Igrzyska rozpoczynają się 23 lipca. Przy okazji tego wielkiego wydarzenia przypominamy wywiad z naszym sportowcem. Mateusz udzielił go nam pod koniec kwietnia. Z kandydatem do medalu na Igrzyskach Olimpijskich, w Tokio - rozmawia Kamil Tysa
- Gdy rozmawialiśmy rok temu w kwietniu, świat był na początku pandemii COVID-19. Nikt nie wiedział, co dalej i ile to potrwa. Jakie dla ciebie były te ostatnie dwanaście miesięcy?
- Na pewno był to rok inny od każdego poprzedniego, a przez to bardzo ciężki. Zaczynając od kwestii zdrowotnych - na początku wiedzieliśmy, że jest jakiś wirus, ale nikt tak naprawdę nie potrafił przewidzieć, jak bardzo groźny. Pozamykano nas w domach, nie można było wychodzić z mieszkań, cały czas spływało do nas dużo różnych informacji. Słyszałem na przykład, że ludzie z cukrzycą, tacy jak ja, mogą COVID-19 przechodzić bardzo ciężko. To potęgowało niepokój, trudno było mi się w tej dziwnej sytuacji odnaleźć. Do tego doszły też kwestie sportowe - musiałem zorganizować sobie prowizoryczną siłownię na balkonie. Prawie przez miesiąc trenowałem w ten sposób, choć trudno nazwać to prawdziwym treningiem. Wszystko było bardziej staraniem o utrzymanie formy. Latem sytuacja wróciła do względnej normalności, mogliśmy trenować na torze, ale właściwie każde zawody były konsekwentnie odwoływane. W tzw. międzyczasie puchary świata zmieniono na puchary narodów, które miały się rozpocząć w kwietniu, do czego rzecz jasna nie doszło. Sezon zimowy mieliśmy więc z głowy. Po drodze przełożono też najważniejszą imprezę, czyli Igrzyska Olimpijskie. Cały zeszły rok aż do teraz to czas samych niewiadomych. Wciąż nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy dane zawody na pewno się odbędą, do czego powinniśmy się przygotowywać, na co nastawić się na treningach. Długo tak naprawdę nie wiedzieliśmy też, czy przełożone na 2021 rok Igrzyska Olimpijskie dojdą do skutku, więc mogliśmy się jedynie skupić na dobrej pracy na treningach, ale nie ma się co oszukiwać - trenowanie bez konkretnie wyznaczonego celu jest zupełnie inne.
- Przeszedłeś zakażenie COVID-19?
- Tak, miałem pozytywny test na przełomie października i listopada. Na całe szczęście przeszedłem chorobę całkowicie bezobjawowo, koronawirus nie pozostawił w moim organizmie żadnych śladów, więc cieszę się, że nie skończyło się poważnymi problemami.
- Wrócę do tych treningów, o których wspomniałeś. Domyślam się, że dotychczas wszystko było dokładnie i długodystansowo rozplanowane, pod kątem konkretnych startów i budowania formy na Igrzyska Olimpijskie. Nagle, z dnia na dzień, trafiliście do świata chaosu. Jak się w tym odnaleźć?
- Nie da się ukryć, że treningi były organizowane dość chaotycznie. I trenerzy tak naprawdę nie mieli na to wpływu. Jednego dnia dostawaliśmy informację, że jakieś zawody się odbędą, więc robiliśmy wszystko, by jak najlepiej się do nich przygotować. Nagle przed imprezą okazywało się, że ją odwołują. To powodowało, że wszystkie plany trzeba było zmieniać po raz kolejny. Celem nadrzędnym były i są Igrzyska Olimpijskie w Tokio 2021. Nie mieliśmy jednak możliwości, by dokładnie opracować cykl przygotowań, bo cały czas trzeba było reagować na zmieniającą się sytuację. W czerwcu 2020 w Holandii miały się odbyć Mistrzostwa Europy, ale do tego nie doszło. Pojawiło się światełko w tunelu, że zawody zostaną przeniesione do Bułgarii, ale nasza kadra tuż przed imprezą przechodziła COVID-19. Ostatecznie mistrzostwa się odbyły, ale wiele reprezentacji zrezygnowało z udziału. Trudno więc to porównywać do normalnej sytuacji, gdy cała czołówka Europy ma szansę sprawdzić się na tle głównych rywali. Lada moment ma się pojawić informacja dotycząca Pucharu Narodów w Hongkongu, który zaplanowano na połowę maja. Czasu jest niewiele, a sam ewentualny wyjazd stanowi spore wyzwanie organizacyjne (dziś już wiemy, że organizatorzy nie zezwolili na udział reprezentacji Polski w zawodach - przyp. red.). Naprawdę ciężko trenuje się w takich warunkach. Ostatni poważny start miałem w ubiegłym roku pod koniec lutego na Mistrzostwach Świata w Berlinie. Przez ponad rok nie miałem więc styczności z moimi głównymi rywalami. Nie wiem, gdzie dziś w kontekście poziomu sportowego są oni i nie wiem, jak moja forma wyglądałaby na ich tle. Nie dostaliśmy żadnej szansy na weryfikację. Oczywiście na każdym treningu daję z siebie 100%, ale zawody to są zawody - tylko tam można dać z siebie jeszcze więcej, wykrzesać siły, których na treningu nie sposób dostrzec. Niestety, jest jak jest i musimy tę sytuację akceptować.
- Trudno więc rozmawiać o szansach olimpijskich, gdy światowa czołówka ostatni raz rywalizowała w lutym 2020 roku.
- Dokładnie, dlatego bardzo chcę pojechać na Puchar Narodów. Jeśli nie do Hongkongu (gdy rozmawialiśmy, decyzja nie była jeszcze znana - przyp. red.), to na początku czerwca do Kolumbii. Trudno jednak powiedzieć, czy taka szansa będzie, musimy poczekać na ostateczne decyzje. Jestem przekonany, że Holendrzy, Francuzi czy inne reprezentacje z czołówki myślą podobnie. Dlatego jeśli tylko dostaniemy zielone światło, to na pewno liczna grupa mocnych zawodników stawi się na Pucharze Narodów. Zwłaszcza, że będzie to tak naprawdę ostatnia szansa, by sprawdzić formę na tle rywali przed Igrzyskami w Tokio.
- Nie masz wrażenia, że przez rok można było już wypracować procedury bezpieczeństwa dla całego kolarstwa torowego? Sportowcy różnych dyscyplin muszą działać zgodnie z pandemicznymi obostrzeniami, ale rywalizują. Z czego to wynika, że akurat w twoim sporcie jest tyle chaosu? Może chodzi o to, że nie jesteście na tyle medialni, by traktować was tak jak piłkarzy, siatkarzy itd.?
- Z jednej strony to, co mówisz, ma sens, ale z drugiej trzeba też spojrzeć na specyfikę naszej dyscypliny. W piłce nożnej masz dwa kluby, które grają ze sobą, czyli dwie kadry, które przyjeżdżają na jeden stadion. To może być jednocześnie kilkadziesiąt osób z dwóch grup, które spotykają się na obiektach otwartych i zdecydowanie większych niż tory kolarskie. W siatkówce czy koszykówce jest podobnie, choć oczywiście zawodnicy grają w zamkniętych halach. Na międzynarodowe zawody w kolarstwie torowym przyjeżdża nawet 200-300 osób z całego świata. Z różnych kontynentów i z krajów, w których bardzo różnie podchodzi się do tematu pandemii. Z tego moim zdaniem wynika główny problem organizacyjny. Nie chcę się nad tym jednak zbyt długo rozwodzić, bo nie mam na to żadnego wpływu.
- Chaos, o którym wspominałeś, był tym czynnikiem, który przez ostatnie dwanaście miesięcy przeszkadzał ci najbardziej?
- Na pewno był jednym z głównych czynników, które utrudniają treningi. Choć przyznam, że ja i tak mam lepiej, bo po prostu wykonuję przedstawiony plan. Współczuję za to mojemu trenerowi, który cały czas musi być na bieżąco ze wszystkimi informacjami i na ich podstawie ten plan ciągle modyfikować.
- W październiku zdobyłeś trzy złote medale mistrzostw Polski. Można to traktować jako potwierdzenie najwyżej formy, czy prawdziwą weryfikację są w stanie dać tylko zawody międzynarodowe?
- To na pewno jedne z poważniejszych startów ostatnich dwunastu miesięcy, ale pamiętajmy, że moimi rywalami byli koledzy z kadry. To jest zupełnie inny rodzaj rywalizacji. Znamy się doskonale, trenujemy wspólnie na co dzień, wiedzieliśmy czego możemy się po sobie wzajemnie spodziewać. Trudno więc powiedzieć, że te mistrzostwa dały nam rzetelną odpowiedź na pytanie, kto jaki prezentuje poziom. W jakimś stopniu pewnie tak, ale powtórzę to, co mówiłem wcześniej - chciałbym się spotkać z zawodnikami z Holandii, Wielkiej Brytanii, Francji, Nowej Zelandii czy Australii. Czyli z tymi, z którymi będę rywalizował w Tokio, jeśli znajdę się z składzie na Igrzyska Olimpijskie.
- Na początku roku zostałeś częścią Teamu Novo Nordisk, czyli drużyny złożonej wyłącznie z diabetyków. Dlaczego zdecydowałeś się na ten krok?
- Ważne, by to doprecyzować. Nie jestem zawodnikiem Teamu Novo Nordisk, a ambasadorem tego projektu. Zważywszy na to, że mamy rok olimpijski, nie byłoby to dobre dla mojego aktualnego klubu z Grudziądza, gdybym na kilka miesięcy przed IO im podziękował i zmienił barwy. Ponadto Team Novo Nordisk to głównie szosowa, a nie torowa ekipa. Cieszę się jednak, że mogłem zostać ambasadorem tego Teamu, ponieważ daje mi on wielkie wsparcie merytoryczne dotyczące treningu osób z cukrzycą. Mogę korzystać z ich wiedzy i wieloletniego doświadczenia. To pierwszy taki klub, który w całości tworzą sportowcy wyczynowi diabetycy. Liczę na to, że ten krok pozwoli mi jeszcze lepiej zrozumieć swój organizm.
- Według prognozy "Gracenote" jesteś typowany do brązowego medalu w Tokio. Czy przez ten rok oczekiwania w stosunku do ciebie jakkolwiek się zmieniły?
- Na pewno nie odczuwam, by oczekiwania wzrosły. Od dłuższego czasu media i kibice postrzegają mnie w roli faworyta do medalu, a ja sam oczekuję tego od siebie. Trenuję po to, by polecieć do Tokio i walczyć tam o najwyższe cele. Wiem, że stać mnie na czołowe lokaty na najważniejszych imprezach. Do Igrzysk Olimpijskich podejdę z pokorą, ale też z dużą wiarą we własne możliwości. Dlatego mówię wprost - chcę tam pojechać i zdobyć medal.
- 14 kwietnia premier Mateusz Morawiecki powiedział, że wszyscy olimpijczycy przed wyjazdem do Tokio będą mogli zostać zaszczepieni przeciw COVID-19. Planujesz skorzystać z tej możliwości?
- Jak najbardziej ucieszyła mnie ta deklaracja. Wydaje mi się, że każdy dziś jest świadomy, że powrót do normalności może nam zagwarantować jedynie akcja szczepień. Na razie nie znamy innej drogi. Jako sportowcy otrzymaliśmy już do wypełnienia deklaracje naszej ewentualnej chęci zaszczepienia. Oczywiście ten dokument wypełniłem i teraz czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Z tego co wiem, teraz będzie się z nami kontaktował Centralny Ośrodek Medycyny Sportowej, by ustalić termin szczepień. Odpowiadając więc precyzyjnie na twoje pytanie - jak najbardziej się na to zgodziłem, bo wierzę, że to pierwszy, ale bardzo ważny krok ku normalności, ale też sprawa ogólnego bezpieczeństwa nas wszystkich.
Napisz komentarz
Komentarze