- Jak się do pana zwracać? Wszyscy, którzy sięgają pamięcią o te pięćdziesiąt kilka lat wstecz, mówią o Tośku Adamowiczu, a na portalach społecznościowych widnieje pan jako Anthony Adamson.
- To dlatego, że od blisko 35 lat mieszkam w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w mieście Linden w stanie New Jersey, do Manhatanu mam pół godziny jazdy. Dopasowałem swoje personalia do tutejszych, aby im było łatwiej. Nie lubię jakichś oficjalnych zwrotów, mów do mnie Tosiek.
- Dobrze Tośku. To urodziłeś się w Oławie?
- Nie, przyszedłem na świat jeszcze na Wschodzie. Urodziłem się w 1944 roku w Śniatynie, województwo stanisławowskie. Po wysiedleniu z rodziną trafiliśmy do Wrocławia w 1945, ale nie było zbyt bezpiecznie i mój dziadek znalazł dla nas miejsce w Oławie. Tutaj już mieszkało trochę Polaków, którzy znali się jeszcze ze Wschodu m.in. Kordysowie, Kwietniowie, pół ulicy Zacisznej to byli dawni sąsiedzi. Tam też chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 4. Ależ to było dawno temu...
- Równolegle z nauką zacząłeś grać?
- To było chyba w siódmej klasie. Lekcji gitary udzielał mi Janek Soliński i Olek Woźniak. Oczarowany byłem grą Ryśka Dubiela, z którym przyjaźnię się do dziś. To właśnie z nim i innymi założyliśmy "Zespół gitarzystów Antonio". Tak wymyśliła Marysia, z domu Bodnar, żona Mariana Jaworskiego, który grał na gitarze rytmicznej. W składzie byli też Karol "Lolek" Kus z rytmiczną, Kazio Soliński z kontrabasem oraz Zdzisiek "Tomasz" Tomaszewski, obsługujący instrumenty perkusyjne. Z Wrocławia przyjeżdżali perkusista Rysiu Bayger i Mietek Marta, który był moim profesorem od gitary przez ładnych parę lat. Właściwie dzięki niemu dużo się nauczyłem. To był fenomenalny gitarzysta, niesamowity człowiek. Do dzisiaj podziwiam jego grę, chociaż od tamtych czasów poczyniłem ogromne postępy. Niestety, lubił wypić, jak to często bywa... Z nami był jeszcze Poldek Kalinowski, który prowadził konferansjerkę, mówił monologi, a śpiewały dziewczyny - "Lalka" z domu Wajcman (Regina Stróżyk), która ma bardzo fajny głos oraz Danusia Parasiewicz, obecnie Sienkiewicz. Była jeszcze Krysia, z domu Wolniewicz, nie wiem, jak teraz się nazywa, która również prowadziła monologi humorystyczne, a rzadziej śpiewała. Kiedyś recytowała jakiś żart, a my za nią odpoczywaliśmy na scenie. Siedzieliśmy i słuchaliśmy. Rysiek trącił mnie i wskazał na Mietka. Tamten miał pęknięte spodnie w kroku i przeświecały mu białe gacie. Rysiek powiedział Mietkowi, żeby się zakrył, ten szybko to zrobił, a widownia ryknęła śmiechem. Kryśka zgłupiała, bo jeszcze nic zabawnego nie powiedziała.
Cały zapis rozmowy opatrzony ciekawymi fotografiami przeczytasz w najnowszym wydaniu Gazety Powiatowej nr 19/2020. Wersja elektroniczna dostępna TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze