- Zaskoczyło coś pana, gdy zobaczył pan wyniki wyborów?
- Zaskoczeń wśród głównych kandydatów nie było, ponieważ uśrednione wyniki sondażowe potwierdziły się w zasadzie w pełni, przynajmniej w przypadku pierwszej trójki. Natomiast z pewnością nie będę oryginalny, jeśli powiem, że zaskoczeniem były niski wynik Władysława Kosiniaka-Kamysza i dość niski Roberta Biedronia. W kontekście całych wyborów są one jednak niezbyt istotne.
- W ostatnich latach niejednokrotnie widzieliśmy, że sondażowy wynik Prawa i Sprawiedliwości był niedoszacowany. Tym razem ośrodki badawcze trafiły w punkt, bo zdecydowana większość z nich dawała Andrzejowi Dudzie wynik w przedziale 41-44%.
- To była też nadzieja zwolenników urzędującego prezydenta, którzy znając sondaże mówiące o 42 czy 44% na wiecach wyborczych skandowali "pierwsza tura, pierwsza tura". Tym razem o niedoszacowaniu nie było jednak mowy. Uśrednione wyniki badań wyraźnie pokazywały, jaki będzie ten wynik.
- Przy tylu kandydatach nadzieje na zwycięstwo już pierwszej turze któregokolwiek z kandydatów, brzmiały jednak trochę jak zaklinanie rzeczywistości.
- Tak, ale musimy pamiętać, że wybory prezydenckie, w których mamy wyraźnych faworytów, a w tym przypadku jednego głównego faworyta, to jest pewnego typu rytuał, w którym poszczególni aktorzy muszą zachowywać się w zaplanowany sposób. By mobilizować swoich zwolenników, należy więc krzyczeć o zwycięstwie w pierwszej turze. Czytałbym to w bardziej kategoriach fenomenu kulturowo-marketingowego niż realnego przewidywania.
- Kto może czuć się największym wygranym pierwszej tury?
- Wygrani mogą czuć się czterej kandydaci, przegrani dwaj. Bez wyraźnego wskazania. Andrzej Duda nie spadł poniżej 40%, co niektórzy mu jednak wieszczyli, więc jest to jego niekwestionowane zwycięstwo. Rafał Trzaskowski przebił sufit 30%, więc z jego punktu widzenia ta magiczna bariera została przekroczona, co oznacza, że mimo dużego dystansu do lidera może mieć nadzieję na ostateczne zwycięstwo. Kolejna osoba to Szymon Hołownia, który zyskał to, co chciał - rozpoznawalność i trzeci wynik, gwarantujący dobry start przed budową ruchu politycznego. Czwarty zwycięzca to Krzysztof Bosak, który osiągnął wynik satysfakcjonujący Konfederację, lepszy od rezultatów wcześniejszych kandydatów, wywodzących się z tego środowiska, mam tu na myśli głównie Janusza Korwina-Mikkego. W tych wszystkich przypadkach można spokojnie powiedzieć, że plan minimum został wykonany. Przegranymi, jak wspomniałem wcześniej, niewątpliwie są Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń, którzy liczyli na dużo lepsze wyniki, choć większym przegranym, co było doskonale widać w trakcie wyboru wyborczego, jest Kosiniak-Kamysz. Jeszcze przed 10 maja, gdy kandydatką Koalicji Obywatelskiej była Małgorzata Kidawa-Błońska, typowano go do wejścia do drugiej tury i opisywano jako osobę, która ma największe szanse na zwycięstwo z Andrzejem Dudą. Spadł więc z wysokiego konia.
- Zdaje się, że Robert Biedroń w ostatnich tygodniach stał się kandydatem, którego mało kto jeszcze brał na poważnie. Zwłaszcza po tym, gdy do gry wszedł Rafał Trzaskowski.
- Zaryzykowałbym nawet tezę, że Biedroń był kandydatem Lewicy niespecjalnie dobrym nawet dla samej Lewicy. Z tego co wiem, był tam problem rozpoznawalności ewentualnych osób, które mogłyby wystartować. Robiono wewnętrzne sondaże, które miały pokazać, jakim poparciem cieszą się liderzy poszczególnych ugrupowań, czyli Włodzimierz Czarzasty, Adrian Zandberg i właśnie Robert Biedroń. Wyszło, że założyciel Wiosny jest najbardziej rozpoznawalny. Czy to był główny powód, który sprawił, że zdecydowano się właśnie na niego - tego nie wiem. Biedroń ma jednak na swoim koncie pewne zachowania i decyzje, które wiarygodności mu nie przysporzyły, jak choćby słynna obietnica zrzeczenia się mandatu, która nie została zrealizowana. Zgadzam się więc z panem, że na wiele nie można było tu liczyć. Była oczywiście szansa policzenia się, a przynajmniej taki był w pewnym momencie przekaz samego Biedronia. Jeśli jednak wynik z wyborów parlamentarnych miał się powtórzyć, to Lewica zdecydowanie nie policzyła się tak, jak Robert Biedroń czy jego sympatycy by chcieli.
Pandemia wywróciła ten przedwyborczy marsz do góry nogami. Czym konkretnie różniła się więc ta kampania od tych, które widywaliśmy w ostatnich latach? Kto w kampanii internetowej poradził sobie najlepiej? Jakie będą te najbliższe kampanijne dni przed drugą turą? Komu będzie łatwiej - Rafałowi Trzaskowskiemu zdobyć głosy Polski powiatowej, czy Andrzejowi Dudzie - dużych miast? Kto wygra drugą turę wyborców prezydenckich? ODPOWIEDZI na te i wiele innych pytań znajdziesz w e-wydaniu "Powiatowej". ROZMOWA w całości dostępna TUTAJ (e-wydanie gazety)
Przemysław Żukiewicz pochodzi z Oławy. To profesor Uniwersytetu Wrocławskiego w zakresie systemów politycznych i prawa konstytucyjnego. Wykonawca projektów badawczych wspieranych m.in. przez Unię Europejską, Narodowe Centrum Nauki i Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki. Wykładowca i badacz goszczący na uczelniach w Irlandii, Kanadzie, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Czechach i na Litwie. Autor książek i artykułów naukowych poświęconych przywództwu politycznemu, komunikacji politycznej i sieciom społecznym.
Napisz komentarz
Komentarze