Parę dni temu przed pałacem w Minkowskich stanęła przyczepa kempingowa, a Fundacja Polsko-Niemiecka „Śląski Pomost” z Opola poinformowała na swojej stronie: - Kochani, Minkowskie to jest teraz nasz dom, a wszyscy lokalni mieszkańcy to nasi sąsiedzi. Marzy nam się, aby pałac stał się, tak jak kiedyś, żywą częścią Minkowskiego i żeby się razem rozwijać, i odkrywać historie. Jesteśmy miło zaskoczeni lokalną troską i pomocą, jaką otrzymujemy od mieszkańców. Pałac, ale też każdy nasz sąsiad, jest w naszych sercach i będziemy ciężko pracować, aby przywrócić świetność całej miejscowości Minkowskie. A na załączonym obrazku nasze mobilne biuro.
Parę dni wcześniej na tej samej stronie zamieszczono informacje po polsku i angielsku, że fundacja poszukuje wolontariuszy do różnych prac przy pałacu w Minkowskich (np. prace archeologiczne, prace administracyjne, logistyka...).
Gdy proszę oficjalnie mailem o kontakt telefoniczny do prezesa fundacji Romana Furmaniaka i pytam, kiedy ruszą prace, jaki będzie ich zakres, ile potrwają, no i przede wszystkim, co fundacja spodziewa się tam znaleźć - pisze do mnie w imieniu fundacji Bartek Zelajtys i zamiast odpowiedzi oraz numeru telefonu do prezesa dostaję coś takiego: - Prace się już zaczęły i powolutku przygotowujemy się do wykopalisk. Ostatnio stworzyliśmy dwa filmiki, które odpowiadają na wiele pytań, zapraszam do obejrzenia.
Co tam jest? Oficjalna, czyli fundacyjna wersja tego, o czym internet huczy od paru dni. Film zaczyna się takim tekstem: - Jest rok 2018, cały świat obiega sensacyjna wiadomość! Potomkowie nazistów przekazali Dziennik Wojenny ujawniający miejsce ukrycia największego skarbu w historii. Nigdy nieodnalezione dziesiątki ton złota, artefakty, niezliczone ilości dzieł sztuki...
Tego będą szukać?
Same tytuły prasowe rozbudzają wyobraźnię:
„11 lokalizacji, 300 ton złota i zaginione dzieła sztuki. Opolska fundacja miała otrzymać dziennik wojenny oficera Waffen SS”, „Skarb wart 2,5 mld złotych ukryty w zabytkowym pałacu na Opolszczyźnie? Badacze trafili na niezwykły trop”, „Czy w okolicach Namysłowa znajduje się się złoto Wrocławia”, „W Pałacu Minkowskie ukryto 48 skrzyń ze skarbami”, „Skarb nazistów wart 2,5 mld zł. Sensacyjne doniesienia".
Pierwsza bomba wybuchła dwa lata temu, gdy Roman Furmaniak z Fundacji Polsko-Niemieckiej ujawnił, że w jego posiadaniu jest Dziennik Wojenny z ostatnich dni II wojny światowej. Oficer, piszący pod pseudonimem Michaelis, członek bractwa chrześcijańskiego Quedlinburgów, twierdzi w nim, że otrzymał osobisty rozkaz od Adolfa Hitlera dotyczący ukrycia 260 ciężarówek ze zrabowanymi działami sztuki, złotem i biżuterią w 11 różnych miejscach w obecnych granicach Polski. Zgromadzone w skrytkach kosztowności miały pomóc w budowie IV Rzeszy niemieckiej na zgliszczach państwa rządzonego przez nazistów. Wśród ukrytych przedmiotów miało być co najmniej 47 obrazów, prawdopodobnie skradzionych we Francji, a chodzi o takich artystów jak Botticelli, Rubens, Cezanee, Carravaggio, Monet, Durer czy Rembrandt, czyli najwyższa liga. Wśród dzieł ma być też „polski Rafael”, czyli „Portret młodzieńca”, który namalował Rafael Santi. Obraz ten uznawany jest za najcenniejsze dzieło z polskich muzeów, które zaginęło w czasie II wojny światowej.
Według Dziennika Wojennego Michealis był oficerem Waffen-SS, który uczestniczył w akcji ukrywania dzieł sztuki i kosztowności od jesieni 1944 do marca 1945 roku. Towarzyszyć w tym miał Grundmannowi (profesor, historyk sztuki, konserwator zabytków), na którym spoczywało to zadanie. Michaelis brał w tym udział, a potem spisywał to, co widział, a więc także miejsca ukrycia złota i dzieł sztuki wielkiej wartości.
Jak mówił mediom Furmaniak, niczego nie trzeba się domyślać, bo te skrytki są dokładnie wskazane. Według fundacji Dziennik Wojenny do tej pory był w posiadaniu loży chrześcijańskiej (?!) w niemieckim mieście Quedlinburg, a 10 lat temu został przekazany fundacji „Śląski Pomost”.
Druga bomba wybuchła parę dni temu, gdy brytyjski „The Sun” ujawnił, że jedna ze skrytek jest na terenie pałacu w Minkowskich. Jak pisze „The Sun”, polscy łowcy skarbów być może wydobędą 48 skrzyń ze skarbami ukrytymi przez nazistów, w tym kosztowności warte nawet 2,5 miliarda złotych. Zdaniem informatorów gazety ustalenie lokalizacji skrzyń ze skarbem udało się po odczytaniu Dziennika Wojennego oraz listu jednego z niemieckich przywódców do kochanki z Minkowskich.
Złoto i wszelkie inne kosztowności, w tym dzieła sztuki, miały zostać skradzione na polecenie szefa SS Heinricha Himmlera, a - jak głosi jeden z wpisów w dzienniku
(z 12 marca 1945) - „skrzynie w dobrym stanie przewieziono do pałacu Minkowskie, zakopano w oranżerii i przysypano ziemią z zielonymi, żywymi roślinami”. Zdaniem „The Sun” fundacja, choć zna 11 lokalizacji skrytek, na początek wybrała Minkowskie, bo jest łatwo dostępna.
Ciekawy jest list do kochanki, pracującej w pałacu, który ma być drugą wskazówką. Ze względu na odległe położenie, pałac w Minkowskich podobno był traktowany przez Niemców jako dom publiczny dla wysokich rangą oficerów SS. Niejaki von Stein, który na miejscu w Minkowskich kierował misją ukrycia skarbu, napisał do kochanki po jednej z wizyt w pałacu: - Moja droga Inge, wypełnię swoje zadanie z woli Bożej. Niektóre transporty zakończyły się sukcesem. Pozostałe 48 ciężkich skrzyń z Reichsbanku i wszystkie skrzynie rodzinne, niniejszym powierzam Tobie. Tylko ty wiesz, gdzie są schowane, niech Bóg pomoże nam wypełnić to zadanie.
W ten sposób w osobie tej kobiety ustanowił strażnika, który przez lata miał pilnować bezpieczeństwa skarbu. - Inge, jak typowa tajna agentka, zmieniła imię i wygląd - słyszymy w oficjalnym filmie fundacji. - Nierozpoznana żyła w wiejskim domu zaraz za drzewami obok pałacu. Stamtąd miała widok na dokładną lokalizację skarbu.
Dlaczego akurat teraz?
Skoro fundacja od lat miała w rękach Dziennik Wojenny, dlaczego dopiero po latach zdecydowała się ten fakt upublicznić?
- Abyśmy mogli go ujawnić, musieliśmy spełnić pewne warunki - mówił w marcu 2019 roku Roman Furmaniak portalowi 24opole.pl. - Trzeba było poczekać, aż ostatni ludzie, którzy uczestniczyli w tych akcjach, zmarli. Takie było życzenie ofiarodawców. Ten warunek się spełnił. Kolejnym było to, że dziennik ma być ujawniony z okazji 1100-lecia chrześcijaństwa niemieckiego i powstania loży chrześcijańskiej w Quedlinburgu, a przy okazji stulecia państwa polskiego. Ten warunek został również spełniony.
W wielu miejscach Furmaniak zapewnia, że „podstawą jest dobra współpraca z rządem polskim”, że „potrzebne są odpowiednie ustalenia ze stroną rządową”, z rządem „jesteśmy w dialogu”, ale nie podaje żadnych szczegółów. Może poza tym, że całość kosztów prac wykopaliskowych fundacja bierze na siebie: - Kwestie formalne pozostają do załatwienia - mówił dwa lata temu portalowi 24opole.pl. - Miejmy nadzieję, że z dobrą wolą wszystkich ludzi uda nam się to w miarę szybko załatwić.
Furmaniak zapewnia, że podczas tych 10 lat fundacja cały czas pracowała nad odczytaniem dziennika, a rękopisy trafiły do 5 niezależnych instytucji niemieckich, „ale wiarygodnych w świecie”, które potwierdziły, że dziennik jest autentyczny i bardzo dokładnie opisuje tamten czas i tamte miejsca.
W marcu 2019 w Opolu fundacja „Śląski Pomost” przekazała dziennikarzom obszerne fragmenty Dziennika Wojennego wraz z tłumaczeniem na język polski.
- W treści trzykrotnie wymienione jest miejsce ukrycia 9 skrzyń z przedmiotami kultu religijnego - relacjonował portal Katowicedzis.pl. - Są to artefakty, zebrane na całym świecie przez założoną na rozkaz Himmlera Ahnenerbe (Towarzystwo Badawcze nad Pradziejami Spuścizny Duchowej). Mają czasami niewielką wartość materialną, natomiast - biorąc pod uwagę ich znaczenie dla dziedzictwa ludzkości - często są bezcenne. Ze względów bezpieczeństwa informacja o położeniu wspomnianej skrytki została zastąpiona przez znaki X. Jednak Roman Furmaniak z fundacji Śląski Pomost podkreśla, że przedstawiciele polskich władz otrzymali tę informację. Podczas spotkania w Ministerstwie Kultury polskim władzom przekazano położenie 5 z 11 skrytek, w których do dziś mogą znajdować się przedmioty ukryte przez SS w ostatnich miesiącach II wojny światowej. Jedna ze skrytek ma leżeć na Górnym Śląsku, pozostałe na Dolnym Śląsku.
Roman Furmaniak już w 2019 roku mówił dziennikarzom o przygotowaniach do eksploracji miejsc wskazanych w Dzienniku Wojennym. W zamian za sfinansowanie prac fundacja, jak podają media, oczekuje tzw. znaleźnego, prace mają być prowadzone w sposób jawny, pod nadzorem polskich służb państwowych.
Jak tłumaczył Furmaniak, fragment dziennika udostępniono mediom po uzgodnieniach z osobami, które przekazały te zapiski oficera „w imię pojednania polsko-niemieckiego”, zabiegając o to, aby dotrzeć do skrytek ze skarbami. Jak podkreślali przedstawiciele fundacji, był to dar chrześcijan niemieckich dla chrześcijan polskich, a jeśli poszlaki z Dziennika okażą się prawdziwe, skarb stanie się własnością państwa polskiego - według informacji przekazanych przez fundację strona niemiecka nie rości sobie do niego żadnych pretensji.
- Są to dzieła sztuki, które wcześniej były własnością rodów szlacheckich niemieckich zamieszkujących te rejony - mówił Furmaniak w Radiu Opole w lipcu 2020. - Chodzi też o ogromne pokłady złota, które były pozyskiwane przez Waffen SS do czasu, kiedy banki szwajcarskie wypowiedziały im umowę. To są również dzieła sztuki pozyskane w sposób nielegalny lub półlegalny od obywateli innych krajów. Bardzo nam zależy, żeby te dzieła wróciły jako dziedzictwo świata.
Wątpliwości
Były od początku tej niesamowitej historii. Samych wersji, w jaki sposób Dziennik miałby trafić w ręce fundacji, jest kilka. Jedna mówi o tym, że przekazał go w 2008 roku przedstawiciel niemieckiej organizacji chrześcijańskiej, której członkowie są niejawni. Inna - że został fundacji sprzedany, a nie przekazany w ramach pojednania między narodami.
Jak się okazuje, w tej sprawie jest wiele nieścisłości i wątpliwości. Część wyszła na jaw już w 2019 roku podczas Festiwalu Tajemnic w zamku Książ, gdzie z Furmaniakiem spotkali się m.in. organizatorka festiwalu Joanna Lamparska, dziennikarze Andrzej Daczkowski z „Odkrywcy” i Tomasz Bonek piszący o tematyce eksploracyjnej. Prezentowano też fragmenty wypowiedzi dziennikarzy Agnieszki Dobkiewicz i Andrzeja Dobkiewicza oraz historyka Sobiesława Nowotnego. Bonek i Daczkowski mówili, że już od początku sprawa wydawała im się dziwna, bo gdy dostali zdjęcia dziennika, który miał być tajny i przechowywany w Niemczech, okazało się, że fotografie dokumentu wykonano w Polsce. Potem wyszło, że to nie ten dziennik. Korespondencja z przedstawiciela fundacji była „dość szorstka”, jak mówił Bonek. Lamparska, znana dziennikarka, autorka wielu książek o tajemnicach Dolnego Śląska, zwracała uwagę, że nie da się dowiedzieć, co tak naprawdę jest w tych dziennikach. - Na fotokopiach widziałam rysunek bardzo skomplikowanego tunelu, prowadzącego spod pałacu, pod stawem, do studni, gdzie ukryto skarb - mówiła. - Ten tunel jest tak dziwny, że jestem pewna, że taki rysunek już kilka lat temu widziałam. A mój rozmówca twierdził, że to on go narysował.
Tak relacjonowała tę część Festiwalu Tajemnic Magdalena Sakowska dla portalu Walbrzych.dlawas.info: - Wskazywano też na inne wątpliwości: na przykład w dzienniku miały być omówione depozyty różnych banków, tymczasem dekret Hitlera z 1943 zabraniał posiadania złota wszystkim bankom oprócz trzech. Grób tajemniczej Niemki, która miała pilnować jednej ze skrytek, okazał się grobem osoby o całkiem innym nazwisku. Do tego, jak mówił Andrzej Daczkowski, kiedy odwiedził fundację, szybko stało się jasne, że oryginału dziennika nie zobaczy - tylko kopie. W dodatku, kiedy dziennikarze „Odkrywcy” zwrócili się do tych instytucji, które jakoby miały zweryfikować dziennik pozytywnie, okazało się, że tylko konserwator zabytków z Opola widziała jego kopię, ale jej nie zbadała.
Uczestnicy Festiwalu zwracali uwagę, że autor świetnie znał realia wojny, ale nie jest to typowy dziennik, tylko luźne notatki, w których szczegóły dotyczące rzeczy ważnych historycznie czy skrytek są przemieszane z rzeczami powszednimi. - Na przykład ktoś przyjechał wozem ciągniętym przez zabiedzonego konia o imieniu Hektor - relacjonowała Sakowska.
Zdaniem historyka Sobiesława Nowotnego dziennik w ogóle powstał po wojnie, bo trudno wierzyć, by ktoś na linii frontu miał głowę do tego, by rozwodzić się na tym, że „Jelenia Góra słynie z uprawy melonów”. Generalnie zebrani uznali, że dopóki naukowcy nie zobaczą tego dziennika na własne oczy i nie będą mogli go zbadać, nie można mówić o jego autentyczności.
Roman Furmaniak, który tego dnia przyjechał do Książa w towarzystwie dwóch ochroniarzy, pokazał podczas festiwalu tylko pojedynczą kartkę z Dziennika Wojennego, za to oprawioną w szkło i metal. Zdążył powiedzieć parę zdań i... nagle zawyły syreny alarmu przeciwpożarowego, więc imprezę przerwano. Po powrocie z ewakuacji uczestnicy nie wrócili już do historii Dziennika Wojennego, tylko na kolejny wykład.
Oto, co zdążył wtedy powiedzieć Furmaniak (podaję za Magdaleną Sakowską z portalu Walbrzych.dlawas.info): - Tą sprawą fundacja zajmuje się od ponad 10 lat. Strona rządowa została powiadomiona w grudniu 2017 roku. Nie rozmawiamy z mediami, ale przyjechaliśmy tu, na festiwal, żeby pokazać część oryginału. Dziennik jest zwartą całością, jedyna luźna kartka to list oficera SS do jego kochanki, jest też druga, którą mam ze sobą, a reszta to cały dziennik. Pan Dariusz Dziewiatek (założyciel fundacji "Śląski Pomost" - red.) wywodzi się z Krapkowic i tam poznał Herberta Hupkę, szefa partii Wypędzonych, który wpłynął na to, że otrzymaliśmy ten dokument. Prasa nie zawsze mówi prawdę. Tekstów, które się ukazują, nie autoryzujemy...
Kontakt
Więcej wątpliwości pewnie moglibyśmy rozwiać w bezpośrednim kontakcie z Romanem Furmaniakiem, ale oficjalnie numeru telefonu do niego nie otrzymałem, także na miejscu w Minkowskich, gdzie parę razy nie udało mi się go zastać. Rozmawiałem za to z przedstawicielem fundacji Bartkiem Zelajtysem, odpowiedzialnym za kontakty z mediami (ale zdjęcia do gazety nie pozwolił sobie zrobić), który tłumaczy, że obecnie jest zbyt wielki nacisk ze strony mediów, aby się skontaktować z Romanem Furmaniakiem, więc na razie numeru telefonu nie dostanę. - Zapytam go, porozmawiam, ale wydaje się, że nie powie więcej niż to, co ja teraz powiem - słyszę od pana Bartka. - A w ciągu najbliższych dwóch tygodni będziemy starali się zorganizować jakąś konferencję prasową. Chcemy to robić powolutku, bo jeżeli znajdziemy to, czego się spodziewamy, to będzie niesamowicie duża sprawa, międzynarodowa. W pewnym momencie większość informacji będzie publiczna, w każdej telewizji będzie, w każdej gazecie, to jest tylko kwestia czasu. Nie chcemy zrzucać bomby politycznej, ekonomiczno-dyplomatycznej, tylko chcemy to robić z głową, z rozsądkiem.
Na razie mogę więc liczyć tylko na częściowe odpowiedzi od pana Bartka, który na dzień dobry zaznacza, że ta sprawa jest bardziej nagłośniona na świecie niż w Polsce.
- Kopanie to jest za duże słowo jak na to, co do tej pory zrobiliśmy - mówi. - Na razie próbowaliśmy teren uporządkować, zabezpieczyć. Wciąż jesteśmy na etapie przygotowań miejsca na wykopaliska archeologiczne. To wszystko jest za zgodą wojewódzkiego konserwatora zabytków. Był na miejscu, wszystko jest legalne. Inaczej nie chwalilibyśmy się tym w mediach, wszystkie pozwolenia są.
Odsłonięto już fundamenty oranżerii, w której miałyby się znajdować przedmioty wymienione w Dzienniku Wojennym. Jutro, najdalej pojutrze spodziewają się grupy archeologów. Skąd?
- To jest chyba jakaś współpraca z lokalnym uniwersytetem - mówi pan Bartek. Szczegółów nie zna. Gdy dotrą archeolodzy, przyjdzie czas na prawdziwe kopanie, i to nawet do głębokości 5 metrów, zapewnia.
- Ale tam się spodziewamy różnych rzeczy po drodze, więc praca będzie żmudna, czasochłonna - mówi i przyznaje, że także niebezpieczna: - Mogą być np. niewybuchy, więc postaramy się o to, by zadbać o bezpieczeństwo. Na tym nam najbardziej zależy, bardziej niż na depozytach czy skarbach, jakkolwiek to nazwać.
Czego konkretnie spodziewają się w Minkowskich?
Odpowiedź jest krótka: - 9 ton złota.
Czy coś jeszcze? W informacjach, jakimi dysponuje fundacja, jest mowa o jeszcze innych rzeczach, ale nie wiadomo dokładnie jakich. Pan Bartek podreśla, że nie chodzi tylko o wiedzę z Dziennika, ale też inne informacje uzyskane z Niemiec.
Pytałem też o kontakty z rządem i od razu usłyszałem, że to jest bardzo drażliwy temat: - Mamy bardzo dobrą współpracę z ministerstwem kultury, kontakt jest regularny i ministerstwo jest informowane na bieżąco.
Czy są jakieś spisane umowy albo choćby notatki, protokoły ze spotkań?
- Nawet jeżeli takie by były, to ja bym ich nie widział - mówi pan Bartek, przepraszając za wymijające odpowiedzi: - Ministerstwo jest tu drażliwe, my jesteśmy drażliwi. Stąd taka wstrzemięźliwość w informowaniu.
Skoro jednak już dotknęliśmy tematów drażliwych, nie mogłem nie spytać o to, czy fundacja liczy na znaleźne w przypadku, gdy odnajdzie pełne skrytki.
- Byłoby cudownie, ale strasznie to jest skomplikowane - mówi pan Bartek. - Co państwo uczyni, ja nie wiem. Nie wydaje mi się, aby w ogóle rozmowy z rządem dotarły do takiego momentu.
- A jeśli jutro wykopiecie te 9 ton złota, to co będzie?
- Oddamy w depozyt państwowy, bo takie jest prawo.
Wszyscy podkreślają, że na prace w Minkowskich są odpowiednie pozwolenia. Dziwne jednak jest to, że poszukiwania skrytki nazistów są niby legalne, w sprawę zaangażowane miałoby być ministerstwo kultury i wojewódzki konserwator zabytków, o poszukiwaniach bębnią zagraniczne media, a prace w Minkowskich formalnie są... "Budową sieci oświetleniowej i monitoringu, odbudową ogrodzenia pałacowego oraz wykonaniem odwiertów geologicznych, a także rozpoznaniem fundamentów budynku gospodarczego wykopami liniowymi", bo na to dzierżawca terenu otrzymał pozwolenie.
Owszem, jak czytam w odpowiedzi od opolskiego konserwatora zabytków, jest to przy okazji pozwolenie na "prowadzenia rozpoznawczych badań nieinwazyjnych przy użyciu urządzeń elektronicznych i technicznych oraz badań archeologicznych w związku z tymi pracami", a badania te na miejscu prowadzić będzie archeolog ze stosownymi uprawnieniami, ale "zgodnie z przedstawioną dokumentacją, głębokość wykopów archeologicznych ma sięgać do 0,5 metra poniżej współczesnego terenu"(!). Jak się to ma do zapowiedzi 5 metrów pod ziemią, do których chce zejść fundacja?
Wracamy do maja 2021
Od paru miesięcy teren pałacu w Minkowskich jest uporządkowany, zniknęły krzaki i zarośla okalające budynek. Na płocie pojawiły się tabliczki, że to teren prywatny, monitorowany, że trwa budowa. Tam, gdzie zabrakło płotu, teren ogrodzono biało-czerwoną tasiemką.
- I teraz przyjeżdżają do nas choćby tylko po to, żeby wyjść z samochodu i zdjęcie zrobić, bo tu jest teren zagrodzony, więc do środka nie można - mówi Krzysiek z Minkowskich, spacerujący wzdłuż pałacowego ogrodzenia z żoną Anią, która dorzuca: - Jedni twierdzą, że jest tu to złoto nazistów. Inni mówią, że nie ma.
- To w końcu będzie w Minkowskich to złoto?
- Ja myślę, że nie - mówi Krzysztof. - Pełno jest takich historii, że są notatki, a potem nic nie znajdują.
- Kiedyś pogłoski chodziły, że na terenie parku wykopano wazy ceramiczne, a w środku były bagnety - mówi Ania. - I w to wierzę. Ale teraz to myślę, że nic z tego nie będzie.
*
Fragment tekstu o Inge z oficjalnego filmu fundacji: - Przez ponad 60 lat, aż do śmierci, wypełniała swoją rolę strażnika Minkowskiego, a nasze wykopaliska ujawnią, czy jej misja była sukcesem.
*
Gdy pod koniec kwietnia w angielskich mediach gruchnęła wieść o planowanych poszukiwaniach w Minkowskich, Joanna Lamparska na swoim facebookowym profilu skomentowała: - Nie minęła godzina od opublikowania artykułu, a już pojawiły się głosy, że „szukają w złym miejscu” . Wiem, że moi Czytelnicy dzielą się na zwolenników i przeciwników dziennika, jedni wierzą, inni nie, było sporo zażartych dyskusji, ale również wiele śmichów i chichów. Od samego początku ze sporym dystansem podchodzę do tej sprawy - Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa i Sportu obiecało zweryfikować te dokumenty - więc dzisiaj bez komentarza.
Teraz Lamparska też nie bardzo chce rozmawiać na temat pałacu w Minkowskich i fundacji „Śląski Pomost”. Mówi krótko: - Czekamy na wyniki badań, sprawa jest bardzo skomplikowana i niejednoznaczna.
Do tematu na pewno więc będziemy wracać.
Napisz komentarz
Komentarze