- Zacznę jak na spowiedzi. Kiedy ostatni raz była pani w kościele?
- Jeśli pyta pan o mszę, to długo musiałabym myśleć, by sobie przypomnieć. W przeszłości byłam jednak osobą wierzącą, zostałam ochrzczona, przyjęłam komunię i bierzmowanie. Moja przyjaciółka twierdzi, że miałam taki okres, w którym krzyżem leżałam w kościele. Chodziłam na tak zwaną oazę, angażowałam się. Po raz pierwszy zaczęłam kwestionować zastany stan w wieku nastoletnim. Mama oczywiście w każdą niedzielę naciskała, ale to był raczej taki czas, że szło się pod kościół spotkać ze znajomymi. Potem było tradycyjnie, zgodnie z narzuconymi rolami społecznymi. Wzięłam ślub kościelny, mimo że od dłuższego czasu nie praktykowałam, urodziłam córkę, którą ochrzciłam. Ona dorastała i zaczęła pytać. W tym czasie ja byłam na etapie, w którym mocno interesowałam się istnieniem lub nieistnieniem Boga. Bardzo chciałam móc odpowiedzieć jej rzetelnie na każdą wątpliwość. Przeczytałam kilka książek filozoficznych oraz tak zwaną biblię ateistów Richarda Dawkinsa pt. "Bóg urojony". Jego tezy bardzo do mnie przemówiły i pomogły mi dojść do etapu, w którym jednoznacznie stwierdziłam, że jestem ateistką.
- Od osoby chodzącej na oazę do ateistki - długa droga.
- Być może każdy z nas ma jakąś potrzebę wiary w coś. Chciałabym wierzyć w to, że dobro jest tym, co wygrywa, mimo że na świecie dzieją się różne potworne rzeczy. Nie wierzę za to w jednostkę, która tym steruje, a już tym bardziej w taki sposób, jak jesteśmy o tym uczeni na lekcjach religii. Są ogromne nieścisłości między tym, co wskazuje biblia, a tym, co mówią naukowcy.
- Jak wspomina pani ostatnie wizyty w kościele, jeszcze w czasach, w których nie określała się pani jako osoba niewierząca?
- Chodzenie do kościoła i klepanie tych samych formułek mnie mocno frustrowało. Oczywiście można powiedzieć, że moja wiara nie była wystarczająco głęboka, dlatego klepałam formułki zamiast zanurzyć się w sobie i pomedytować przez modlitwę. Trzeba jednak pamiętać, że miałam w życiu okres, w którym byłam naprawdę blisko Kościoła i doświadczyłam stanu, w którym wydawało mi się, że czuję obecność boską. Na ile to był wpływ osób wokół, które odczuwały to samo, więc psychologicznie łatwiej było się odnaleźć? Nie wiem. Wiem jednak, że wtedy kościół nie był dla mnie miejscem, do którego chodziłam, bo mama kazała, tylko chciałam tam być. W późniejszym czasie zaczęłam na to jednak patrzeć zupełnie inaczej. Oglądanie tych wszystkich ludzi, którzy wyznają co niedzielę miłosierdzie, a potem wychodzą i robią zupełnie coś przeciwstawnego, było dla mnie nie do przyjęcia. Wiem, że nie wszyscy tak robią, ale sporo osób tak. To było okropne. W momencie, gdy poczułam bezsens tego wszystkiego, stwierdziłam, że szkoda mojego czasu i przestałam chodzić. Oczywiście bywały jeszcze takie sytuacje jak święta, no bo wtedy przecież większość idzie. Chodziłam z dzieckiem, bo zależało teściom czy mojej mamie.
- Czyli presja, by zadowolić dziadków i pokazać dziecku coś, co kiedyś nam pokazali rodzice?
- Tylko, że pokazać dziecku coś w ramach tradycji to jest jedno, a pokazać coś, z czymś się nie zgadzamy i mówić, że to jest OK, to zupełnie coś innego. Nie ukrywam, że było mi niezwykle trudno, bo co innego mówiła moja mama - do dziś bardzo wierząca osoba - a co innego mówiłam ja. Ja jej świat tłumaczyłam inaczej, a babcia inaczej. Ona czytała Biblię, a ja jej kupiłam książkę "Boga przecież nie ma", która opowiada o różnych religiach. A jak się zagłębimy w różne religie, to też zyskamy bardzo ciekawe spojrzenie. Ponadto, gdy poczyta się trochę książek historycznych, które są pisane z naukowego punktu widzenia, nie przez osoby głęboko wierzące, to łatwo dostrzeżemy, co było powodem powstawania różnych religii, czym są i do czego doprowadziły.
- Na przykład?
- Religia jest podstawowym powodem wojen. Poza wojnami terytorialnymi, większość była lub jest na tle religijnym. Religia jest więc próbą narzucenia swojego myślenia innym i oczekiwania, że wszyscy będą żyli według tego, jak ja uważam, że jest dobrze. Chodzi o władzę, co zresztą doskonale widzimy także w naszym kraju. To się oczywiście zmienia i w wielu państwach Kościół nie ma już wpływu na decyzje polityczne, ale wciąż rządzi ludźmi, których naucza. Przed Polską jeszcze długa droga, ale w wielu miejscach świata problemy z pedofilią podważyły autorytet.
- Jak córka reagowała, gdy z dwóch stron otrzymywała sprzeczne komunikaty?
- Przychodziła do mnie i mówiła, że babcia powiedziała inaczej. Starałam się jej tłumaczyć, z czego to wynika. Długo wychodziłam z założenia, że jest za młoda, by jej coś narzucać. Chciałam, by w odpowiednim momencie sama wypracowała sobie swój punkt widzenia. Mówiłam jej więc, że są różne podejścia. Babcia twierdzi tak, ja inaczej, a są ludzie, którzy podchodzą do tego w jeszcze inny sposób. Każdy z nich uważa, że jego punkt widzenia jest najlepszy, a jak dojrzejesz, wybierzesz swoją drogę. Był taki moment, w którym ona zaczęła mówić, że jest niewierząca, na co jej odpowiadałam, że to nieprawda: - Mówisz, że jesteś niewierząca, bo wiesz, że ja jestem i chcesz mi sprawić przyjemność. Jak dorośniesz, przejdziesz okres dojrzewania, to zdecydujesz. A teraz możesz pójść do kościoła z babcią, jeśli masz ochotę, i możesz nie iść, jeśli nie chcesz. I obie opcje są OK. Tego tłumaczenia było sporo, bo dochodziła jeszcze presja rówieśników, związana z chodzeniem na religię. Przed pierwszą komunią powiedziałam jej, że może nie iść. Obiecałam, że zrobię jej cywilną ceremonię przejścia, bo są świeckie obrzędy dla wszystkich tych, którzy potrzebują czegoś w momencie, gdy inni przyjmują sakrament. Niektórzy wierzący śmieją się, że widocznie czegoś nam brakuje, skoro potrzebujemy zamienników, ale przypominam, że w czasach pogańskich mieliśmy rytuały przejścia i odbywały się one właśnie w okolicach siódmego roku życia, dokładnie tak, jak teraz komunia.
- Chyba nikt w wieku siedmiu lat nie był świadomie i głęboko wierzącym ani zdeklarowanym ateistą. Większość jednak chciała być częścią grupy, mieć przyjęcie, otrzymać prezenty...
- Chodzi o to, by dziecko nie czuło się odsunięte. Jeśli cała klasa chodzi na religię i przygotowuje się do komunii, nie jest łatwo wytłumaczyć, że można też inaczej. Mówiłam córce, że kupię jej białą sukienkę, zorganizujemy imprezę, będą prezenty, wszystko tak samo, ale nie musi uczyć się tych wszystkich formułek i przygotowywać w kościele. Ostatecznie stwierdziła, że chce iść z innymi dziećmi i - szczerze mówiąc - trudno się siedmiolatce dziwić. Przy bierzmowaniu już była zdecydowana, że nie idzie. Zresztą nie poszła nawet na rocznicę komunii. Wtedy nie ma tej całej otoczki, która się dzieciom podoba. Społeczne przyzwyczajenie i tradycja moją ogromny wpływ na nasze wybory już od najmłodszych lat.
- Kiedy zaczęła pani myśleć o apostazji, czyli formalnym odejściu z Kościoła? Nie każdy się na to decyduje, nawet jeśli mówi o sobie "ateista".
- Wiele osób wychodzi z założenia, że apostazji dokonują czynem i nie mają potrzeby załatwienia formalnego wyjścia. Ja miałam, bo chciałam być szczera sama ze sobą. Świadomość, że jestem w organizacji, z którą nie chcę mieć nic wspólnego, była dla mnie nieakceptowalna. Nie lubię być przymuszana, więc w którymś momencie stwierdziłam, że chcę wystąpić z Kościoła. Nie pamiętam dokładnie, kiedy. Może pomogły też trochę żarty mojego męża, który powtarzał, że ściągnie mi na pogrzeb biskupa. Oczywiście wiedziałam, że nie mówi poważnie, ale najczęściej odpowiadałam mu, że jak wystąpię z Kościoła, to już żaden ksiądz na mój pogrzeb nie przyjdzie. Ten żart mógł mi uświadomić, że warto. Nigdy nie wiemy, jak potoczy się życie i czy po naszej śmierci ktoś nie będzie chciał zrobić czegoś wbrew naszej woli.
- Od czego pani zaczęła? Odpowiedzi na to i wiele innych pytań w najnowszym wydaniu "Powiatowej" - rozmowa w całości dostępna również w e-wydaniu TUTAJ
Imię zostało zmienione. Rozmówczyni udostępniła nam pełną dokumentację administracyjnego i sądowego sporu z jedną z oławskich parafii.
Rozmawiał Kamil Tysa [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze