Tyle, że limuzyna była "żondowa", papierowe "banknoty" o nominałach "500 + kogutów" wydrukowała Wena, wszystko działo się przed... Ministerstwem Śledzia i Wódki, bo tak się nazywa jeden z łódzkich lokali, "ministrem" był pan Leszek, na co dzień reperujący stare auta na potrzeby Muzeum Motoryzacji Wena w Oławie, a ochroniarzy odgrywali miłośnicy aut z Wrocławia, zaprzyjaźnieni z Weną.
Prawdziwa była za to Łódź, prawdziwy był tłum na Piotrkowskiej, który tak zatamował ruch, że lokalne władze musiały interweniować. Prawdziwe było też rozdawanie lewych pieniędzy, przy czym służyło... zbieraniu tych prawdziwych.
*
- Panie Leszku, wygląda pan na poważnego człowieka" statecznego, a tu takie jaja? Cała Polska jedzie za ministrem Leszkiem.
- No tak, w Łodzi nawet, gdy rozdawałem "500 +", to ludzie stali w kolejce do mnie dwie i pół godziny!
- Ręka bolała?
- Ręka jak ręka, ale nogi bolały! Ale jakoś wytrwałem...
- Wszystkie babki chcą mieć teraz z panem zdjęcie. Co na to żona?
- Dokładnie to jeszcze nie wie, jak było, bo nie widziała, co się działo... Ale zaraz po powrocie uprzedziłem, że może być różnie. Na szczęście nie jest tak zazdrosna. W tym wieku, to już nie jest takie ważne.
- A tak całkiem serio, jak pan do tego wszystkiego podchodzi. Bo z jednej strony to jest zabawa, z drugie konkretna pomoc i zbieranie pieniędzy dla potrzebujących dzieci.
- No faktycznie nie jest to tylko taka sobie zabawa. Jak to mówią w żargonie, rajcuje mnie takie coś, żeby ktoś był zadowolony z tego, co się robi. No i było to widać już w Oławie, skąd ruszał Rajd Koguta, a potem w Giżycku. I brawa były, i "Sto lat" słyszałem...
- Nie męczyło to pana?
- Nie. Najgorzej jak w Giżycku szliśmy coś zjeść, a tu chcą fotkę, tam fotkę...
- Sława, panie Leszku.
- To mnie trochę męczyło, ale wszystko idzie przeżyć.
- Czy to pana w jakiś sposób krępowało, że tak wszyscy podchodzą, chcą się przywitać?
- Nie, raczej nie krępowało. Gorzej było z mówieniem, bo to trzeba trochę umieć.
- To pewnie teraz czekają pana kursy wygłaszania przemówień.
- Tak, tak. Tak jak naszego premiera uczyli języka polskiego...
- To co dalej będzie? Jest pan "ministrem". Potem "premierem", "prezydentem"?
- No to się okaże.
- Rozumiem, że na razie pomaga pan Tomaszowi Jurczakowi zrobić to jego wymarzone muzeum, a potem...
- Zrywam się i idę w świat (śmiech)
- Bruksela?
- Jakoś tak.
- I co on na to?
- Nie wiem. Wszystko będzie zależało od trudnych negocjacji. Czy będzie z użyciu "złota karta" do bankomatu czy nie (śmiech).
- Ale tak serio, to ma pan świadomość, że gdy powstanie w Oławie muzeum, to pan będzie jego twarzą?
- Z tego wszystkiego tak wynika. Pewnie ktoś tam będzie chciał zrobić sobie ze mną fotkę.
- A gdyby pan był ministrem, to wolałby pan nadal być samozwańczym ministrem w Ministerstwie Wódki i Śledzia, czy jednak z Ministerstwie Pomagania Ludziom?
- Wolałbym być ministrem od pomagania ludziom. Tu w Wenie nauczyłem się pomagania i przy tym zostanę.
- Czy długo trzeba było pana namawiać do bycia tym "ministrem".
- Ja tam nie daję się długo namawiać.
- A są jakieś granice tego aktorstwa? Jest coś, czego na pewno pan nie zrobi, nawet dla pomagania? Na przykład ubrałby się pan w sukienkę baletmistrzyni?
- O nie! Tego na pewno bym nie założył. Gajerek jakiś to tak, ale już babskie stroje to nie. Wygłupianie wchodzi w grę, ale rozsądne. Na razie nie musiałem odmawiać. Generalnie jestem na TAK. W domu nie wysiedzę. Aby tylko zdrowie dopisywało...
Sława rosła
Na facebookowym profilu Międzynarodowego Zlotu Pojazdów Zabytkowych w Oławie (obecnie Muzeum Motoryzacji Wena w Oławie) pan Leszek od dawna był częstym bohaterem - jako ten, który doprowadza do użytku stare samochody. Gdy tylko pojawiało się jego zdjęcie, w komentarzach dominowały takie opinie: - Należy mu się szacunek. Świetna robota! Brawa dla pana Leszka! Zdrówka, Lechu! To świetny fachowiec. Można pana Leszka "pożyczyć" na dwa miesiące? Pan Leszek robi jak wściekły. Jest najlepszy... Itd. Itp.
Parę miesięcy przed tegorocznym Rajdem ta atmosfera wokół pana Leszka gęstniała. Nikt już nie pamięta, kiedy był ten pierwszy raz, ale nagle okazało się, że to "minister", który składa wizyty, odwiedza, pozdrawia. Użytkownicy Facebooka podchwycili konwencję, uwierzyli w "ministra" i od tej pory pan Leszek już musiał co jakiś czas pełnić tę rolę.
Napisz komentarz
Komentarze