- Czy czuje się pan skrzywdzony?
- Czym?
- Na ostatniej sesji Rady Miejskiej radny Albert Zieliński uzasadniając swoje poparcie dla wniosku o odwołanie pana ze stanowiska przewodniczącego rady powiedział, że ktoś zrobił panu krzywdę powołując na to stanowisko.
- Cóż, ja nie czuję się skrzywdzony, a opozycja zawsze może złożyć wniosek o odwołanie przewodniczącego. Takie jest ich prawo i w pewnym sensie rola, więc nie mam do nich pretensji. Zdaję sobie też sprawę z tego, że wiecznie przewodniczącym nie będę.
- Ale koalicja BBS-PiS, która pana powołała, wciąż jest przy władzy, ma większość, więc w tej sytuacji chyba nie obawia się pan o swoje stanowisko?
- Wierzę, że dopóki koalicja trwa, nie ma takiego zagrożenia. Poza tym uważam, że ten wniosek był bezzasadny. Złożono go, bo ponoć nie udzieliłem radnemu głosu po tym, jak padł wniosek formalny, a według przepisów powinienem. Prawda jest jednak taka, że sesja była łączona, czyli część radnych brała w niej udział stacjonarnie, a inni zdalnie, więc po prostu nie zauważyłem, że radny Rydzoń chce zabrać głos. Jeżeli wszyscy są zdalnie, to mam ich wszystkich na monitorze i widzę, kto się zgłasza i w jakiej kolejności. Gdy radni byli podzieleni tak jak ostatnio, to oprócz tego, że musiałem obserwować salę, to jeszcze to, co dzieje się na monitorze, a wyświetlające się tam powiadomienia są naprawdę malutkie. To nie było celowe działanie z mojej strony. Zawsze jednakowo traktuję wszystkich radnych. Każdy ma prawo się wypowiedzieć i ja to szanuję. Przy sesjach stacjonarnych jest łatwiej, bo system zlicza, kto i ile razy zabierał głos, jak długo mówił, i na tej podstawie wiadomo, kto i kiedy wyczerpał limit. Przy takiej formie jak ostatnio człowiek jest zdany na siebie. Poza tym po tylu godzinach obrad, a przypominam, że musieliśmy przenieść obrady na kolejny dzień, i wynikającym z tego zmęczeniu, można było nie zauważyć, że ktoś się zgłasza. Pozostaje też kwestia tego, kto może zabrać głos po zgłoszeniu wniosku formalnego. Według mnie - przewodniczący klubu, a nie jego członek. A - z całym szacunkiem - radny Rydzoń nie jest przewodniczącym żadnego z klubów.
- To nie pierwszy raz, kiedy radni opozycji mają zastrzeżenia co do sposobu prowadzenia sesji przez pana. I nie pierwszy raz głośno o tym mówią, sugerując że nie nadaje się pan na to stanowisko. Tymczasem jest pan radnym drugą kadencję. W poprzedniej był w opozycji do obozu rządzącego, który wtedy tworzyły kluby BBS i PO. Jak ocenia pan pracę w tej i poprzedniej Radzie?
- Trudno porównać te kadencje. My, czyli klub PiS, byliśmy konstruktywną opozycją. Jeżeli mieliśmy jakieś zarzuty, to zgłaszaliśmy je na komisjach i tam staraliśmy się rozstrzygnąć problem. Jeżeli temat wypływał na sesji, to nasze zdanie było krótkie, zwięzłe, a sprzeciw i dyskusja tylko w sytuacjach, gdy byliśmy przeświadczeni, że mamy rację. Co do obecnej kadencji, to... cóż. Prawem opozycji jest zadawać pytania i nikt tego nie neguje. Te dyskusje często jednak nic nie wnoszą i wykraczają poza obręb kultury wypowiedzi. A przypominam, że z inicjatywy radnych opozycji przyjęliśmy stanowisko o odrzuceniu mowy nienawiści. Tymczasem cały czas ją słyszymy. I to od tych radnych. Nie zacytuję słów, które padły pod moim adresem po wyłączeniu kamer, na lutowej sesji, gdy zdecydowałem o przerwaniu obrad i przeniesieniu ich na kolejny dzień. Powiem tylko, że były obraźliwe.
- Co i kto konkretnie powiedział? ROZMOWA w CAŁOŚCI w E-WYDANIU - dostępne TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze