- Jakie to uczucie wrócić choć na chwilę na stare śmieci i walczyć w szeregach KS Gredar Futsal Team Brzeg o mistrzostwo Polski U-20?
- Bardzo fajne. W większości były to dla mnie nowe osoby, ale dobrze było spotkać się także z trenerem. Utrzymujemy świetne relacje i wszyscy pozostajemy kolegami. Cieszę się, że mogłem pomóc byłemu klubowi w tym turnieju i że strzeliłem bramkę na jego otwarcie, w meczu z AZS UG Gdańsk.
- W ostatnim spotkaniu grupowym z KS Futsal Piła doprowadziłeś w ostatnich sekundach do wyrównania, ale to nie wystarczyło, by wyjść z grupy. Mimo to zyskałeś kolejne, po debiucie w Futsal Ekstraklasie, ważne doświadczenie – zwłaszcza że zmierzyliście się jeszcze z Rekordem Bielsko-Biała, który w fazie pucharowej zdominował rywali.
- Właściwie tylko my i zespół z Gdańska stoczyliśmy z Rekordem wyrównane boje, jako jedyni zdobywając przeciwko niemu bramki. W meczu z Piłą trafiłem na 2:2, ale zabrakło jeszcze dwóch goli i wygranej bielszczan z AZS-em, więc musieliśmy w sobotę wracać. Turniej był dla mnie dobrym doświadczeniem, mogłem się zmierzyć z rywalami w moim wieku. Zapamiętam je na długo.
- Z Gredarem najpierw wywalczyłeś awans do pierwszej ligi, a później rozegrałeś w niej dwa pełne sezony. Jakie masz najlepsze wspomnienie z tego okresu?
- Nabrałem dużo doświadczenia w grze na pierwszoligowych parkietach. Najbardziej pamiętam zwycięstwo w Rudzie Śląskiej, chyba sprzed dwóch lat. Gwiazda była wówczas liderem, my beniaminkiem, a mimo to zdobyliśmy trzy punkty. To było jedne z lepszych spotkań w naszym wykonaniu, okraszone trzema punktami. W pamięć zapadła mi jeszcze wygrana 1:0 z Orłem z marca tego roku, przed własną publicznością. My byliśmy gdzieś w środku tabeli, a zespół z Jelcza-Laskowic w czołówce.
- Rozegrałeś w Gredarze w pierwszej lidze 37 spotkań, w których strzeliłeś trzynaście bramek. Pamiętasz jeszcze pierwszą?
- Pierwszą w ogóle zdobyłem jeszcze w drugiej lidze. Wszedłem z ławki i usłyszałem od trenera, że wraz z Patrykiem Dykusem daliśmy dobrą zmianę. A z pierwszej ligi zapamiętałem dwie bramki przeciwko Orłowi w przegranym 2:14 meczu w Jelczu. Obie z dobitki.
- Występy w tylu spotkaniach i zdobyte gole wystarczyły, byś otrzymał propozycję od Orła. Jaka była twoja pierwsza reakcja?
- Że chcę się sprawdzić, zobaczyć, jak to jest grać w ekstraklasowym zespole i jak prezentuję się na tle innych zawodników. Dowiedziałem się o projekcie opartym między innymi na wielu dobrych zawodnikach z zagranicy. Skorzystałem z okazji i przyjechałem najpierw na tydzień na testy. Po tym okresie usłyszałem, że mogę jeszcze zostać i trenować. Wreszcie trener zdecydował, bym przynajmniej przez rok był częścią zespołu.
- I jak to przyjąłeś?
- Bardzo dobrze. Byłem zachwycony z otrzymanej propozycji i wykorzystam ją. Chcę nabywać więcej doświadczenia w ekstraklasie.
- Jakie oczekiwania wobec ciebie przedstawił trener Chus? Na pewno wiedziałeś, że czekają cię częstsze treningi. - W Gredarze trenowałem dwa razy w tygodniu plus mecz i drugie tyle czasu spędzałem jeszcze na trawie. Teraz trenuję około dziesięciu razy każdego tygodnia, więc dla mnie to bardzo duży przeskok. Miałem być zawodnikiem, który dopiero uczy się futsalu od podstaw – wszystkich zagrań, ruchów – i zdobywa doświadczenie. Graczem na lata. Trener z góry powiedział mi, że na razie nie będę pierwszoplanowym członkiem zespołu, ale pasowało mi to. Zgodziłem się, bo wiedziałem, że doświadczenie przyjdzie z wiekiem, a w takim klubie mogę się bardzo rozwinąć.
- Jak duże są w takim razie twoje ambicje jako dwudziestoletniego zawodnika? Co chcesz osiągnąć Orle i w ogóle w karierze kolejnych latach?
- Moim futsalowym marzeniem jest gra dla dorosłej reprezentacji Polski i występ w barwach Orła w Lidze Mistrzów. Wierzę, że to możliwe – może nie po tym sezonie, ale w następnych latach już tak.
- Co było dla ciebie najtrudniejsze w związku z przenosinami?
- Początkowo trudna była aklimatyzacja, ponieważ członkowie zespołu mówili w różnych językach. Dla mnie to było zupełnie coś innego. Uczę się angielskiego w domu, więc znam go coraz lepiej. Jednak aklimatyzacja przebiegła szybko. Najtrudniejsze było zostawienie rodziny i przyjaciół. Jelcz-Laskowice nie leży daleko od Brzegu, ale jednak musiałem się wyprowadzić i zamieszkać sam.
- To jak zareagowali twoi bliscy na wieść o przeprowadzce?
- Bardzo mnie wspierali i powiedzieli, żebym wykorzystał szansę, bo może się więcej nie nadarzyć. Podkreślali, że gra w ekstraklasie będzie dla mnie fajną przygodą. Koledzy z zespołu mówili to samo. Trener Artur Adasik stwierdził, że nie jest zły z powodu mojego odejścia, a wręcz cieszy się, że wypromował mnie na tyle, by ekstraklasowy zespół chciał mnie w swoich szeregach. Był ze mnie dumny.
- W Gredarze grałeś z samymi Polakami, tymczasem w Jelczu-Laskowicach czekało na ciebie międzynarodowe towarzystwo. Co ta zmiana dla ciebie oznaczała?
- Bardzo dobre wyzwanie. W klubie są zawodnicy z Brazylii, Hiszpanii, Łotwy, Portugalii, Szwajcarii oraz z Ukrainy i prezentują różne style gry, których mogę się uczyć. Mają też doświadczenie z występów z różnych krajów i u każdego mogę podpatrywać jakieś zagrania. Wspierają mnie i mówią, nad czym mam jeszcze popracować. Słucham ich, ponieważ wierzę, że chcą mi pomóc, dlatego dają dobre rady.
- W ekstraklasie zadebiutowałeś w drugiej kolejce, w meczu z Rekordem Bielsko-Biała. Pewnie nie wiedziałeś, że wystąpisz, więc w trakcie gry Chus mówi ci, że zaraz wchodzisz, i co czujesz?
- Stres. Wiedziałem, że przy stanie 1:4 trudno będzie odmienić losy spotkania, ale starałem się. Miałem nawet sytuację bramkową, niestety nie wykorzystałem jej. Gra przy pełnych trybunach była fajnym przeżyciem. Spiker zapowiedział, że to mój pierwszy występ, a kibice przyjęli mnie oklaskami, więc bardzo pomogli mi w tym trudnym momencie. Byłem bardzo szczęśliwy. Kolejny mecz domowy, z AZS UŚ Katowice, był dla beniaminka Futsal Ekstraklasy szczególny. W 23. minucie przegrywał już 0:3, a w ciągu dziesięciu sekund Henry Hatakeyama rozpoczął remontadę, która zakończyła się wynikiem 5:3. Ty zanotowałeś asystę przy jego drugim golu. Z jakimi uczuciami kończyłeś to spotkanie? To było trudne spotkanie, bo od początku nie graliśmy tego, co założył trener. Dopiero w przerwie padło parę ostrych słów, po których wyszliśmy na parkiet i stwierdziliśmy, że nie mamy nic do stracenia. Maciek Foltyn powiedział mi, bym się niczym nie martwił i grał tak jak na treningu. Wziąłem sobie jego słowa do serca i starałem się coś poprawić w naszej grze. Po meczu byłem bardzo szczęśliwy z racji mojego wkładu i miałem apetyt na więcej. Pomyślałem, że to samo muszę robić w kolejnych spotkaniach. Wtedy poczułem, że chcę już grać regularnie. Wiedziałem, że to będzie trudne, ale motywacji mi nie brakowało. Na treningach musiałem pracować dwa razy ciężej niż dotychczas.
- W szóstej i siódmej kolejce, w wygranych meczach z AZS UG Gdańsk i MOKS Słoneczny Stok Białystok, już sam trafiałeś do bramki rywali. W dodatku twojego pierwszego gola kibice uznali za najpiękniejszego w kolejce. Byłeś zaskoczony?
- Tak, ponieważ z tego co pamiętam, to w tamtej kolejce padły naprawdę ładne bramki. Ucieszyłem się, że mój debiutancki gol w ekstraklasie okazał się trafieniem kolejki. To podwójna motywacja do dalszej pracy. A w meczu w Białymstoku jedną z moich bramek sędzia uznał za samobójczą, ale dla mnie to nie ma znaczenia – wiem, że to ja strzeliłem i byłem zadowolony.
- Po tych spotkaniach nasi fani ogłosili cię dwa razy z rzędu zawodnikiem meczu. Co te wyróżnienia dla ciebie oznaczały?
- Bardzo dziękuję za nie kibicom. Jeśli oni uznali mnie za najlepszego, to musiało tak być. Docenienie przez fanów jest najważniejsze, bo przecież to dla nich gramy i dla nich staramy się wygrywać.
- W wywiadzie z kibicami stwierdziłeś, że w porównaniu do pierwszej ligi w ekstraklasie „nie ma przestojów w grze, jest większa intensywność, a do tego rywale są jeszcze mocniejsi”. A mimo to nie boisz się wchodzić w drybling przeciwko rywalom, którzy doświadczeniem biją cię na głowę.
- Jeszcze czasami się boję z racji tej różnicy w doświadczeniu. Mimo to staram się grać swoje i nie patrzeć, kto stoi naprzeciwko mnie. Widzę zawodnika, który tak ja gra w futsal i chce to robić najlepiej, jak potrafi. Walczymy o piłkę i o każdy metr boiska. Zauważyłem, że z każdym meczem przybywa mi pewności. Mam nadzieję, że jeszcze przed końcem sezonu pokażę, na co mnie stać.
- Swoich szans szukałeś też w kończącym rundę meczu z FC Toruń. Przechodząc do Orła, spodziewałeś się, że uda się wam pokonać wicemistrza, Gattę Active Zduńska Wola, aż 7:2, a z brązowym medalistą grać jak równy z równym?
- Przed startem ligi nie. Jesteśmy beniaminkiem i gramy wspólnie od kilku miesięcy, podczas gdy inni nawet lata. Mam nadzieję, że miło wszystkich zaskoczyliśmy. Jednak już przed samymi meczami spodziewałem się, że takie rezultaty są możliwe. Zajmowaliśmy trzecie miejsce, więc musieli uznawać nas jak równego rywala do walki o podium.
- Znasz zespół z Jelcza jako rywala z poprzednich sezonów. Jak ten klub zmienił się, patrząc z perspektywy zakończenia pierwszej rundy w debiutanckim sezonie w Futsal Ekstraklasie?
