Sąd poinformował, że po medialnych informacjach o Arturze K., który może mieć związek ze sprawą miłoszycką, do sądu zwrócił się jego pełnomocnik. Jego klient chciałby złożyć oświadczenie, które może mieć istotne znaczenie w sprawie. Sąd poprosił go, aby to oświadczenie przesłał do sądu, ale dotąd nic nie dotarło. Wobec zapewnień mecenasa, że to mogą być istotne informacje, sąd podejmie próbę przesłuchania Artura K.
*
O Arturze K. pisaliśmy niedawno w tekście " Nowy ważny trop w sprawie miłoszyckiej"
Czy to trzeci ze sprawców tej zbrodni? Człowiek, na którego ślad trafili dziennikarze portalu GazetaWroclawska.pl i Superwizjera TVN, powinien już dawno być sprawdzony i przebadany. Ale dotąd nikt tego nie zrobił
Przypomnijmy, że na ubraniach brutalnie zgwałconej piętnastoletniej Małgorzaty biegli znaleźli ślady, nadające się do ustalenia co najmniej trzech mężczyzn, choć sprawców tego gwałtu mogło być więcej. Dziś sąd skazał nieprawomocnie dwóch, którzy nigdy się nie przyznali i kwestionują wyniki badań DNA - główny dowód w sprawie. Za parę tygodni sąd apelacyjny zadecyduje, co dalej z nimi, bo teraz jeden (Ireneusz M.) przebywa w areszcie, a drugi (Norbert Basiura) na wolności.
Grzegorz Głuszak z TVN i Marcin Rybak z "Gazety Wrocławskiej" rok temu wpadli na trop być może kolejnego sprawcy. Kto nim jest?
Tak pisze Marcin Rybak: "Powiedz mi, kto stał na bramce w Miłoszycach, ja musiałem ich znać - mój rozmówca, który zadał mi to pytanie, nie chce się ujawnić. Był kiedyś gangsterem. A większość wrocławskich gangsterów lat 90. to "bramkarze", czyli ochroniarze klubów i dyskotek. Miłoszycka sylwestrowa dyskoteka 1996/1997 też zatrudniała ochroniarzy. Trzech z nich było z Wrocławia. A jeśli tak, mój rozmówca rzeczywiście musiał ich znać".
I znał. Chodzi o Artura K., powiązanego z głośnym w latach 90. we wrocławskim półświatku gangiem Leszka C. Artur stał na bramce w lokalach, ale gdy kiedyś po nalocie policji zaczął sypać, skończyła się jego gangsterska przygoda. A stał wtedy na bramce z Mariuszem - kolegą, z którym potem pojawią się jako ochroniarze na miłoszyckiej zabawie sylwestrowej. Wcześniej jednak Mariusz będzie ścigany bezskutecznie listem gończym za pobicie. Potem obaj będą mieli kolejne pobicie i wyrok, i odsiadkę.
Kilkanaście dni przed miłoszycką dyskoteką w grudniu 1996 Artur i Mariusz zostali nieprawomocnie skazani za napad w Kluczborku, dostali po roku więzienia bez zawieszenia, kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny podwyższy kary do półtora roku. I właśnie w aktach tej sprawy Głuszak i Rybak odnaleźli ciekawy dokument. W wywiadzie środowiskowym przygotowanym przez wrocławskiego dzielnicowego czytamy: "W ewidencji Komendy Rejonowej Policji Wrocław Śródmieście notowany jest za wykroczenia drogowe, legitymowany kilkakrotnie oraz dwukrotnie figuruje jako sprawca - podejrzany o czyn z art 168 kk – zgwałcenie".
Czyli tak. Bezpieczeństwa młodzieży, bawiącej się na dyskotece w Miłoszycach, pilnowali przestępcy, nieprawomocnie skazani na więzienie. Jeden był poszukiwany listem gończym, a drugi miał sprawę o gwałt. Na dodatek wywodził się z gangsterskiego półświatka Wrocławia. Czy mieli coś wspólnego z miłoszycką zbrodnią. Tego nie wiadomo, ale też nie sprawdzono.
Mariusza nie przesłuchano w śledztwie przez przeszło 20 lat. Artur zeznawał trzy dni po odkryciu ciała Małgosi. Nic ciekawego. Poznał dziewczynę na zdjęciu, mówił coś o wyprowadzaniu jej z dyskoteki. Z akt śledztwa nie wynika, by w 1997 roku ktoś wiedział o jego problemach z prawem. I tyle.
Jak to możliwe, by nikt ich nie sprawdzał? Dziennikarze TVN i "Gazety Wrocławskiej" barwnie opisują ówczesne środowisko wrocławskiego półświatka, te policyjno - prokuratorsko - gangsterskie biesiady "na neutralnym gruncie". Opisują, jak to w jednej z agencji towarzyskich bywało wiele osób, związanych ze śledztwem w sprawie zbrodni miłoszyckiej.
"Balował tu prokurator Stanisław O., który Tomasza Komendę zatrzymał i postawił mu zarzuty. Bywał Tomasz F. - autor aktu oskarżenia. Niektórzy policjanci. Jeden - już jako emeryt - podobno nawet prowadził przez jakiś czas ten lokal. Też związany był z jednym z wątków śledztwa w sprawie zabójstwa Małgosi".
Zdaniem autorów materiału, właśnie to zbratanie środowiska organów ścigania z półświatkiem mogło spowodować, że policja zajęła się "łatwym do obróbki" Tomaszem Komendą, niż szukaniem prawdziwych sprawców miłoszyckiej zbrodni.
A co z Arturem? Aby jednoznacznie stwierdzić, czy brał udział w gwałcie, trzeba by porównać jego DNA z próbkami pobranymi z ubrania Małgosi. Niby proste, ale Artura już dawno w Polsce nie ma. Jak piszą autorzy materiału, ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości w jednym z krajów Unii Europejskiej: - Ma do odsiedzenia dwa wyroki za drobne oszustwa. Kary były w zawieszeniu, ale nie oddał pieniędzy i sąd zarządził osadzenie go za kratkami. Ścigany jest Europejskim Nakazem Aresztowania. Kilka lat temu został nawet złapany. Ale nie wydano go Polsce. Powód? Praworządność. Niby oficjalnie tak to nie zabrzmiało. Ale taką argumentację wyczytać można między wierszami pism, przysyłanych do wrocławskiego Sądu Okręgowego z jednego z krajów Unii Europejskiej.
Dziennikarze odnaleźli Artura. Ustatkował się, udziela się charytatywnie. Przyznaje, że tamta gangsterka to były błędy młodości. Miłoszycka tragedia, jak powiedział, siedzi mu w głowie, bo i stała się rzecz straszna: - Może gdybym to zauważył, ta dziewczyna by dzisiaj żyła. Tych sk... dorwać!
Gdy Głuszak I Rybak chcieli zadać mu znacznie więcej pytań dotyczących szczegółów jego życia, Artur przestał odbierać telefony, nie oddzwaniał, nie odpisywał esemesy. Nie dostali więc odpowiedzi także na to najważniejsze pytanie: - Czy zgodzi się pan na badania DNA?
Jerzy Kamiński [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze