Reklama
Rok temu usłyszała: - Jest dawca!
Dla Doroty Sobczak to było bardzo ważne 365 dni. - Tyle czasu, czekałam na cud i on w końcu się wydarzył - pisze wzruszona w mediach społecznościowych. Przeczytajcie!
- 26.09.2020 10:17
26.09.2019 - telefon o poranku: "Jest dawca". Byłam już na parkingu pod pracą. Nie pamiętam nawet jak znalazłam się pod szpitalem, nie pamiętam drogi, tych czerwonych i zielonych świateł na skrzyżowaniach, sznurku aut, w których ludzie pędzili do pracy, szkoły.... Za to pamiętam bicie serca, niesamowite emocje, strach połączony z przeogromną nadzieją i ta obawa: "a co jeśli znowu coś pójdzie nie tak...."
Dzisiaj mija I rocznica. Niesamowite święto. Jakże nowe w moim kalendarzu. Jakże niezwykłe.
Nie wiem, czy ten rok był łatwiejszy. Na pewno był inny. Zmusił do refleksji i wielu przemyśleń. Tyle lat czekałam na cud i kiedy w końcu się wydarzył, w środku, wewnętrznie, jakbym nadal na coś czekała, jakby to jeszcze nie był koniec, tak jakby to uczucie oczekiwania i niepewności wrosło się we mnie tak silnie, że nie nic nie jest w stanie go zagłuszyć. A przecież od roku w moim ciele pracuje bohatersko nerka mojego dawcy. Nie poddaje się, walczy wspierana solirisem i jest niemal namacalnym dowodem na to, że życie jest cudem, a każdy dzień darem i choćby człowiek nie wiem, jak wątpił, choćby los napisał dla nas najczarniejszy scenariusz, to kto wie, może za tym kolejnym zakrętem pod górę jest długa prosta z wiatrem...
Choroba przewartościowała moje życie już dawno. Dzięki niej, jak mało kto zrozumiałam, jak wielką wartość ma zdrowie, rodzina, przyjaciele i kolejny poranek z najbliższymi. Nie wiem, co przyniesie jutro. Nie mam pojęcia, czy w grudniu kolejna lista refundacyjna będzie zawierała mój lek. Nikt też nie powie mi, jak długo będę żyła z przeszczepioną nerką, ale każdego dnia budzę się ze świadomością, że wygrałam los na loterii i dostałam drugą szansę. Nie mogę jej zmarnować. Nawet będąc chora, starałam się pomagać i wspierać tych, którzy walczą z chorobą i każdego dnia starają się przechytrzyć śmierć, która czyha tuż za rogiem. I choć nie wiem, czy za chwilę pieniądze zgromadzone na siepomaga nie będą potrzebne mnie samej, to dzisiaj czuję, że nie powinny leżeć bezużytecznie na koncie fundacji, kiedy mogą nieść ratunek chorym. Chciałabym, aby Wasze dobro, szło dalej w świat. Czuję, że powinnam się nim podzielić. W porozumieniu z fundacją chciałabym, aby część zgromadzonej na moim fundacyjnym koncie kwoty wspomogła najbardziej potrzebujących. Wiem, że to jedynie kropla w morzu, że chorych są tysiące i nie sposób zdecydować, czyje życie jest ważniejsze, bo jakże można stawiać na szali ludzki los, jakże można decydować, kto bardziej zasługuje na kolejny oddech? Uwierzcie mi, że zebrane, czekające na wykorzystanie środki, od wielu, wielu miesięcy nie dają mi spokoju, nie pozwalają cieszyć się każdym kolejnym dniem, bo mam świadomość, że ktoś w tej chwili może potrzebować ich bardziej. Po wielu rozmowach, konsultacjach i przemyśleniach, chciałabym, aby w najbliższym czasie, jeśli refundacja będzie kontynuowana, w pierwszej kolejności pomoc trafiła do chorych z naszej lokalnej społeczności, ze społeczności, która wspierała mnie od początku i którą i ja staram się jak mogę, wspomagać każdego dnia.
Jeśli uda mi się, chciałabym głównie przekazać środki chorym, walczącym o życie, matkom. Ich los jest mi szczególnie bliski. Pamiętam, że jak zaczynałam moją walkę i w lokalnych mediach pojawiły się pierwsze informację o zbiórce dla mnie na jeden z najdroższych na świecie leków, nie wierzyłam, że ktokolwiek (poza garstką przyjaciół i znajomych) zechce mi pomóc. Kto dałby szansę kobiecie po czterdziestce, gdy wokół tyle chorych dzieciaczków czy nastolatków? A jednak... Daliście mi wiarę, że każde ludzkie życie jest tak samo cenne. Wiem dobrze, co czują chore matki, które każdego dnia muszą spojrzeć w oczy swoich dzieci i nie mogą dać im gwarancji, że jutro będą z nimi…
Kochane matki walczące o życie, chcę, żebyście wiedziały, że jestem z Wami, że wiem, przez co przechodzicie, że nie możecie się poddawać, choćby nikt nie dawał Wam nadziei (mnie też jeszcze kilka lat temu nikt nie chciał dać szansy, dializa do końca życia i „może do 50 Pani dociągnie”), bo życie zaskakuje, a miłość i dobro płynące od drugiego człowieka potrafią czynić cuda.
Być może wkrótce ta strona stanie się platformą pomocową dla chorych kobiet, światełkiem w tunelu, komunikatorem, gdzie będzie można przekazywać sobie cenne wskazówki. Tego jeszcze nie wiem. Wiem natomiast, że los dał mi szansę, że wsparliście moją walkę i nie pozwoliliście się poddać...
Teraz czas na mnie. I choć daleko mi do osób zdrowych, i choć osłabiony organizm ciągle o sobie przypomina, mam nadzieję, że starczy mi sił, aby ofiarować pomoc tym, którzy będą jej potrzebowali.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze