- Jeżeli to nie jest tak, że pies umrze w ciągu 30 minut, to się ludziom nie wchodzi na posesję, nie rozkręca ogrodzenia. Moim zdaniem to jest działanie niezgodne z prawem - mówi dolnośląska prawniczka, zajmująca się sprawami zwierząt (prosi, aby nie używać jej nazwiska, bo być może, gdy ta sprawa trafi do sądu, będzie musiała ją opiniować). - Jest artykuł 7 punkt 3 ustawy o ochronie zwierząt, który mówi, że przypadkach niecierpiących zwłoki, gdy dalsze pozostawanie zwierzęcia u dotychczasowego właściciela lub opiekuna zagraża jego życiu lub zdrowiu, policjant, strażnik gminny lub upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, odbiera mu zwierzę, zawiadamiając o tym niezwłocznie wójta (burmistrza, prezydenta miasta), celem podjęcia decyzji w przedmiocie odebrania zwierzęcia. W sytuacjach nie cierpiących zwłoki, czyli gdy pies jest umierający, wyjący z bólu, połamany, upoważniony przedstawiciel organizacji prozwierzęcej lub policji może może dokonać odbioru interwencyjngeo. Uważam, że trzeba w takich sytuacjach wezwać policję, nawet dla własnego bezpieczeństwa, zwłaszcza że tu było rozkręcanie ogrodzenie. Bez zapukania do właścicieli, bez rozmowy. Na zdjęciach faktycznie ten dog wygląda fatalnie. Słyszałam, że fotografie zostały podkręcone w Photoshopie. Widziałam filmiki na profilu stowarzyszenia Dogi Adopcje i tam ten pies wygląda dobrze, jest po prostu szczupłym psem. Dogi niemieckie to psy bardzo duże i gdy są otyłe, wtedy stawy im wysiadają, więc lepiej, gdy pies jest bardziej szczupły, niż w przeciwną stronę. Faktycznie ma kolczatkę, jest pod jakąś blachą, ma krótką linkę i wygląda to źle, natomiast w mojej ocenie nie jest to ustawowa przesłanka, czyli sytuacja niecierpiąca zwłoki, kiedy trzeba natychmiast wejść i odebrać psa. Gdyby wpadł pod samochód i wracał na podwórko z połamanymi nogami, a właściciela nie ma, wtedy się tak reaguje i zabiera go do lecznicy. Wtedy jest stan wyższej konieczności i wtedy, jeśli nie ma właściciela, można wejść na cudzą posesję. Inaczej to jest niezgodne z prawem. Zawsze jednak najlepiej porozmawiać z właścicielem.
*
- Sam opiekuję się bezdomnymi zwierzętami na terenie jednego z ogrodów działkowych i nie wyobrażam sobie, żeby dokonać bezprawnego zaboru psa, który już nawet wizualnie nie wymagał interwencji, a już szczególnie z rozmontowywaniem ogrodzenia cudzej posesji - mówi mecenas Jarosław Litwin, który reprezentuje poszkodowanego właściciela Peruna. - Moi klienci mają szereg możliwości prawnych w tej sprawie i zrobią wszystko, aby odzyskać Peruna, choć byłoby najlepiej, aby osoba odpowiedzialna za jego zniknięcie oddała go dobrowolnie, i aby nie musiał go szukać mój współpracownik detektyw pan Marcin Turek, który ma bardzo duże doświadczenie w tego typu sprawach, co tylko wywinduje koszty, które ktoś przecież będzie musiał zwrócić. Jednocześnie apelujemy do wszystkich osób, które wiedzą, gdzie Perun przebywa o przekazywanie tej informacji na numer lub adres e-mail mojej Kancelarii: 665 818 910, [email protected], ewentualnie bezpośrednio w biurze przy ul. Chrobrego 20H pod wieżowcem obok PKS w Oławie. Opiekunowie bardzo tęsknią za czworonożnym członkiem rodziny.
*
Właściciel Peruna rozpoczął poszukiwania psa. - Zadzwoniłem także do Dolnośląskiej Straży dla Zwierząt i rozmawiałem z Karoliną P., wtedy jeszcze nie wiedząc, że to ona - opowiada pan Tomasz. - Zapytałem się, czy była jakaś interwencja w Ratowicach. Zaprzeczyła. Później z jej numeru dostaliśmy zdjęcie naszego psa.
To samo zdjęcie potem, jak twierdzi, zostało przerobione komputerowo i faktycznie widać różnicę - wygląda jak podostrzone dla uwypuklenia wszystkich nierówności, więc żebra i kręgosłup "zaczęły" wystawać.
- Ta pani P. jest prawnikiem i wie, jak działać, aby innych wystraszyć - mówi Tomasz Salamaga. - Zrobiła z nas oprawców, którzy znęcają się nad zwierzętami. Jak znęcamy się? Mieszka z nami w domu, ma dobrze, dbamy o niego, kocham go, a ta pani zrobiła ze mnie potwora!
Hejt, jaki się na niego wylał pod postem o odebraniu mu psa, to właściwie lincz: Oby tych oprawców spotkało w życiu to samo. Powinno się upublicznić zdjęcia właścicieli pod zdjęciem psiunki, biedny , wychudzony i w takich warunkach. Karać te kanalie, obciążać kosztami leczenia. Jakoś w innych przypadkach potrafią karać a za takie barbarzyństwo skończy się tylko na odebraniu tych psów. Prymityw weźmie następne i końca tego bestialstwa nie widać. To potwory bez serca. Oby właściciel zdychał w mękach Piekielnych. Udupić patologię. Koszmar, co za potwory. Brak mi słów. Na cholerę tacy zwyrole maja psy?
Niemal pod każdym takim komentarzem Dolnośląska Straż dla Zwierząt umieszcza pomniejszoną fotkę Peruna i link do zbiórki z prośbą od Straży, np. taką: - Prosimy o wsparcie w ratowaniu takich istnień.
*
Właściciel powiadomił policję w Siechnicach, że skradziono mu psa. Usłyszał, że postarają się pomóc, choć wcale nie było to łatwe, bo nikt nie chciał powiedzieć, gdzie jest Perun.
- Po paru dniach policjant zadzwonił do mnie z informacją, że ustalił, gdzie jest pies i pojechaliśmy za Wrocław do jakiejś pani - opowiada pan Tomasz. - Okazało się, że pies był tam do wczoraj. Opiekunka usłyszała od pani P., że ja się zrzekam psa i oddaję go, i że wkrótce dostarczy odpowiednie dokumenty. Ale ich nie dowiozła, bo nie miała. Następnego dnia dostałem esemes od policjanta, że pies jest w Luboniu koło Poznania. Pojechałem tam rano w asyście miejscowego patrolu policyjnego. Panie powiedziały, że owszem, mają psa, ale nie oddadzą. Policjanci byli zdziwieni, bo byli przekonani, że wszystko jest ustalone. Policjantka weszła do środka. Gdy wróciła, przyznała, że pies faktycznie jest. Po jakimś czasie, a trwało to parę godzin, pani komendant z Lubonia przyjechała z nakazem prokuratora, aby przeszukać dom. Gdy kilku policjantów tam weszło, okazało się, że psa już nie ma.
Pies był przerzucany z mieszkania do mieszkania, potem była próba umieszczenie go w hotelu dla zwierząt pod Jelenią Górą, co wszystko razem (wprawdzie tłumaczone jest dobrem psa) na pewno nie służy zwierzęciu - tymczasem właściciel wciąż nie wie, co się dzieje z jego psem.
Zapytaliśmy Kamila Rynkiewicza, rzecznika Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu, jak obecnie wygląda sytuacja z zabranym dogiem, czy go odzyskano, a jeśli nie, to dlaczego. Czekamy na odpowiedź. Rzecznik tłumaczył wcześniej Onetowi.pl., że funkcjonariusze podjęli działania mające na celu wyjaśnienie okoliczności związanych ze zdarzeniem, czyli zabezpieczyli zapisy z monitoringu, jak też zdjęcia wskazujące na faktyczny stan, w jakim znajdowało się zwierzę, a także warunki, w jakich było chowane: - W trakcie prowadzonych działań niezbędne było również ustalenie miejsca, w którym przebywa czworonóg, w celu jak najszybszego przeprowadzenia badań weterynaryjnych, które określiłyby faktyczny stan, w jakim się znajduje. Pomimo nawiązania kontaktu przez policjantów z osobami zatrudnionymi w organizacji, do której - jak ustalono - trafiło zwierzę, na chwilę obecną nie udało się ustalić miejsca, w którym ono przebywa. Policja nie ocenia samoistnie stanu, w jakim znajduje się zwierzę. Takie działania przeprowadza weterynarz. Czynności podejmowane przez policję od początku tej sprawy ukierunkowane były na doprowadzenie do przeprowadzenia takiego weterynaryjnego badania.
Po interwencji policjantów poszukujących psa Dolnośląska Straż dla Zwierząt reaguje na swoim profilu FB, ponownie wzbudzając emocje i podsycając agresję wobec policjantów oraz właściciela psa i poszukując taniego poklasku u internatów, co im się zresztą udaje. Cytujemy dosłownie:
BOGUŚ JEST ZAGROŻONY, OPRAWCY GO SZUKAJĄ
Edit: sprawa miejsca przebywania psa została wyjaśniona! Dalej niepokojące są działania policji z #jelczlaskowice!
Pamiętacie Bogusia, psa w typie doga niemieckiego, który zamiast budy miał tylko dziurawą blachę? "Właściciel", który zgotował mu tak okrutny los, robi wszystko, żeby go zabrać. Pies musi być dowodem w sprawie. Psa odebraliśmy w miejscowości Ratowice (gmina Czernica, powiat wrocławski). W jakich pies żył warunkach? Widzicie na zdjęciach poniżej. Widoczne żebra widzicie również. Brak budy, syf, bagno i dziurawa blacha. Co sądzicie o tych warunkach dla psa? Są dobre? Czy może właściciel powinien odpowiedzieć za znęcanie się nad Bogusiem? Tymczasem Polska Policja, zamiast zająć się sprawą znęcania się nad zwierzęciem, zorganizowała przeszukanie w domu naszej prezes @Karolina P. Podczas przeszukania komendant jednostki w Jelczu-Laskowicach używał słów: "a co jakbym zabrał teraz pani tego kotka" i "ktoś, kto dużo zapłacił za psa, na pewno o niego dba". Właśnie widzimy, jak dba i jakie jest nastawienie funkcjonariusza do utrzymywania psa w tak bestialskich warunkach
POTRZEBUJEMY WASZEJ POMOCY, UDOSTĘPNIAJCIE, NAGŁAŚNIAJCIE, POKAŻMY, ŻE NIE ODDAMY BOGUSIA BEZ WALKI.
Pies, wegetujący uprzednio na niespełna metrowym sznurze w kolczatce spiętej trytytką, trafił pod opiekę Stowarzyszenie Dogi Adopcje, mamy nadzieję, że możemy zaufać co do bezpieczeństwa psa. Policja zna miejsce przebywania psa. My - nie. Mamy nadzieję, że nie pozna go właściciel. Wówczas jest to koniec dla Bogusia. Liczymy na sumienie i empatię dla Bogusia! BOIMY SIĘ O ŻYCIE I ZDROWIE PSA
Prosimy o pomoc, prosimy o wsparcie. Dziękujemy za dotychczasową pomoc Dolnośląskiemu Inspektoratowi Ochrony Zwierząt oraz mecenasowi Dominikowi Kosobuckiemu.
*
Perun jako Boguś trafił najpierw do Stowarzyszenia Dogi Adopcje, które zresztą od razu przyznało, że pies jest pod ich opieką.
- Ja panu powiem, jak to było - zaczyna Jolanta Kwietniewska, prezeska stowarzyszenia. To był pierwszy kontakt jej stowarzyszenia z DSdZ. Jak opowiada, miała cały czas wrażenie, że pomaga osobie, chcącej pomóc psu w potrzebie. Zgodziły się przyjąć awaryjnie Bogusia (czyli Peruna), który trafił do pani Kasi. Stowarzyszenie zamieściło wtedy na FB zdjęcia psa z przyjęcia i filmik na potwierdzenie, że ich zdaniem nie wymagał interwencji. Na pewno nie ze względu na wygląd czy zagrożenie życia. Pies miał do nich przyjechać z odpowiednimi papierami albo ze zrzeczeniem się właściciela. - Były informacje, że albo miała być policja przy tej interwencji, albo będzie zrzeczenie się właściciela - mówi Jolanta Kwietniewska. - Byłyśmy przekonane, że to będzie załatwione prawnie, a nie jakaś partyzantka i kradzież. My w takich rzeczach nie uczestniczymy. Pani P. obiecywała, że takie papiery będą następnego dnia. Zwodziła nas. Pies był na chwilę u Kasi (która stwierdziła potem na FB, że był w "dobrej kondycji fizycznej i psychicznej" - JK). Potem pojechał do kolejnej opiekunki, Olgi. To była sytuacja szczególna, kryzysowa, bo zwykle przyjmujemy psa docelowo, a nie żeby go wozić po domach, bo to nie jest dla zwierzęcia dobre, a ten nasz dom tymczasowy był zaufany, z którym współpracujemy od lat. Cały czas wierzyłyśmy, że wkrótce dostaniemy dokumenty psa.
Tymczasem Olga, początkowo nic nie mówiąc Stowarzyszeniu Dogi Adopcje, wydała Peruna z powrotem Straży. Dlaczego? Po paru dniach, podczas których nie odbierała telefonów, przyznała prezesce, że to dlatego, że oni oddaliby psa właścicielowi. I być może faktycznie tak by się stało, bo - jak mówi Jolanta Kwietniewska - pies nie był umierający ani nie działo się nic, co by uzasadniało jego kradzież: - A ponieważ od lat działamy uczciwie, nie chciałyśmy w tym uczestniczyć. Pies więc nie jest już pod naszą opieką.
Co się z Perunem dalej stało, prezeska nie wie. Nie wiedzą także Policja ani Prokuratura Rejonowa w Oławie, która najpierw otrzymała od właściciela zawiadomienie o kradzieży psa, a dopiero 9 lutego (!) zawiadomienie od Karoliny P. o podejrzeniu znęcania się nad psem. Najciekawsze jest to, że - jak mówi prezeska Stowarzyszenia Dogi Adopcje, Straż od początku, co było dla niej podejrzane, usiłowała wymusić jakąś nieprawdziwą opinię od podstawionego weterynarza. - Dla nas to był szok - mówi Jolanta Kwietniewska. - Rozmawiałyśmy o tym z dziewczynami, byłyśmy wstrząśnięte tym, że ktoś wymaga od nas zafałszowanej opinii dotyczącej stanu psa.
Prezeska zapewnia, że gdy prokuratura o to zapyta, bardzo chętnie udostępni całą korespondencję ze Strażą.
Dzień po rozmowie ze mną Stowarzyszenie Dogi Adopcje wydało oświadczenie, w którym potwierdza to, co powiedziała mi prezeska, i odcina się od wszelkich zbiórek "na Bogusia".
Co na to wszystko Karolina P.? Przez 5 dni (od 18 lutego) próbowałem skontaktować się z nią i zadać jej wiele pytań dotyczących interwencji. Po rozmowie telefonicznej, w której zaprosiła mnie do swojego domu, umówiliśmy się na sobotę. Późnym wieczorem otrzymałem esemes, że z powodu pilnej interwencji nie będzie mogła się ze mną spotkać. - Czy możemy się umówić na przyszły tydzień? - spytała. Odpowiedziałem, że tak i że odezwę się w poniedziałek. Od tej pory kontakt się urwał. Mimo paru telefonów i esemesów, w których proponowałem dowolny termin spotkania, odpowiedzi już nie dostałem. Telefonu też nie odbierała.
Dwa dni później, czyli 21 lutego, na swoim prywatnym profilu FB napisała: - Kochani, wiem, że dzwonicie i piszecie, ale pokonało mnie zapalenie spojówek. Mam nadzieję, że niedługo wrócę do żywych. Tymczasem proszę o wsparcie naszego nowego podopiecznego Billiego...
To miała czas i siłę napisać. Esemesa z odpowiedzią do mnie już nie... A chciałem prosić ją o odniesienie się do zarzutów, a także zapytać m.in. o to, gdzie jest Perun, o legalność tworu pod nazwą "Dolnośląska Straż dla Zwierząt", którego prezeską się mieni, a przede wszystkim o to, czy to ona wypowiada słowa, które w wersji dźwiękowej od paru dni krążą w internecie, a co najmniej 5 osób rozpoznało je jako głos Karoliny P. W materiale dźwiękowym, zamieszczonym na profilu FB "Czarna Lista Organizacji Prozwierzęcych" od 17 lutego, osoba, podpisana jako "Karolina P. - szefowa samozwańczej Straży, doktorantka Uniwersytetu Wrocławskiego na Wydziale Prawa", mówi tak:
- ...my mamy taką politykę, że nawet jak sąd albo prokurator, albo gmina, albo kolegium odwoławcze powie nam, że mamy oddać psa, to my psa nie oddajemy. Ja wtedy mówię, że nie wiem, gdzie te zwierzęta przebywają, albo mówię, że uciekły"...
Wciąż mam nadzieję, że pani Karolina P. zechce się odezwać, porozmawiać i przedstawić swoją wersję...
*
Cały artykuł za tydzień w papierowym wydaniu "Gazety Powiatowej"
Napisz komentarz
Komentarze