Staszek, czterdziestoparoletni pracownik jednego z dużych oławskich zakładów, niczym szczególnym się nie wyróżniał. No, może tylko lekką naiwnością i tym, że nie był specjalnie zaradny życiowo. Żył z partnerką, nie miał dzieci ani samochodu, za to parę kredytów do spłacenia. Takich Staszków można spotkać w Oławie wszędzie.
- Zawsze był dobroduszny, skłonny do pomocy innym, to nie jest typ cwaniaczka - mówią ci, którzy go znają.
W zeszłym roku jego kolega spoza Oławy znalazł się w trudniej sytuacji rodzinnej, więc nie namyślając się wiele, postanowił mu pomóc i został tzw. gwarantem jego zobowiązań. Tak się dzisiaj nazywa żyrantów w niektórych instytucjach finansowych. Chodzi po prostu o to, że zobowiązał się do spłaty jego pożyczki, jeśli kolega nie będzie tego robił.
Kolega otrzymał pieniądze, przez jakiś czas rzetelnie spłacał raty, ale - czego nikt nie mógł przewidzieć - zdarzyła się tragedia. Zginął w wypadku, a parabank, w którym zaciągnął pożyczkę, natychmiast odezwał się do Staszka. Od razu było wiadomo, że nie chcą się z nim dogadać, tylko wystraszyć i odzyskać jak najszybciej oraz jak najwięcej. Charakterystyczne są zwroty, jakimi posługiwał się radca prawny, podpisany pod "Zawiadomieniem o wytoczonym postępowaniu", jakby przeciwko Staszkowi już toczył się jakiś proces. W tekście jest mowa o tym, że jego sprawa "jest gotowa do złożenia w sądzie", ale jeśli zacznie spłacać, to "wstrzymamy wytyczony proces". Jest też groźba, że jeśli natychmiast nie dokona płatności pierwszej raty, to "komornik sądowy rozpocznie odzyskiwanie całości długu", a to już było ponad 22 tys. zł, zaś jego "nieruchomości wraz z dobrami materialnymi będą wtedy zagrożone zajęciem komorniczym". Jak już powiedzieliśmy, Staszek nigdy nie miał żadnych nieruchomości, ale i tak przestraszył się nie na żarty, zwłaszcza, że radca z "departamentu sądowo-egzekucyjnego" zapewniał, że "spółka nigdy nie przegrała sprawy przeciwko gwarantowi". Dostał też w pakiecie wszystkie dowody "w sprawie", czyli m.in., wyciąg wypłaty pożyczki i "nagranie Twojej umowy słownej", bo tak (czyli przez telefon) odbywało się jej zawarcie. Ten sam radca oświadcza na koniec, że "gwarant nie zareagował w efektywny sposób na zadłużenie, pomimo wielokrotnych prób kontaktu telefonicznego oraz korespondencji mailowej oraz listownej, zaś próby obciążenia karty zakończyły się niepowodzeniem, a powyższe fakty doprowadziły do wypowiedzenia umowy pożyczki oraz przygotowania sprawy do złożenie w sądzie". Jakby tego było mało, przewidywane koszty sądowe od razu podsunięto Staszkowi pod nos, czyli oczy - a to niemało, bo sugerowana kwota opiewa na niemal 4,5 tys. zł.
Można powiedzieć, że to klasyka zastraszania przez firmy parabankowe, ale ktoś, kto do tej pory nigdy nie miał do czynienia z prawem, mógł się poczuć poważnie zaniepokojony. Zwłaszcza, że takich wezwań wcześniej było kilka. To wszystko przestraszyło więc i Staszka, który nie miał odłożonych oszczędności, a żył praktycznie z miesiąca na miesiąc.
Kiedy uznał, że już ma nóż na gardle, rozpoczął poszukiwania sposobów na szybkie zdobycie kasy. Pewnie sami znacie mnóstwo takich reklam z wizerunkiem celebrytów (w tym przypadku z Lewandowskim, Kubicą czy Wojewódzkim), którzy "zapewniają", że im się udało, więc "na co czekasz", "bierz te łatwe pieniądze" i "ciesz się załatwieniem problemu".
Reklama była skuteczna także w przypadku Staszka. Zadzwonił pod podany numer. Odezwał się Andrzej. Powiedział, że jest brokerem poważnej firmy, zna się na inwestowaniu, więc na pewno pomoże. Staszek połknął haczyk. Na początek miały być akcje kopalni diamentów w Nigerii, bo co jak co, ale na trudne czasy najlepsze są szlachetne kamienie. Czy ktoś słyszał, żeby ich ceny poszły w dół? Nigdy! Staszek wpłacił więc pierwsze tysiąc złotych. Tyle jeszcze miał. Po jakimś czasie Andrzej zadzwonił z informacją, że w tej "jego" afrykańskiej kopalni był jakiś wybuch, więc na razie kasy nie będzie, ale są przecież kolejne kopalnie, tylko trzeba wpłacić następne pieniądze.
- Ale nie mam pieniędzy na takie inwestycje - zgodnie z prawdą powiedział Staszek.
- To nie problem, od czego jestem twoim brokerem? - uspokoił go Andrzej i krok po kroku opowiedział, co trzeba zrobić, aby szybko uzyskać pożyczkę i dobrze zainwestować. Staszek nigdy nie był jednak biegły w te klocki, więc rozłożył ręce.
- Nie potrafię, nie znam się na komputerach - mówił.
- To nie problem, od czego jestem twoim brokerem? - Andrzej miał gotową odpowiedź na wszystko. Po chwili telefonicznej instrukcji, za pomocą specjalnego oprogramowania, które Staszek ściągnął na swój komputer, broker miał dostęp do wszystkiego, co na dysku. Do kont, haseł itp. Ostatecznie po jakimś czasie z jego konta Andrzej - mając takie możliwości, dane mu przez Staszka - zdalnie przelał na konto nigeryjskiego banku równowartość ponad 30 tys. zł.
Jakiś czas, przez parę tygodni, Staszek jeszcze się łudził, że przyjdzie jakieś powiadomienie, bo przecież miał być współwłaścicielem afrykańskiej kopalni. Może liczył na pierwszy przelew? Gdy nic takiego nie przyszło, a w rękach zostało mu tylko potwierdzenie przelewu na jakieś konto w Afryce, zrozumiał, że z diamentów raczej będą nici. Próbował dzwonić pod ten sam numer, pod którym rozmawiał z Andrzejem, ale już nigdy go nie zastał. Zawsze odbierał jakiś inny mężczyzna mówiący ze wschodnim akcentem. Złożył zawiadomienie na policję, że nieuczciwa firma doprowadziła go do niekorzystnego rozporządzenia jego mieniem w kwocie ponad 30 tys. zł, że został wprowadzony w błąd, co do możliwości szybkiego zarobku. Policja jednak odmówiła wszczęcia dochodzenia "wobec braku znamion czynu zabronionego", uznając, że skoro Staszek zgodził się na wszystko, udostępnił komputer obcej osobie, sam jest sobie winien i trudno tu mówić o przestępstwie. Zdesperowanemu Staszkowi nie pozostało nic innego jak bankructwo i ogłoszenie tzw. upadłości konsumenckiej.
- Gdy przejrzeliśmy wszystkie dokumenty, oczywiście próbowaliśmy się kontaktować z firmą, udzielającą mu pożyczek, wysyłaliśmy jakieś pisma, podejmowaliśmy próby ugodowe, ale tam już nie było większych możliwości działania - mówią oławscy prawnicy Jarosław Litwin i Marcin Turek, do których zwrócił się Staszek. - Nie było już z kim i o czym rozmawiać. Biorąc pod uwagę wysokość zadłużenia, jedynym racjonalnym wyjściem była upadłość.
Ponieważ 24 marca 2020 roku zmieniały się przepisy prawa konsumenckiego, a te dotychczasowe były dla Staszka lepsze, trzeba było działać szybko. Jak to się odbywało? Złożył wniosek do sądu, ten go weryfikował pod kątem braków formalnych, ale też pod kątem ewentualnej winy, rażącego niedbalstwa czy lekkomyślności. Jeśli tego nie ustalono, sąd wydawał postanowienie o ogłoszeniu upadłości. Potem powoływano syndyka, tworzono listę wierzycieli, spisywano wszystkie zobowiązania, ustalano masę upadłościową i tzw. plan spłaty, maksymalnie na 3 lata. Wyznaczono realną miesięczną kwotę do spłaty, uzależnioną m.in. od sytuacji finansowej i możliwości zarobkowych. Jeżeli delikwent wywiązywał się z zobowiązań, czyli spłacał, jak obiecał, po okresie tych paru lat mógł zacząć nowe życie, już nie jako dłużnik.
Obecnie, czyli po 24 marca tego roku, zgodnie z nowym prawem, łatwiej uzyskać upadłość, bo sądy nie badają winy dłużnika w tym pierwszym etapie. Jeżeli wniosek spełnia wszystkie wymogi, to sąd wydaje postanowienie o ogłoszeniu upadłości, ale schody zaczynają się później, bo okres planu spłaty, jeżeli dłużnik w znacznym stopniu sam przyczynił się do tej niewypłacalności (bo np. był łatwowierny, naiwny), może być wyznaczony nawet na 7 lat. Może być też warunkowe umorzenie zobowiązań do 5 lat, ale w momencie, gdy w tym czasie coś nie wyjdzie, po tych latach plan spłaty może być wznowiony. Słowem - teraz jest niby łatwiej, ale może być dłużej.
Staszek zdążył być traktowany na starych zasadach, a że jest bardzo zdyscyplinowany, zgadza się na wykonywanie wszystkich poleceń, chce współpracować, ma duże szanse na to, że już wkrótce ponownie rozpocznie życie bez długów.
- Wyszedł z tego najlepiej, jak się dało - mówi prawnik-detektyw Marcin Turek. - Zobowiązań więcej już i tak nie mógł zaciągać, bo widniał w odpowiednich rejestrach. To było dla niego najlepsze wyjście.
Oczywiście Staszkowi po drodze już dawno temu powinny się zapalić wszystkie czerwone lampki. Pierwsza na dzień dobry, gdy tylko pomyślał sobie, że istnieją jakieś łatwe do zdobycia pieniądze i zaczął czytać te bzdury w reklamach.
- Przestępcy bazują na tym, że ktoś nie zna skomplikowanych mechanizmów finansowych, a przekazuje obcej osobie dostęp do swojego komputera - mówi Marcin Turek. - Robi to w dobrej wierze, bo sam nie potrafiłby dokonać takiego przelewu, ale to jest największy błąd. Tu już powinna się zapalić duża czerwona lampa. Pod żadnym pozorem nie wolno nikomu udostępniać swojego komputera, na którym mamy dane osobowe, hasła i zwykle robimy na nim przelewy bankowe. Oczywiście te wszystkie konta bankowe i możliwości elektronicznej bankowości są dla nas wygodne, ale musimy bardzo uważać przy korzystaniu z nich.
Na międzynarodowym rynku istnieje wiele podmiotów, w których "pracują" tacy pseudobrokerzy jak Andrzej, oferujący nam złote inwestycje. Działają analogicznie do tej firmy, z której usług korzystał Staszek. Bez problemów można znaleźć materiały na ten temat. Niedawno pisał o tym Dziennik Gazeta Prawna (DGP), ostrzegając przed paroma takimi firmami, m.in. Agricole Trade, Aspen Holding czy Maxitrade (często zarejestrowane w rajach podatkowych), które działają mimo wpisania ich na krajową czarną listę Komisji Nadzoru Finansowego (KNF). DGP nie wyklucza, że za wieloma takimi firmami, mającymi różne nazwy, mogą stać te same osoby. Gdy jakaś nazwa staje się zbyt podejrzana na rynku, tworzą kolejną spółkę i działają nadal, dokładnie według tej samej zasady - wyłudzić pieniądze, a najlepiej dane osobowe, które mogą posłużyć do wzięcia kredytu lub pożyczki. Często rekomendują też handel kryptowalutami. KNF skierowała w sprawie takich firm zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Bo to nie są jednostkowe przypadki. Mało tego - wraz ze wzrastającym dostępem do bankowości internetowej, może być ich coraz więcej.
- My też mieliśmy już osobę z Wrocławia, która w podobny sposób straciła 120 tys. zł - mówią Jarosław Litwin i Marcin Turek. - Mechanizm działania był identyczny, jak w przypadku firmy Agricole Trade. Też broker operował zdalnie komputerem tej osoby i przelał wszystkie oszczędności na obce konto, a pieniądze były nie do odzyskania.
Czyli zupełnie jak w sprawie Staszka. Tylko tej kopalni diamentów żal.
*
"Materiał powstał w ramach projektu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych z Polsko-Amerykańską Komisją Fulbrighta „Media bliżej ludzi”, finansowanego ze środków Departamentu Stanu USA".
Napisz komentarz
Komentarze