- Pamięta pani ten moment, kiedy przyjechaliście na ziemię oławską?
- Tak. Pamiętam nawet nasz wyjazd z Dublan pod Lwowem, bo wcześniej tam mieszkaliśmy. Miałam wtedy 11 lat, był 1946 rok. To była środa albo wtorek przed wielkanocnymi świętami. Końmi nas zawieźli do Lwowa z mamą i 9-miesięcznym bratem Stefanem, potem do poniedziałku wielkanocnego jechaliśmy transportem do Opola. To był tydzień tułaczki w towarowym pociągu, bez mycia, bez niczego. Dzięki temu, że mieliśmy krowę, to jakoś mogliśmy przeżyć. Było mleko, więc Stefan, którym się opiekowałam, przeżył. Wyładowali nas na dworcu kolejowym. To była stacja towarowa Opole-Zachód. Gdy w 1946 roku tatę zwolnili z wojska, dostał mieszkanie we wsi Gać. Mieszkała tam już mama mojego taty i jego średni brat, którzy przyjechali tu w 1945 roku. Ten średni brat był ranny i już go nie wzięli do wojska, więc on ze swoją rodziną i moją mamą pojechali na zachód. Jak tato wrócił z wojska, już nie mógł pojechać do Lwowa, bo nie miał jeszcze 40 lat, a był taki przepis, że po czterdziestce można było wrócić do swojej dawnej miejscowości na ówczesnej Ukrainie. Inni musieli jechać na zachód. Nawet nie wiem, jak się dowiedzieli o tym, że już jesteśmy w Opolu, ale tato i jego brat ze szwagrem przyjechali po nas końmi. Zabrali mnie i mojego brata do Gaci, gdzie już była babcia. Mama została na stacji z dobytkiem. Był pies, była krowa i były te wszystkie rzeczy, które mogliśmy ze sobą wziąć. Potem to dowieźli do Gaci. Akurat tam, bo Oława już była prawie cała zajęta, a ponieważ tato wrócił z wojny, więc mógł sobie wybrać jakieś gospodarstwo albo mieszkanie.
- Gać była wtedy bardziej niemiecka czy już polska?
- To była już polska wieś, ale wtedy nazywała się Psiary. Dopiero później zmienili nazwę na Gać. I tu tato zajął domek, który jeszcze był wolny. Na górze jeszcze mieszkali Niemcy - dziadek i wdowa z trójką dzieci. Dopiero jesienią wyjechali na zachód. Niemców już wtedy nie było we wsi dużo, może 10-15 rodzin. Oni nam krzywdy nie robili, my im też nie. Gdy wyjeżdżali, w ich miejsce przyjeżdżali Polacy z Krakowskiego, z Kieleckiego. I zajmowali domy. Kto pierwszy, ten lepszy.
- Czy już wtedy czuliście, że przyjechaliście tu na stałe?
- Nie, nie... Proszę pana, myśmy przyjechali w kwietniu, a gdy w lipcu zmarł w Godzikowicach nasz sąsiad z Dublan, pan Zając, to pamiętam, że mama przyszła wtedy do domu z płaczem, że on zmarł i będzie pochowany w niemieckiej ziemi, nie wróci do Lwowa. Bo z tą myślą, że kiedyś tam wrócimy, żyliśmy długo, jeszcze co najmniej 2-3 lata. Najpierw myśleliśmy, że przyjechaliśmy tu tylko na 2-3 tygodnie i szybko wrócimy na wschód. Tymczasem stało się tak, jak się stało.
- Jak długo mieszkaliście w Gaci?
- Moi rodzice mieszkali w Psiarach, a potem w Gaci, prawie do śmierci. Nazwę miejscowości zmienili gdzieś w latach 50. Co ciekawe, dzisiejsze Psary nazywały się wtedy Kurzątkowicami, a Godzikowice były Roznaniem. Oława to była najpierw Olawa. Wszyscy mówili, że to po rusku... W 1946 roku z Gaci założyli szkołę, do której chodziłam. Za okupacji w Dublanach w budynku szkoły stacjonowało wojsko, więc się wtedy nie uczyliśmy. Dzieciom to było raj, cieszyliśmy się, że nie musimy chodzić do szkoły. A tutaj w tej nowej Polsce wszyscy pracowali na roli, a ja zajmowałam się młodszym bratem. Kiedyś dzieci wychowywały dzieci. To nie było tak jak teraz. Były ciężkie czasy. I w tym 1946 roku, gdy w Psiarach powstała szkoła podstawowa, liczyła tylko trzy klasy. Dzieci było dużo, nauczycieli mało. Była w tym samym budynku, co dzisiaj, tylko w starszej części. Zamiast iść do piątej klasy, jak powinnam zgodnie z wiekiem, poszłam do trzeciej, bo byłam w edukacji spóźniona 2 lata. Zresztą kto by puścił takie małe dziecko do szkoły do Oławy, a we wsi trzecia klasa to była najwyższa. Dużo starsi ode mnie też chodzili do trzeciej, bo na wschodzie szkoły były pozamykane, więc trzeba było wyrównać poziom.
- Pamięta pani, kto panią uczył? ROZMOWA W CAŁOŚCI w e-wydaniu: TUTAJ - koszt e-wydania 2.90 zł
Napisz komentarz
Komentarze