- Czułam się taka szczęśliwa, wszystko mi się układało, nigdy poważnie nie chorowałam, zawsze o siebie dbałam, nagle zaczęłam kaszleć i "łup"... taka diagnoza - mówi Ewa Leszczyńska. - Wszystko zmieniło się z dnia na dzień. Byłam w szoku. Strasznie płakałam, powtarzałam, że mam rodzinę i muszę żyć
Ta walka trwa od lutego. Rozpoczęło się niewinnie i wyglądało na zwykłą infekcję. Ewa zaczęła kaszleć, więc poszła do lekarza. Osłuchał płuca, powiedział, że wszystko w porządku, ale ona dalej kaszlała, doszła chrypka. Kolejna wizyta u lekarza, podejrzewano zapalenie krtani. Kiedy wciąż nie było poprawy, wysłano ją na prześwietlenie płuc: - Pani od razu zapytała, czy nie miałam problemów nowotworowych albo innych związanych z płucami - powiedziałam, że nie. Lekarze skonsultowali się i stwierdzili, że to gruźlica. Byłam zaskoczona, ale mam styczność z różnymi ludźmi, bo pracuję w pomocy społecznej i taka choroba mogła się zdarzyć, ale od razu stwierdziłam, że przecież to się wyleczy, że od tego się nie umiera.
Lekarzom jednak wciąż coś nie pasowało, szukali dalej. Robili kolejne badania, między innymi markery nowotworowe. - Norma jest do 34, a ja miałam 1500! - mówi Ewa.
Okazało się, że wykryto nowotwór trzustki. - Lekarze mówili, że guza trzustki można operować. Tylko trzeba jeszcze określić, co dokładnie się dzieje w płucach, ale na pewno to nic groźnego pomyślałam.. I kiedy stwierdziłam, że gorszych wiadomości już nie można usłyszeć, tuż przed Wielkanocą dowiedziałam się, że oprócz raka trzustki zdiagnozowano u mnie drugiego, niezależnego raka płuc. Lekarze byli w szoku, bo z początku podejrzewali, że to przerzuty, ale po badaniu okazało się, że to dwa różne raki.
Ewa jeździ do lekarzy z całej Polski. Była już w Gliwicach, Warszawie, Katowicach, Wrocławiu. - Pierwszy lekarz, do którego trafiłam, powiedział mi tak: "Wie pani, kto to był Steve Jobs?" Powiedziałam, że wiem. "No to może akurat pani będzie miała szczęście, ale cuda się zdarzają...". Wyszłam stamtąd zszokowana, a wtedy jeszcze nie wiedziałam, co jest w płucach, bo lekarze nie byli pewni, że to jest nowotwór. W mojej rodzinie nikt nie miał do czynienia z rakiem, nie było obciążenia genetycznego, więc lekarze za każdym razem są w szoku, przede wszystkim dlatego, że jestem w miarę dobrej kondycji przy takich schorzeniach. Dla nich to już powinnam leżeć. Ja cały czas im mówię, że się z tymi wynikami nie utożsamiam i to dodaje mi sił. Kopa dostałam też od doktor od medycyny chińskiej. Powtarza mi: "Pamiętaj, nigdy nie możesz się utożsamiać z tą chorobą i z papierami, bo papiery to tylko piszą ludzie, zawsze może ktoś się pomylić...".
Ewa walczy ze wszystkich sił, nie dopuszcza najgorszych myśli, choć doskonale wie, że nowotwór trzustki to jeden z tych, który zbiera największe żniwo. Podkreśla, że wcale nie jest na przegranej pozycji i ma szansę na zwycięstwo.
- Doktor z Katowic powiedziała, że guz jest w super miejscu i gdyby to była tylko kwestia trzustki, to oni by ją ucięli, bo guz nie jest w głowie trzustki, gdzie zwykle jest ciężko, a rokowania bardzo małe. Guz jest w ogonie, na samym końcu. Ale wszyscy lekarze mówią, że najpierw trzeba wyleczyć płuca, a dopiero wtedy operować. Ewa zbiera pieniądze na leczenie metodami niekonwencjonalnymi. Miesięcznie kosztuje to około 7000 złotych. W Polsce ma refundowaną chemioterapię i z tego korzysta, wspomaga się jednak ziołolecznictwem i korzysta z terapii olejami CBD, CBG, medyczną marihuaną - to doradzili jej onkolodzy.
- Są badania, które potwierdzają skuteczność tego leczenia - mówi. - Jedyne, co teraz mogę, to wesprzeć się metodami alternatywnymi, które nie są refundowane w Polsce. Od początku stosuję zioła z chińskiej medycyny, natomiast leczenie olejami CBD, CBG, od niedawna. Lekarz wszystko mi rozpisał, dawkowanie itd. Oleje mają powstrzymać rozwój raka, i przerzuty. Jestem zdesperowana i zrobię wszystko, żeby przeżyć
Ewa kupiła dawkę oleju za 2000 złotych, to ma jej wystarczyć na 40 dni kuracji. Do tego medyczną marihuanę. Kobieta zbiera datki nie tylko na obecne leczenie, myśli o przyszłości i ewentualnej operacji guza trzustki, być może zabieg będzie przeprowadzony za granicą.
- Polska nie oferuje super rozwiązań, więc jak będzie trzeba, to poszukam gdzieś dalej, koleżanka mi już sugerowała, że jest super klinika w Meksyku i mają świetne wyniki w leczeniu nowotworów, ale koszt takiego leczenia to 70 tys. Ludzie wciąż podpowiadają mi różne rozwiązania, a ja nie mam nic do stracenia. Znam takiego lekarza ze Stanów Zjednoczonych, który sugeruje, żebym wzięła inną chemię, ale teraz nie mogę wziąć innej, bo jak wyskoczę z tego naszego programu, to już mam drzwi zamknięte i nie ma powrotu do leczenia, dlatego muszę brać to, co oferuje Polska i przyjąć naszą rzeczywistość.
Chemia, którą bierze Ewa nie jest tak mocna i może po niej normalnie funkcjonować, mówi, że czasem miewa lekkie zawroty głowy i jest osłabiona, a najgorzej czuje się dzień po przyjęciu dawki, wtedy jest wyjęta z jakichkolwiek aktywności, ale później może wrócić do rzeczywistości i w miarę normalnie żyć.
- Od początku nastawiłam się na walkę, trzymam się - dodaje. - Wiadomo, mam też takie dni, że nie mogę przestać płakać, ale większość jest takich, kiedy wierzę, że to się absolutnie uda. Mam tym nabitą głowę i nie ma innej opcji. Wiem, że z tego wyjdę. Do tej pory nie chorowałam, nie miałam nigdy żadnych zabiegów, nigdy nie paliłam, zawsze o siebie dbałam, na 40 urodziny zrobiłam sobie pakiet wszystkich badań i nie mam pojęcia, skąd to się teraz wzięło. Choroba zmieniła całe życie, nie tylko moje, ale całej rodziny. Wszystko jest temu podporządkowane. Nawet sposób odżywiania wszyscy zmienili. Jak zaczęłam chorować, to przeszłam na dietę i zupełnie odrzuciłam cukier, pszenicę i nabiał. Bardzo dużo jem zup, owoców, warzyw, czasem mięso. Nie jem żadnych przetworzonych rzeczy, żadnych z puszek, gotuję tylko zupy. Zamysł tego wszystkiego jest taki, żeby płuca wysuszyć, wyczyścić i wyleczyć to. Mam w głowie taki scenariusz, że to się wycofa z płuc i uda się zoperować trzustkę. Wiem, że na to jest bardzo duża szansa właśnie przy stosowaniu medycznej marihuany, takie są dane i badania. To bardzo mocno pomaga.
Tuż przed publikacją tego artykułu Ewa dostała wspaniałą informację. Lekarz opisał ostatnie badanie tomografem i okazało się, że z 350 guzów, które były na płucach, jest ich około 200. - To się cofa! - mówi śmiejąc się i płacząc jednocześnie. - Jest duża nadzieja! Lekarz z Hirszfelda powiedział ostatnio: "Nie wygląda pani na chorą, patrzę na panią i nie wiem, co powiedzieć, te wyniki wyglądają, jakby były zupełnie innej osoby".
Ewa cały czas podkreśla, że niektórzy lekarze nie dowierzają, gdy patrzą na dokumentację, a jej bohaterka przed nim stoi.
- Mam dwójkę dzieci, męża, wspaniałą rodzinę i będę walczyć, bo mam o co walczyć - dodaje.
Dzieci Ewy (Martyna i Michał) mają 8 i 18 lat. Każde chorobę matki przeżywa na swój sposób.
- Martynka chyba gorzej to znosi, nie odstępuje mnie na krok, jest jak broszka, jesteśmy nierozłączne, nawet śpi ze mną. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze! Lekarz powiedział, że nie mogę się położyć, że muszę być aktywna, spacerować, ruszać się, muszę zachować normalną sprawność fizyczną, bo będzie więcej sił do walki, a poza tym głowa... Nie mogę myśleć o złym. Trafiłam na naprawdę świetnych lekarzy, rzetelnych i cudownych, bo od razu zaczęli działać i bardzo skrupulatnie szukać. Wiadomo, że rak trzustki często nie daje żadnych objawów, to wręcz tykająca bomba, która nagle wybucha, uderza w takim momencie, że nie ma szans na ratunek. U mnie w badaniach krwi nic nie wykryto, nie było też śladu na USG, dopiero bardzo szczegółowe badania pokazały, co tam siedzi i za to lekarzom dziękuję.
Ewa dziękuję też czytelnikom, którzy udostępnili nasz facebookowy post z prośbą o wpłacanie pieniędzy na konto fundacji, której jest podopieczną. Ten post pobił rekord. Tylko z naszego profilu udostępniło go ponad 2200 osób! - Byłam w szoku, że tyle ludzi zareagowało. Wiem, że to poszło na całą Polskę, dzwonią do mnie znajomi z Wrocławia, z Poznania, to się bardzo rozeszło. Mój syn mówi "mamo, jesteś wszędzie!". Na początku się bałam, że nie będzie żadnego odzewu. Strasznie mnie to wzrusza, czytam i dosłownie wyję, że jest taki odzew, łzy mi lecą ciurkiem, jestem bardzo wdzięczna ludziom. Mam tyle wsparcia, cały czas gorący telefon, bo o chorobie wiedzieli tylko najbliżsi. Nieocenione jest to, jak ludzie mają wielkie serca i jak pomagają. Tu nie chodzi tylko o pieniądze, ale o wsparcie duchowe i rady. Nawet zgłosiła się do mnie mama jednej z dziewczynek, które uczestniczyły w grze terenowej "Oława Express" i wygrały pół strony w gazecie i chciała oddać mi tę nagrodę. To jest takie wzruszające.
Nie wiem jak się tym wszystkim ludziom odwdzięczę. Czy to możliwe, żeby Ewa w ogóle nie dopuszczała czarnych myśli?
- Codziennie patrzę na dzieci i męża i wiem, że muszę to wygrać, to mnie trzyma. Gdzieś tam w internecie pod informacją o zbiórce pieniędzy pojawił komentarz: "Słabo to widzę". Powiem szczerze, że myślałam nad tym kilka dni. Wydaje mi się, że ja bym czegoś takiego nie napisała komuś w mojej sytuacji, nawet gdybym tak pomyślała. Mam świadomość, co mnie spotkało, ale ja tego nie mówię i nie pokazuję. Tylko mąż wie tak naprawdę, co ja przechodzę. Mam silną głowę, ale takie słowa zwyczajnie bolą, a ja mam tylko jedno marzenie, wyzdrowieć...
Napisz komentarz
Komentarze