Ukrainki mieszkające i pracujące od lat w naszym powiecie od kilku dni nie rozstają się ze łzami. Nie mogą jechać na wojnę, ale chcą pomóc, bo tam zostały ich rodziny, przyjaciele, znajomi i... dzieci.
Galina mieszka i pracuje w Polsce od 2014 roku. Ma polskie obywatelstwo: - Na Ukrainie została moja kuzynka, znajomi i przyjaciółka. Wczoraj do mnie zadzwoniła i powiedziała: "Galina, siedzę w piwnicy. Podam ci swój adres, bo nie wiem, czy w ogóle stąd wyjdziemy". To jest w miejscowości Dymir, 30 km od Kostomyla, gdzie trwają największe walki. Nie ma już mostu, który łączył miasto z Kijowem. Nie mogą się już stamtąd wydostać. Mogą tylko czekać z nadzieją, że strzały, które cały czas słyszą, ich ominą. A my nic nic nie możemy zrobić i to jest najgorsze. Chcemy, by UE pomogła nam bronić nasz kraj. Na Ukrainie nie brakuje ludzi, którzy chcą walczyć, zapisali się do wojska, ale boję się, że zabraknie im sprzętu, broni i po prostu nie będą mięli czym walczyć. Same sankcje, które wprowadzają kraje zachodnie, nie pomogą nam w obronie kraju. Putin zwariował, jest psychopatą, a elektrownia atomowa w Czarnobylu jest w jego zasięgu. Chciałabym więc, aby moje słowa dotarły do jak największego grona ludzi, by uświadomili sobie, że to nie jest wojna lokalna. To wojna przeciwko całemu światu. Jestem kobietą, ale nawet w tej chwili wróciłabym do swojego kraju, by go bronić. Chciałabym jednak mieć pewność, że świat naprawdę nam w tym pomoże, wyśle wojska, wesprze, bo jechać z otwartą piersią tylko na śmierć, to... nie wiem, co o tym myśleć.
Anna: - Tam są moja mama, tata i siostra z dziećmi. Cała rodzina została. Nie wiem, jak mam to przeżyć. Jestem tu 6 lat. Mam tu męża i dziecko, ale całą rodzinę tam. Prosiłam, żeby przyjechali, ale cały czas mi powtarzali, że wszystko będzie dobrze, że do wojny nie dojdzie. Mieszkają na wiosce. Mówią, że jak dotąd jest dość spokojnie. Wojny nie widać, ale ją słychać. Tam jest dwójka małych dzieci. Straszne jest to, że oni tam, a my tutaj, i nie możemy pomóc, bo jest już za późno. Siostra powiedziała mi, że nie będą już nawet próbować uciekać, bo nie sposób dojechać do granicy. Nie chcę nawet myśleć, co będzie, gdy ta wojna będzie trwać dłużej. Wielu młodych chłopaków, moich znajomych, którzy tam zostali, zostawiło rodziny i poszli walczyć na ochotnika. Mój mąż mówi, że jak będzie taka potrzeba , on też pojedzie.
Galia: - Na granicy w kolejce stoją moja kuzynka z 3-letnim synem i 12-letnią córką, druga kuzynka w wieku 29 lat i ich matka oraz trzy koleżanki. Uciekają z Iwanofrankowska. Stoją w kolejce do granicy od 2 w nocy w czwartek. Nie wiem, kiedy tutaj dotrą, bo kolejka od Lwowa ma 15 kilometrów. Jesteśmy w kontakcie telefonicznym, a na granicy czeka na nich samochód. Czekali do ostatniej chwili, bo nie wierzyli, że wojna naprawdę wybuchnie. Powiedziałam, że pomożemy im, gdy tu dotrą. W Polsce mieszka część naszej rodziny i znajdą tu dach nad głową. Mamy tu też wielu polskich znajomych i przyjaciół, którzy zadeklarowali pomoc. Zorganizowali transport. To, co się dzieje, jest straszne. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że dojdzie do takiej sytuacji.
Maryna jest w Polsce od 2015 roku: - Chcę pomóc swoim rodakom, bo jestem Ukrainką, bo czuję ból i strach. Na Ukrainie zostali moja mama i ojczym, rodzina mojego męża. Nie chcieli przyjechać tu przed wybuchem wojny , chociaż proponowałam. Nie chcieli jednak zostawiać swojego domu i dobytku. Teraz jest już za późno. Nie ma możliwości ucieczki. Są na północy Ukrainy w Czernichowie. Moja mama jest honorowym dawcą krwi, pracuje w przedszkolu, tam pomaga i chce pomagać. Mój mąż powtarza, że pojedzie walczyć, ale mówię mu, że tu przecież potrzebna jest pomoc. Nie możemy zostać same z dziećmi. One tu uciekają przed wojna i ktoś będzie musiał się nimi zająć.
Jula i Ivan są w Polsce od 5 lat. Jula: - Ivan stoi przed trudną decyzją, bo nie wie, gdzie będzie bardziej przydatny. Nigdy nie miał w reku broni. Nie umie się z nią obchodzić. Nie umie strzelać, ale mówi, że jak sytuacja będzie krytyczna, to pojedzie i będzie walczył. Tam została nasza rodzina. Oni już nawet nie mogą dotrzeć do granicy. To okolice Chersona, bardzo daleko od granicy z Polską. Szans na ucieczkę nie mieli wcześniej, bo były ograniczenia na benzynę. Tylko 20 litrów na jeden samochód. Nie możemy im pomóc, ale pomagamy innym tu na miejscu. Wierzę, że ktoś tam pomoże moim bliskim.
Solomiya Muryn od 9 lat mieszka w Polsce. Ma polskie obywatelstwo. Tu studiuje i pracuje. Do tej pory pomagała rodakom przyjeżdżającym do pracy w Polsce w załatwieniu różnych formalności, legalizacji pobytu w Polsce. Od kilku dni pomaga uchodźcom oraz uciekającym przed wojną rodakom. Zarówno po stronie ukraińskiej, na ile pozwalają jej możliwości, jak i tu w Jelczu-Laskowicach, gdzie obecnie mieszka: - Mam obywatelstwo polskie, ale sercem jestem Ukrainką i zawsze tak zostanie. Bardzo boli mnie to, co dzieje się w moim kraju. Czuję straszny ból. Mam w domu 10 osób, które uciekły przed wojną. U moich rodziców, którzy też tu mieszkają, jest 6 dodatkowych osób, a tata pojechał na granicę po kolejne, bo wielu jest takich, którzy ją przekraczają i nie wiedzą, co dalej. Nie mają gdzie pójść i gdzie się schronić na dłuższy czas. Większość to kobiety z dziećmi uciekającymi przed wojną. Stoją po 30, 40 godzin w kolejkach na granicy, by wydostać się do Polski. Śpią na ziemi w zimnie i... musimy im pomóc. To jedyne, co możemy zrobić w tej sytuacji. Wykorzystujemy swoje możliwości i staramy się pomóc także na Ukrainie. Wielu już się wydostało, ale duża część ma ograniczone możliwości, bo jest problem z transportem w obwodzie lwowskim i rewańskim. Nie ma samochodów i osób, które chcą podwozić innych do granicy. Próbowałam zorganizować taki transport dla dzieci i kobiet, ale powiedzieli mi, że w pierwszej kolejności podwożą tych z najbliższych regionów. To oznacza, że ci, którzy mieszkają w głębi kraju , są pozostawieni samym sobie. Tak być nie powinno. Nie można dzielić ludzi. Tam została też moja ukochana babcia. On mnie wychowała i bardzo się o nią boję. Mieszka w okolicach Lwowa. Nie wyraziła zgody na przyjazd tutaj. Powiedziała, że starych drzew się nie przesadza i zostanie, by bronić kraju oraz pomagać żołnierzom, karmić ich. Nie wiem, jak długo, bo to mała wioska i dostęp do żywności ograniczony.
Napisz komentarz
Komentarze