- Pan się ukrywał z tym malarstwem? Po reakcji na zdjęcia z wystawy widziałam, że wielu znajomych było zaskoczonych. Pisali w komentarzach na Facebooku "nie widziałem, że mam takiego utalentowanego kolegę"...
- Śledząc korzenie mojej rodziny, wiem na pewno, że nikt nie miał zdolności artystycznych, Moja Przygoda z ołówkiem zaczęła się w wieku 15 lat i to były moje pierwsze doświadczenie z rysunkiem. W tamtym czasie inspiracje czerpałem z widokówek przedstawiających konie. Dużo rysowałem, wykonałem wówczas mnóstwo szkiców. Z biegiem czasu gdzieś zaginęły. A później człowiek zaczął być coraz starszy i były inne priorytety.
- Porzucił pan to zupełnie?
- Nie wracałem do tego. Miałem już co innego w głowie, zacząłem stawiać na sport. To mnie wciągnęło. 3 lata grałem w siatkówkę w regionalnych klubach gdzie Zdobywałem medale. Temat rysowania się urwał się, chociaż miałem zdolności manualne, to jednak do tego nie wracałem. Zaraz po szkole zacząłem pracować w Oławskim Pogotowiu Energetycznym, gdzie przepracowałem ponad 17 lat, nie myśląc wtedy o sztuce. Zająłem się pracą oraz rodziną.
- Kiedy to w panu znów się obudziło?
- Tak naprawdę wszystko zaczęło się od przykrych dla mnie doświadczeń, do których nie chcę wracać. Chcąc o tym zapomnieć, po przebytym smutku Udaliśmy się z narzeczoną w zeszłym roku do Kudowy Zdroju, żeby odizolować się od wszystkiego i odpocząć. Tam poznałem Pana Krzysztofa, który malował obrazy, jest lokalnym artystą, zajmuje się tym zawodowo i jego twórczość mnie urzekła. Zaczęliśmy rozmawiać i kupiłem od niego pierwszy obraz.
- Co przedstawiał?
- To były kaczeńce. Po powrocie do domu, zachorowałem na COVID-19 i codziennie rano patrzyłem na ten obraz, coś we mnie pękło, ruszyło mnie. I nagle powiedziałem "zamawiam farby". Siadłem przed komputerem i kupiłem akrylowe. Sztalugę już posiadałem, kupiłem kilka lat wcześniej.
- To znak, że jednak to cały czas było z tyłu głowy, bo przecież nikt nie kupuje sztalugi dla ozdoby.
- To prawda. Wciąż to za mną chodziło, ale pracując wiele lat w energetyce, jakoś byłem w jednym punkcie i nie wypuszczałem na zewnątrz tej myśli o sztuce. No, ale wreszcie wyciągnąłem tę sztalugę, kupiłem farby i mówię "spróbuję zrobić kopię tych kaczeńców". Zacząłem malować...
- I jak wyszło?
- Tak, że moi znajomi, jak zobaczyli ten obraz, to stwierdzili, że dużo lepiej wyszedł od oryginału, jednym słowem byli pod wrażeniem, ja zresztą też.
- Pan Krzysztof go widział?
- Tak. Cały czas byłem z nim w kontakcie, jak czegoś nie wiedziałem, to dzwoniłem do niego po rady. Pomagał mi. Wysłałem mu zdjęcia kopii jego kaczeńców i gratulował, powiedział, że bardzo ładnie wyszło. I tak to się zaczęło...
- A jak to było z portretem papieża? Wiem, że traktuje go pan bardzo wyjątkowo.
- Pani Buczacka mówiła mi kilkukrotnie "Krystian na portrety jeszcze za wcześnie, ponieważ aby malować postacie w pierwszej kolejności trzeba dobrze poznać anatomię, bo bez tego nic nie wyjdzie. Oczywiście wbrew jej woli, bo zabroniła mi malować portrety, zrobiłem to w domu w tajemnicy. Pomyślałem, że namaluję Jana Pawła II. Jestem mu to winien...
- Kilka tygodni temu wysłał mi pan zdjęcie tego jeszcze wtedy nieskończonego portretu Ojca Świętego i napisał "to będzie wisienka na torcie wystawy w Jelcz-Laskowicach". Dlaczego aż tak?
- Ten obraz ma bardzo ciekawą historię... W zeszłym roku, pewnej piątkowej nocy przyśnił mi się Ojciec Święty. Śniło mi się, że będąc któregoś dnia w jednej z podoławskich miejscowości w pobliżu jakiegoś nieokreślonego tajemniczego budynku w jednym z okien zauważyłem Ojca Świętego. Wyglądał z okna, a ręką pokazywał gest, który odebrałem, jakby mnie wołał. Poszedłem do tego budynku, zapukałem do dużych drewnianych drzwi, otworzyły się i zobaczyłem w nich siostrę zakonną, a wokół niej gromadę malutkich dzieci, które sprawiały wrażenie bardzo szczęśliwych, od których padał jasny blask. Zapytałem o Ojca Świętego, dowiedziałem się, że jest u siebie i siostra zakonna poprosiła mnie, żebym wszedł do środka. Stanąłem w dużym korytarzu, z naprzeciwka zobaczyłem, jak po olbrzymich schodach w moim kierunku schodzi Ojciec Święty. Pamiętam to jak dziś, ubrany był w białą szatę z czerwonym nakryciem na ramionach. Wziął mnie za rękę i oprowadził po całym sierocińcu, pokazując komnaty w których je, czyta, śpi.Widząc te dzieciaczki pomyślałem sobie, że jednak jestem gdzieś w niebie, a wszystko to było naprawdę realistyczne. Pamiętam również, jak poprosiłem Ojca Świętego, abym zrobił mu zdjęcie, ponieważ nikt mi nie uwierzy, kogo spotkałem. Oczywiście zgodził się i zaraz po zrobieniu zdjęcia portretowego usłyszałem policyjne syreny, podszedłem do okna, z którego zobaczyłem na zewnątrz budynku stojące dwa radiowozy oraz pogotowie. Obudziłem się...
- Jak ten sen odnosi pan do rzeczywistości? To był jakiś znak?
- Oczywiście... Ciąg dalszy tej historii poznasz czytając najnowsze wydanie. ROZMOWA z KRYSTIANEM OKOLITĄ dostępna w całości w - e-wydaniu gazety - pod TYM LINKIEM - koszt wydania 2.90 zł
Napisz komentarz
Komentarze