- Zacznijmy od wydarzeń z 1994 roku, gdy Bogdan Szczęśniak pierwszy raz został burmistrzem.
- Pamiętam to bardzo dokładnie! Byłam wtedy na kolonii w Tymieniu, jak większość dzieci mieszkających w Jelczu-Laskowicach. Miałam 10 lat i jak co roku moją kolonijną wychowawczynią była pani Danusia Wesołowska, mama mojej przyjaciółki Hani. Komórek oczywiście nie mieliśmy, więc do rodziców dzwoniło się raz w tygodniu z budki telefonicznej. Szczęśliwcy dostawali listy w kopertach i pamiętam jeden taki list. Nie był adresowany do mnie, ale do pani Danusi od jej męża Janusza. Przeczytała go naszej całej grupie. We fragmencie do Hani i do jej siostry Agaty, pan Janusz napisał: - Przekażcie Weronice, że jej tato został burmistrzem naszego miasta. Wszyscy zamarli skonsternowani, a ja chyba najbardziej, bo nie miałam zielonego pojęcia, co to znaczy. Byłam zdziwiona, nie wiedziałam, z czym to się wiąże, ale miałam wrażenie, że od teraz będzie inaczej. Czułam się zagubiona, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak to życie będzie dalej wyglądało i co ja w ogóle powinnam zrobić. Dlatego teraz moim dzieciom i uczniom w szkole staram się opowiadać o tym, jak skonstruowany jest samorząd, w jaki sposób funkcjonuje, czym są powiaty i gminy, kim starostowie, burmistrzowie i wójtowie. Myślę, że to ważne, by nawet małe dzieci miały pewną orientację na temat tego, kto decyduje o wielu sprawach w ich okolicy.
- 10-letnia Weronika wróciła z kolonii. Coś się zmieniło?
- Trafniejsze będzie stwierdzenie, że się zmieniało. Faktycznie coraz mniej mieliśmy czasu dla siebie, a ja musiałam dwa razy zastanawiać się nad tym, co robię. Być grzeczna chociażby po to, by nie sprawiać rodzicom kłopotów. Co prawda nigdy nie usłyszałam "twój tato jest burmistrzem, więc musisz się odpowiednio zachowywać, by nie narobić mu wstydu", ale sama czułam, że muszę trzymać fason. Zresztą nie chodziło tylko o tatę, bo mama w tym czasie piastowała dyrektorskie stanowisko w "Jelczu".
- Czy już w wtedy ta dziewczynka, a potem nastolatka, pomyślała o tym, że sama chciałaby w przyszłości zostać częścią samorządu?
- Wręcz przeciwnie, w wieku nastoletnim pojawił się totalny bunt. Nie rozumiałam, jak można tak bardzo poświęcić się gminie. Pewnie brakowało mi wtedy trochę tego normalnego życia, które wiedli moi rówieśnicy. Ich tato wracał o 15.00 z pracy do domu, wszystko mogli robić razem, więc nastawienie młodej nastolatki, którą wtedy byłam, można określić jako "totalnie anty". Dopiero później, gdy dojrzałam, stałam się dorosłą osobą, powoli zaczął we mnie kiełkować pomysł, by zaangażować się społecznie. A gdy urodziłam dzieci, ten lokalny patriotyzm przybrał na sile. Chciałam im pokazywać piękno naszej gminy, włączać się w pracę na rzecz okolicy, by czynić ją lepszą dla kolejnych pokoleń - dla moich chłopaków również.
- Patrząc na siebie, widzi dziś pani cechy ojca? Rozmowa w całości TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze