- Powiedzmy, że na drodze przed swoim domem w Miłoszycach znajduje pan kawałek ceramiki z niemieckimi napisami, może nawet z niemiecką nazwą miejscowości. Jakie będą pana pierwsze skojarzenia?
- Pewnie bym się zastanawiał, dlaczego akurat w tym miejscu coś takiego, skąd się wzięło, czy można znaleźć więcej takich elementów, bo może tworzą jakąś całość. Nic więcej.
- To może utrudnijmy. Czy jest pan w stanie wyobrazić sobie, co by pomyślał w analogicznej sytuacji narodowiec, który właśnie wraca do domu po uroczystościach 11 listopada, gdzie krzyczał, że Polska dla Polaków, oczywiście z biało-czerwoną flagą w ręce?
- A myśli pan, że taki człowiek by się zastanawiał? Myślę, że raczej by sobie nie zadawał takich pytań. Widzę to po naszych studentach, wśród których też bywają narodowcy i trzeba z nimi rozmawiać, dyskutować, bo dla nich obecność niemieckich artefaktów na tej ziemi to nie jest rzecz oczywista, zwłaszcza dla pokolenia, które urodziło się tu wiele lat po wojnie i właściwie innego Wrocławia, innej Oławy, nie znają, jak tylko polską. Oczywiście zdają sobie sprawę z tego, że ten Śląsk do końca może nie był polski, że historia się zmieniała, ale oni innego Śląska niż ten polski już nie potrafią sobie wyobrazić. Dlatego znalezienie takich artefaktów może w jakiś sposób zdziwi. Nie sądzę natomiast, żeby zachęciło ich do jakiejś szerszej refleksji.
- Dlaczego?
- Wydaje mi się, że stała się zła rzecz, bo zarzucono edukację regionalną. Jednym z efektów reformy w 1999 roku było to, że wprowadzono właśnie taką edukację. To były ścieżki międzyprzedmiotowe, które miały pozwolić uczniom gimnazjum, bo wtedy właśnie gimnazja tworzono, poznawać swoją małą ojczyznę. Po niemiecku to się ładnie nazywa "Heimat". W związku z tym zaczęto przygotowywać różnego rodzaju programy, podręczniki. I faktycznie uczniowie mieli możliwość zobaczenia, gdzie znajduje się szkoła, jakie jest jej kulturowe otoczenie, historia. I gdy mój syn zaczął chodzić do szkoły, a zaczął chodzić najpierw na wsi, ponieważ przeprowadziliśmy się z Wrocławia do Miłoszyc, to nauczycielce faktycznie zależało, aby pokazać mu to najbliższe otoczenie. Ale nie pamiętam, żeby już na przykład katechetka, z którą miał religię, opowiadała dzieciom o historii kościoła, w którym się znajdowali. To znaczy, żeby pokazać im, że kościół to nie jest tylko miejsce, gdzie odprawiane są nabożeństwa, tylko że ten kościół ma także swoją historię. Często jest bowiem tak, że w kościołach dolnośląskich jesteśmy konfrontowani z napisami niemieckimi albo np. z tablicami poległych. Dotyczy to np. tych, którzy polegli w tzw. wojnach wyzwoleńczych, czyli na początku XIX wieku. W Jelczu-Laskowicach ma pan pomnik poświęcony poległym w wojnach o zjednoczenie Niemiec. W Miłoszycach w trakcie remontu placu odsłonięto pomnik, który wcześniej leżał w krzakach, tylko robotnicy tak nieumiejętnie go postawili, że nazwiska, które można by jeszcze odczytać, są do góry nogami. Mamy wiele przykładów tego, jak obchodzimy się z przeszłością. W Nadolicach Wielkich np. jest pomnik poległych w czasie I wojny światowej, który został zaadaptowany na kapliczkę. Dzięki temu, że zmienił swój charakter, prawdopodobnie w ogóle przetrwał.
- Jest sporo takich "kapliczek" w okolicy, niedawno pisaliśmy o nich.
- W Trestnie koło kościoła stoi pomnik poświęcony poległym podczas I wojny światowej. I to jest dla mnie przykład, że mieszkańcy tej wsi zadali sobie trud nie tylko wyremontowania pomnika, ale dodatkowo opatrzyli go tabliczką. I to jest to, do czego zmierzam. Zwrócili uwagę, że naszym zadaniem jest pamiętać o byłych mieszkańcach tej ziemi, podobnie jak liczymy na to, że ktoś inny na Kresach Wschodnich będzie pamiętał o naszych przodkach. W ten sposób tworzy się jakąś łączność, wspólnotę losów. I to jest to, czego mi brakuje dzisiaj w szkole, gdzie zarzucono edukację regionalną. Być może zależy to od nauczyciela, czy mu się chce np. wyjść do miasta, by pokazać najważniejsze zabytki, podyskutować. I zwrócić uwagę, że ta lokalna historia jest nieco bardziej złożona, bo to nie tylko historia polska. Że ta historia jest wielonarodowa. I teraz jest pytanie - jak podchodzimy do tego rodzaju przedsięwzięć. Jeżeli będziemy je traktować z punktu widzenia narodowego, zwłaszcza na Śląsku czy Dolnym Śląsku, dla nas to będzie bardzo trudne. Powinniśmy więc forsować inne podejście. Tutaj nawiążę do niemieckiego historyka Karla Schlögela, który ukuł ładne powiedzenie, które po polsku brzmi "w przestrzeni czytamy czas". Czyli naszym zadaniem nie jest zastanawianie się, czy to było polskie, czy niemieckie, czy żydowskie, tylko po prostu odczytywanie przestrzeni poprzez czas, specyfikę epoki. Wtedy powstaje całkiem inny sposób patrzenia.
- Jakiś przykład? ROZMOWA w CAŁOŚCI w e-wydaniu gazety: TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze