Walczy o lepsze jutro. Z Izabelą Graboń, buntowniczką z Oławy, która brała udział w warszawskim proteście przedsiębiorców - rozmawia Agnieszka Herba
- Nie bała się pani tam jechać?
- Bałam się. Ale... Trzeba wziąć byka za rogi, nie można siedzieć w domu. Widzę, jak ludzie narzekają na rząd, ale mam takie podstawowe pytanie, co ty zrobiłeś oprócz gadania? Czy wyszedłeś na ulice, żeby krzyczeć "NIE, nie zgadzam się!"? W Oławie się nic nie robi, we Wrocławiu tak samo. Większość nie wie, co się dzieje z naszym krajem, media przekłamują... Ludzie boją się sami myśleć.
- Wykrzyczała pani w Warszawie, co myśli. Jak było?
- Pozwiedzaliśmy trochę, bo na protest przyjechaliśmy wcześniej, tak jak pan Paweł Tanajno prosił na stronie internetowej, ostrzegał przed nalotami policji. Godzinę przed spotkaniem szliśmy z flagami, zaczepili nas inni uczestnicy protestu i powiedzieli, że do godziny 16.00 nie możemy chodzić z flagami, ponieważ policja stwierdziła, że to jest broń niebezpieczna, bo jest kij i można komuś krzywdę zrobić. Dopiero od godziny 16.00 to była flaga, a nie broń. Poczekaliśmy więc, potem poszliśmy na Plac Zamkowy, tam już przed rozpoczęciem akcji było szaro-niebiesko. Stanęliśmy pod pomnikiem i czekaliśmy na innych oraz na Pawła Tanajnę ze swoją świtą. Gdy zebrała się większa liczba ludzi, pojawiło się też dużo policji. Wcześniej było mniej, stali i tylko obserwowali, ale kiedy przyszedł Paweł Tanajno i powiedział, że jest to strajk legalny, policja tego nie respektowała i nagle zostaliśmy otoczeni. To było tak, że brali się pod ręce, a powinni zachować dwa metry odległości od siebie i innych...
- Ale zachowanie odstępu to raczej nie obowiązuje policji podczas prowadzenia działań...
- Z tego, co czytałam, to rzeczywiście ich nie obowiązuje, ale gdzie tu jest sens, gdzie tu jest logika!? Oni zaczęli nas otaczać i powodować, że my się do siebie wszyscy zbliżamy. To stworzyło zagrożenie. Zaczęliśmy się tłoczyć, był ścisk. Ja już stałam na schodach i w pewnym momencie policja na nas runęła. Zaczęli nas wyszarpywać po jednej osobie, próbowali porozdzielać. Po kolei wyciągali. To było straszne. Przeraziło mnie, wiedziałam, że zaczyna się robić nieciekawie. Upadłam na schody, uderzyłam się, poleciałam z tym całym naciskanym przez policję tłumem. Zaczęłam się źle czuć, było mi słabo. Podeszłam do policjanta i powiedziałam, że chcę stąd wyjść. Wypuścił mnie, zaprowadzono mnie na murek, przyszła pani z pogotowia ratunkowego, która brała udział w proteście. Nie było tam żadnej innej pomocy medycznej ani jednej karetki. Podeszła do mnie i zapytała, czy coś potrzeba. Powiedziałam, że nie, że muszę się tylko uspokoić.
- Policja użyła gazu?
- Tak. W pewnej chwili zorientowałam się, że poszedł gaz. Na proteście był z nami pan Edward z Oławy. To starszy człowiek i bardzo dostał tym po oczach. Osoby, z którymi przyjechałam na protest, policjanci wywieźli nagle gdzieś indziej. Tego pana Edwarda też, porozdzielali nas, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Ja już po tym wszystkim stwierdziłam, że robi się niebezpiecznie i nie mogę tam być.
- O tym proteście było głośno przede wszystkim dlatego, że mocno interweniowała policja, ale czy wy osiągnęliście cel, czy ten protest się udał? ODPOWIEDŹ na to i wiele innych pytań w najnowszym wydaniu "Powiatowej". JUŻ W SPRZEDAŻY. E-WYDANIE dostępne już TERAZ: POD TYM LINKIEM (Koszt wydania 2.90 zł)
Napisz komentarz
Komentarze