną ocenę kobiet, które na przerwanie wczesnej ciąży się zdecydowały.
- Znam osoby, którym jest równie daleko do zaostrzenia, co liberalizacji prawa aborcyjnego. Nie chciałyby zmuszać kobiet do rodzenia w tych trzech przypadkach, o których pani wspomniała, ale obawiają się też, że liberalizacja sprawiłaby, że aborcja byłaby traktowana jak dodatkowa forma antykoncepcji, łatwe wyjście z wpadki. Jest takie ryzyko?
- Do prac w sejmowych komisjach została ostatnio skierowana także inna ustawa, zatytułowana przewrotnie "Stop pedofilii", zgodnie z którą karani mieliby być edukatorzy seksualni. Brak edukacji seksualnej to więcej przypadkowych ciąż, a co za tym idzie - niechcianych dzieci. Zacznijmy więc od tego, że młode kobiety i młodych mężczyzn należy uczyć o antykoncepcji, tłumacząc im dokładnie, jakie ryzyko niesie seks bez zabezpieczenia, zły dotyk czy choroby przenoszone drogą płciową. Dziś Kaja Godek nie dość, że chce karać tych, którzy próbują te zagadnienia tłumaczyć, to później chciałaby jeszcze zmuszać do rodzenia młode dziewczyny, które edukacji seksualnej nie doświadczyły. Kobiety są więc wpychane do świata, w którym jeśli zajdą w niechcianą ciąże, to albo będą musiały urodzić i ich życie zostanie zdeterminowane na następne kilkanaście lat, albo wykonają zabieg w podziemiu aborcyjnym, bez odpowiedniej opieki medycznej. Żeby było jasne, ani ja, ani żadna inna przedstawicielka środowisk kobiecych, nie namawiamy do usuwania ciąży. Uważasz, że to złe - nie rób tego. Chcesz urodzić - wspaniale. Nie chcesz – powinnaś mieć prawo do legalnego zabiegu.
Nie wiem, na jakiej podstawie ktoś wpadł na pomysł, że liberalizacja prawa aborcyjnego sprawiłaby, że kobiety chętnie i masowo zaczęłyby się poddawać zabiegowi, który może być też szkodliwy dla ich zdrowia. Jestem przekonana, że każdy taki ruch, czyli każda ingerencja w ciało, jest decyzją przemyślaną, której nie da się podjąć, ot tak, po prostu.
Całą rozmowę z Ireną Kamińską można przeczytać w papierowym wydaniu "GP-WO", dostępnym także online w formie E-GAZETY
Napisz komentarz
Komentarze