- Jak poszło?
- Nikogo tym nie zdziwię, gdy powiem, że Polski nie da się samochodem objechać dookoła. Są dwie przeszkody - Tatry, a druga to, nie wiem, czy śmieszna, czy nie... ale musiałem 60 kilometrów nadrabiać, bo w okolicach Ustki były roboty drogowe i - jak się później okazało - panowie wrzucili do rowu znak z zakazem wjazdu.
- Zawsze "coś". Poznał pan wtedy smak Polski w 100 procentach.
- To było tak, że jechałem przez 30 kilometrów normalnie jakąś gminną drogą i nagle zza krzaków wyskoczyło dwóch żołnierzy, powiedzieli, że jestem na terenie poligonu i co ja tu w ogóle robię, kazali mi wracać, więc znów 30 kilometrów do pokonania - musiałem zrobić modyfikację na mapie. Zwróciłem uwagę na to, że znak jest w rowie i usłyszałem "panie, to już dwa dni tak leży". Miejscowi wiedzą, żeby na poligon nie wjeżdżać, ale turyści już nie.
- Na początku podróży przywitała pana burza z gradem...
- Tak, to był pierwszego dnia, kiedy dojechałem do Ustrzyk Górnych w Bieszczadach. Nawet nie było co wychodzić na dwór. Schowałem się w restauracji, chociaż tam niełatwo znaleźć restaurację. W hotelu, w którym spałem, była jedna i jakieś dwa sklepiki. Ale polecam to miejsce, jest tam pięknie.
- Które rejony z tych wakacji najbardziej pan zapamiętał?
- Tak naprawdę w większości miejsc, tych głównych polskich atrakcji, już byłem wcześniej, oprócz wschodniej części. Tu byłem pierwszy raz i zostałem mile zaskoczony.
- Czym?
- Piękną przyrodą Podlasia. Żona się już ze mnie śmieje, że cały czas tylko o tym Podlasiu opowiadam. Tam co wioskę były piękne pola, akurat trafiłem na żniwa, co wioskę pełno bocianów. Przyjeżdżam i widzę, jak babcie ze studni wodę wyciągały. Takie tam są piękne klimaty.
- Jak pan planował trasę?
- Usiadłem do komputera, przy mapach. Podzieliłem trasę na sześć etapów z pięcioma noclegami. Pierwsza i druga część poszła bez problemu, jechałem dokładnie zgodnie z planem. Na trzecim etapie był problem ze znalezieniem noclegu. Miałem zatrzymać się w Sztutowie, tam gdzie jest był koncentracyjny Stutthof, ale zatrzymałem się dosłownie pięć kilometrów dalej - w Stegnach. Ale to była bardzo niewielka zmiana trasy. Druga była większa, bo żeby skrócić sobie drogę o 30 kilometrów miałem przepłynąć promem w okolicach Elbląga, ale prom ruszał dopiero od 7.30, a ja wystartowałem z hotelu o 5.00, więc nie chciałem aż 2,5 godziny czekać, objechałem więc te 25 kilometrów. Chciałem spać w Kołobrzegu, ale wykonałem dosłownie 50 telefonów i nigdzie nie było noclegu, nikt nie chciał przyjąć mnie na jedną noc. Raz, że wszystko było pozajmowane, a dwa, że wszyscy chcieli wynająć, ale na minimum trzy dni. Spałem więc w Dźwirzynie, gdzie zresztą wybieram się właśnie na wakacje, ale już z rodziną.
- To miejsce jakoś specjalnie pana urzekło, że zabiera tam rodzinę?
- Po prostu nie byliśmy tam jeszcze, a zjeździliśmy już całe wybrzeże. Jest tam też piękne jezioro.
- Nie chciał pan sobie tej podróży przez Polskę przedłużyć, bo to było tylko pięć noclegów?
- Zastanawiałem się nad tym, chciałem może nie tyle pobić jakiś rekord, bo nie pobiję, czytałem o dwóch panach, którzy dużym fiatem przejechali Polskę w 72 godziny, ale jechali non stop i we dwóch. Jak jeden spał, to drugi jechał, zatrzymywali się tylko na tankowanie. Jadąc samemu nie jest to wykonalne. I tak już ktoś na Facebooku napisał, że to, co robię, jest bez sensu, że stwarzam zagrożenie na drodze, że nie śpię, że jadę zmęczony...
- A nie było tak?
- Spałem codziennie po 7-8 godzin, o piątej rano starałem się już wyjechać z danego miejsca, żeby dotrzeć do następnego około 14.00, zjeść obiad i mieć czas na zwiedzanie okolicy. Po prostu postawiłem sobie cel, że chciałem jak najszybciej przejechać, ale nocując. Wybrałem sobie kilka miejsc, gdzie naprawdę od dawna chciałem przyjechać, jednego mi się nie udało odwiedzić w Gubinie, bo wszystkie muzea, baszty były tam z powodu pandemii pozamykane. Chciałem przekroczyć granicę polsko-niemiecką i być w Guben - tam jest takie trochę makabryczne miejsce, które nazywa się Plastinarium. To muzeum ciała. Ta wystawa jeździła po całym w świecie, ale w Guben jest siedziba i jest ten szalony profesor, do którego ludzie z całego świata się zgłaszają i oddają swoje ciała dla nauki. I nie ma co ukrywać, on je kroi i pokazuje szerszej publiczności. Chciałem to zobaczyć, ale czynne było tylko w sobotę i niedzielę, więc nie udało mi się. Ale wrócę tam na pewno, mam rodzinę w Żaganiu, a to niedaleko. Chciałem tam jechać z synem, ale wstęp jest od 13 lat, a syn ma 11...
- Syn nie chciał jechać z panem w podróż dookoła kraju?
- Na początku chciał, ale powiedziałem, że do tego muzeum go nie wpuszczą, a poza tym będzie non stop jazda samochodem. Jeszcze mnie przekonywał, mówił, że będzie w trasie grał na tablecie i drzemał. Powiedziałem mu jednak, że to by było zbyt męczące i za rok wymyślimy coś innego. Drugie miejsce, gdzie by go nie wpuścili, to obóz koncentracyjny w Sztutowie. Formalnie nie ma zakazu, ale pani w recepcji powiedziała, że z wiadomych względów zalecany jest wiek od 13-14 lat.
- Pan interesuje się historią?
- Tak. Tematy wojenne lubię i dlatego żona nie chciała ze mną jechać (śmiech). Nad morzem czy w górach to chętnie by pochodziła, ale po obozach koncentracyjnych to już nie.
- Fajnie było jechać samemu? CIĄG DALSZY ROZMOWY w E-WYDANIU: DOSTĘPNE tutaj
Napisz komentarz
Komentarze