Kiedyś na dworcu we Wrocławiu dwóch oficerów wpychało do pociągu Legnica - Brześć pijaną Rosjankę w mundurze. Długo się z nią szarpali, a ona wciąż krzyczała, że nie chce wracać, że chce zostać w Polsce. Pamiętam też jak w oławskich sklepach kobiety wyrzucały z kolejek Rosjanki, odsyłając je do ich własnych sklepów, albo do Pewexu. Kiedyś widziałem Iejtnanta, który próbował kupić angielską herbatę, a nasz sprzedawca uparcie podawał mu "Gruzińską", mówiąc że to wasza i na pewno najlepsza.
Wielu oławian nieźle zarobiło na handlu z Sowietami. Przez całe lata szmuglowano dolary, złoto, a szczególnie łatwopalne telewizory kolorowe. W miastach garnizonowych i nie tylko, polskie rodziny mogły oglądać tv w kolorze dzięki rubinom, elektronom czy horyzontom. Do chwili wyjścia Rosjan – ten nielegalny proceder byt w całej Polsce normą. Handlowano dosłownie wszystkim, od paliwa poprzez żywność – do materiałów wybuchowych. W wielu tych i innych sprawach Sowieci byli całkowicie bezkarni i poza kontrolą. Nie mieli zwyczaju regulowania swoich zobowiązań finansowych, a wszystko było załatwiane gdzieś "wyżej".
Kontakty handlowe były jedynym przykładem naturalnej, "oddolnej" współpracy. Cała reszta, wraz z oficjalną bratnią przyjaźnią, była starannie reżyserowaną i kontrolowaną fikcją. Żyliśmy obok siebie, czasem Rosjanie nam pomagali, udostępniając ciężki sprzęt, czy lekarza, my udawaliśmy, że się cieszymy z ich obecności, budowaliśmy im domy, dostarczaliśmy materiały, których często brakowało na rynku. Nie ufaliśmy sobie, radzieccy żołnierze w Oławie przez dwa lata niemal nie wychodzili z koszar i nie widzieli naszego kraju - a potem wracali do siebie.
Imperium z rozpadem w tle
Obserwowaliśmy ten obcy nam folklor z mieszanymi uczuciami. Młodzież widywała pionierów w czerwonych chustach. Starszemu pokoleniu – widok sołdatów w długich burych szynelach i buciorach jak z tektury - kojarzył się z wywózkami na Syberię i z łagrami. Dla naszych rodaków z Kresów - widok Sowietów był szczególnie bolesny. Właściwie to z Rosjanami można było tylko handlować, bo np. dyskusje polityczne, tak przez nas lubiane, należały już do trudniejszych zadań. Obróbka ideologiczna i nieufność były bardzo widoczne. Dyskutowałem kiedyś w stanie wojennym z wykształconym oficerem m.in. o Katyniu. Ja nie miałem wątpliwości - mój rozmówca również. Zdeterminowany postanowił ostatecznie mnie przekonać, pokazując cytat z książki o stosunkach polsko-radzieckich. Zadowolony powiedział - "No widzisz, wasz prezydent wyraźnie powiedział, że mordu w Katyniu dokonali hitlerowcy, a ty masz, wątpliwości". Tym cytowanym "polskim" prezydentem był B. Bierut. Takie dyskusje wyglądały zawsze podobnie i bez sensu, tym bardziej, że "na zachód" wysyłano w nagrodę tylko najbardziej sprawdzonych ideologicznie oficerów. W naszym wydaniu komunizmu nawet pierwsi sekretarze chodzili do kościoła i znali prawdę o Katyniu – w ZSRR taka postawa była nie do pomyślenia.
W czasie, kiedy przejmowaliśmy koszary od Sowietów, praktycznie Związek Radziecki już nie istniał. Przejmowanie trwało w latach 1991-92 i przypadało na wyjątkowo burzliwy okres w dziejach Rosji. Te wydarzenia miały duży wpływ również na oławski garnizon. Mając stały kontakt z dowódcami, obserwowaliśmy ich postawę i komentarze, np. podczas puczu Janajewa, kiedy padały strzały na ulicach Moskwy, a minister Jazów, którego portrety wisiały we wszystkich salach żołnierskich, skończył karierę samobójstwem.
Nie sądziłem, że będzie mi dane tak szybko obserwować na żywo rozpad sowieckiego imperium. W jednolitej i karnej Armii Radzieckiej nagle okazywało się, że dowódca jest np. Ukraińcem czy Łotyszem i zgłasza się do armii swojej ojczyzny. Inni wracali np. do Mołdawii albo do rodzinnej Gruzji czy Czeczenii, by lam walczyć o swoją niepodległość. W Oławie dowódcom trudno było zapanować nad konfliktami, które nagle ujawniły się wśród żołnierzy.
W poszczególnych batalionach przebywali młodzi chłopcy z całego "CCCP" - różnych ras, religii i narodowości. Karność utrzymywano twardą ręką, ale dawało się zauważyć rozprężenie, tym bardziej, że wielu oficerów było mało zainteresowanych karierą w armii.
Wychodzą!
Pierwszą przejmowaną jednostką w Oławie, była ta na Lwowskiej. W Urzędzie Skarbowym czy Domu Pomocy trudno uwierzyć, że tak niedawno było tu wiele portretów Lenina i sporo uzbrojenia. To wydaje się wręcz nierealne. Ulica zmieniła się całkowicie. Zniknęła żelazna brama, potem wartownia, budynki są odnawiane. Historia zaciera ślady.
Trochę inaczej było na ul. Młyńskiej. Stacjonowała tu jednostka lotnicza, przejmowaliśmy ją latem 92. Większość z nas była tu po raz pierwszy. Oglądaliśmy napisy i wyposażenie szkoły dla dzieci. Stwarzały wrażenie przebywania w innym państwie, gdzieś daleko. Teren koszar wyglądał jak miasto po wojnie. Budynki stały otwarte, przez okna wyrzucano resztki wyposażenia, mundury, stare buty i inny ekwipunek. Przed budynkiem sztabu leżała wielka sterta niepotrzebnych nikomu książek. Niektórzy zbierali różne drobiazgi na pamiątkę, guziki, gwiazdy z czapek. Wszyscy byliśmy tam służbowo i nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by troszczyć się o pamiątki po wielkiej armii. To trochę był błąd, bo praktycznie niczego nie mamy.
Po latach, w archiwach czy muzeach, nie będzie śladu po blisko półwiecznej obecności Rosjan. Powinniśmy byli więcej filmować, utrwalać, zostawić kilku tablic z nazwą Jednostki, zachować część wyrzuconych przez Rosjan archiwów itd. W elekcie zostało niewiele. W czasie ostatecznego przekazania koszar - nie było nikogo z aparatem fotograficznym i nikt z potomnych nie będzie mógł tego zobaczyć. Część wydarzeń udokumentował kronikarz Oławy, to jednak zbyt mało jak na tak istotne wydarzenia.
Świnki i opcja zerowa
Przejmowanie koszar trwało wiele tygodni. Komisje z obydwu stron dokładnie opisywały każdy obiekt, liczyły brakujące klamki i kontakty, drobiazgowo opisywały stan techniczny. Ta praca niezbyt się przydała. Ostatecznie ustalono opcję zerową, wyrównano wzajemne zobowiązania i roszczenia.
Również instalacje okazały się niezbyt przydatne, w każdym przejmowanym obiekcie konieczna jest wymiana prawie wszystkiego. W dwa dni po wyjściu żołnierzy znalazłem się znowu na Młyńskiej, w jednym z pomieszczeń znaleźliśmy sześć świnek morskich. Pozostawiono je w dużej skrzyni, nacięto sporo brzozowych liści dla pożywienia i tak pozostawiono. Na szczęście byli chętni do przejęcia zwierzaków. Świnki zapakowane do eleganckich skrzynek po dozymetrach, również opuściły koszary.
Po trzech latach opisywany kompleks budynków wciąż czeka na*zagospodarowanie, tym bardziej, że część strawił pożar. Ostatnią jednostką była ta przy 3 Maja. W ostatnich tygodniach przed "ewakuacją" trwała tam intensywna praca. Większość oficerów wracała do domów własnymi samochodami – często ciężarowymi.
Tylko tak mogli spokojnie zabrać cały dobytek i nieźle zarobić na sprzedaży samochodu. Żołnierze demontowali większość wyposażenia i remontowali pojazdy dowódców. Gwałtownie rozwinął się handel. Przy 3 Maja otwarto całodobowy salon meblowy - te sprzęty należały do Rosjan i mogli je sprzedawać. Okoliczni stolarze wywozili spore ilości drewna, duże wzięcie miały również siatki maskujące. Sporo wyposażenia rozdano szkołom - kwietniki, plansze, mapy itp.
Pożegnanie
Generalnie można było odnieść wrażenie, że Rosjanie niechętnie stąd odchodzą. 1 to nie z powodu utraty intratnej posady. Przede wszystkim większość z nich nie miała gdzie i do czego wracać. Jednostki z Oławy wysyłano na poligony - pod namioty. W Rosji brakowało mieszkań i koszar dla tysięcy wycofywanych żołnierzy. Większość oficerów miała rodziny, a nie miała mieszkań w swoim kraju. Stąd pojechali wyjątkowo daleko - za krąg polarny czy też w okolice granicy z Mongolią. To były ich osobiste dramaty. Dla niektórych oddanie garnizonów w Polsce było dyshonorem dla niezwyciężonej armii radzieckiej - ci weterani najczęściej przekonywali nas, że lada dzień będą tu Niemcy. Im bliżej końca, tym bardziej widoczna była duma, buta i urażona ambicja wielu oficerów. Prywatnie - szczerze im współczuliśmy. Politycznie – było to zwycięstwo naszej dyplomacji, coś na co czekały pokolenia. W wymiarze komunalnym - te uwolnione obiekty i tereny bardzo się nam przydały.
Ostateczny protokół przekazania koszar podpisaliśmy 15 października 1992r., we czwartek, w Sali Rycerskiej Urzędu Miejskiego. Z naszej strony podpisywał pełnomocnik wojewody I. Borkowski, burmistrz J.Łoś i ja. Ze strony WNP - ostatni dowódca jednostki i grupa oficerów z Legnicy. Wszystko odbyło się bardzo szybko. Rosjanie byli sztywni, jakby podpisywali kapitulację. Po złożeniu wszystkich, licznych dokumentów, Sowieci z zaciśniętymi zębami, błyskając złotymi epoletami, szybko wyszli, postukując podkutymi butami. Nie było serdeczności, życzeń czy pożegnań.
Po tych czynnościach wróciłem do koszar na 3 Maja. Nasi strażnicy właśnie odrywali blaszane czerwone gwiazdy z bramy wjazdowej. Ten dzień utkwił w mojej pamięci. Być może było mi dane zamknąć historyczne koło stosunków mojej rodziny z Armią Czerwoną na zawsze. Te stosunki wyznaczyli m.in. moi dziadkowie - jeden w 1920 walcząc z kawalerią Budionnego, a drugi jako więzień NKWD w Berezweczu w 1944r. I to jest mój osobisty wymiar tych wydarzeń.
Przemysław Pawłowicz
PS.
Tytuł artykułu zapożyczyłem z muru koszar przy ul. Młyńskiej. I na koniec jeszcze jedna uwaga - niemal pięćdziesięcioletnia obecność Armii Czerwonej w Oławie zapisała się w świadomości mieszkańców wieloma epizodami - czasem zabawnymi, czasem tragicznymi. Warto je przypomnieć i odnotować, Powrócimy do nich nie raz...
Tekst ukazał się w Wiadomościach Oławskich nr 41/1995
Napisz komentarz
Komentarze