- Jeśli dobrze pamiętam, to Orzeł jeszcze w ostatnim sezonie grał ustawieniem 3-1, a w ekstraklasie Chus postawił już na 4-0, bez typowego pivota. Ale styl gry pozostał ten sam – zespół z Jelcza wciąż stosuje pressing na całym parkiecie, jest przy piłce częściej od rywala, stara się dominować i ciągle stwarzać sytuacje bramkowe. A jeśli chodzi o ambicje, to apetyt rośnie w miarę jedzenia. Założeniem była pierwsza szóstka, ale skoro już jesteśmy na podium, to naszym celem będzie utrzymanie się na nim.
- O ile wynik mecz z zespołem z Torunia ostatecznie nie był zadowalający (1:2), to na uznanie na pewno zasługiwała frekwencja hali. Kibice już kolejny raz w tym sezonie szczelnie wypełnili Centrum Sportu i Rekreacji Jelcz-Laskowice. Jakie to ma znaczenie dla zespołu?
- Bardzo duże. Praktycznie na każdym meczu jest komplet kibiców, niektórzy nawet oglądają mecz na stojąco. Krzyczą, skandują, bawią się razem z nami. Ostatnio była kartoniada, do tego pokazywali karty z członkami zespołu, a fani przygotowali też klaskacze z członkami drużyny. Po spotkaniu dzieci przychodziły po autografy, co było bardzo miłe. Nie sądzę, by to się działo w każdym ekstraklasowym zespole. Do tego fani nie opuszczają nas nawet na wyjazdach – do Chojnic czy Białegostoku, gdzie pojawiło się ponad dwadzieścia lub nawet trzydzieści osób. To naprawdę motywuje do gry.
- Sektorówka, wyjście do gry przy zgaszonych światłach z imionami wyświetlanymi laserem, kartoniada – fani cały czas nas zaskakują. Myślisz, że w drugiej rundzie będzie podobnie?
- Mam nadzieję, że nie zwolnią tempa i będą nas zaskakiwać z każdym spotkaniem w domu i na wyjazdach coraz bardziej. My na pewno nie zwolnimy na boisku.
- Tymczasem czeka nas przerwa od gry. Okres Bożego Narodzenia to twój ulubiony czas w ciągu roku? Szczerze mówiąc, preferuję wakacje. Przerwa jest dłuższa, a przy dobrej pogodzie jest wiele możliwości spędzenia czasu. Zimy nie lubię. Jednak święta są rodzinnym okresem i miło spędzić go z bliskimi.
- Kupowanie prezentów to dla ciebie przyjemność czy raczej trauma, bo nigdy nie wiesz, co dla kogo wybrać?
- Raczej przyjemność. Lubię kupować prezenty, tak samo jak je dostawać. To coś fajnego, że nigdy się nie spodziewa, co się otrzyma.
- A jaki prezent utkwił ci w pamięci szczególnie?
- Było ich dużo, bo już od dziecka co roku cieszę się z każdego prezentu. Ostatnio od Mikołaja dostałem zegarek i noszę go do dziś. Mam ich dużo, więc i ten mi się przyda.
- Odpoczynek odpoczynkiem, ale czeka cię też pewnie ciężka praca, by być gotowym na drugą rundę. Jakie cele stawiasz sobie na przyszły rok?
Nie mam zamiaru odpuszczać w przerwie. Zagraniczni zawodnicy wracają do domów, więc ja na miejscu nie będę miał co robić. Dlatego więcej czasu spędzę na siłowni, by popracować nad siłą. A moim celem na przyszły rok jest jeszcze częstsza gra niż dotychczas. Do tego chciałbym mieć większy wkład w dorobek strzelecki zespołu – poprzez bramki albo asysty. Źródło: materiały prasowe KS Acany Orła Futsal Jelcz-Laskowice
Foto: Jarosław Frąckowiak
Napisz komentarz
Komentarze