Spore fragmenty do dziś można zobaczyć w rejonie ulic Techników i Młodych Techników, gdzie w byłej obozowej stołówce działa restauracja "Uśmiech", a w dawnych barakach wciąż mieszkają ludzie. Mury nie rzucają się w oczy, trzeba nieco zboczyć z chodnika. Miejscami grube, z resztkami "baszt", przejściami na drugą stronę i potłuczonym szkłem na szczycie, czasem cienkie, wkomponowane we współczesne garaże czy place zabaw, na kawałkach wciąż wyposażone w druty kolczaste. Co pamiętają?
Tania siła robocza
Po II wojnie światowej Armia Radziecka na okupowanych terenach bez pardonu zajmowała "mienie zdobyczne", w tym dzieła sztuki czy całe wyposażenie fabryk. Specjalne „trofiejnyje otriady” Armii Czerwonej oczyszczały z dóbr zajmowane tereny, czyli robiły mniej więcej to samo, co teraz Rosjanie w Ukrainie. Niszczyli i kradli na potęgę.
Nie było więc wyjątkiem to, że z Jelcza wywieziono całe wyposażenie fabryki Kruppa, pracujące dotąd na potrzeby niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Puste pomieszczenia przejęło Centralne Biuro Obrotu Maszynami w Warszawie. Mimo wojennych zniszczeń Jelcz był wytypowany pod rozwój przemysłu ciężkiego, co miało związek z potrzebą szybkiej militaryzacji kraju i realizacją założeń planu 6-letniego, uchwalonego na V Plenum KC PZPR w lipcu 1950. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego uruchomiło wówczas kilkadziesiąt Ośrodków Pracy Więźniów (OPW), co miało pomóc rozwiązać z jednej strony problem przepełnionych więzień, z drugiej zwiększonego zapotrzebowania na tanią siłę roboczą. W latach 1952-1953 istniało w Polsce 226 obozów pracy więźniów, najwięcej na Górnym Śląsku.
Zgodnie z instrukcją dyrektora Departamentu Więziennictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego z 15 stycznia 1951 roku organizacja Ośrodków Pracy Więźniów miała na celu "zaszczepienie więźniom nawyku do pracy produkcyjnej przez nauczenie ich systematycznej pracy, aby po wyjściu na wolność mogli stać się pożytecznymi członkami społeczeństwa Polski Ludowej".
Nakazy
Uchwałą rządową z marca 1952 r. utworzono Jelczańskie Zakłady Samochodowe jako zakład produkcyjny o specjalnym znaczeniu. Do urządzenia zakładu i rozruszania produkcji trzeba było wielu ludzi, więc nieliczni wtedy specjaliści w całym kraju otrzymywali nakazy pracy i ruszali w kierunku Jelcza.
- Wysiadamy na stacji kolejowej w Miłoszycach i na przełaj przez pola ruszamy w kierunku widocznych w oddali fabrycznych zabudowań - wspomina rok 1952 Jerzy Podlak w książce "Historia JZS Jelcz. Zapisy wspomnień" pod redakcją Jana Dalgiewicza i Wojciecha Połomskiego. - Pobieramy przepustki wejściowe umożliwiające wejścia na teren zakładów i udajemy się w kierunku mieszczącego w owym czasie Dział Kadr. I tutaj niespodzianka. Po przekroczeniu pierwszej bramy, pilnowanej przez straż przemysłową, dochodzimy wewnątrz fabryki do wysokiego muru oraz bramy pilnowanej przez... straż więzienną. Czyżbyśmy trafili do więzienia?
Zdziwienie w pełni zrozumiałe, a skojarzenie jak najbardziej prawidłowe.
- Podobnie jak w wielu innych miejscach kraju, do budowy nowego zakładu przewidywano wykorzystanie więźniów, którzy mieli uporządkować teren i zbudować infrastrukturę obozową i przemysłową - czytamy w artykule historyka dra hab. Krzysztofa Szwagrzyka pt. "Organizacja i budowa Ośrodka Pracy Więźniów w Jelczu 1952-1953" zamieszczonym w tomie "800 lat historii Oławy, materiały pokonferencyjne", pod redakcją Tomasza Gałwiaczka, Wrocław 2010. - Skala przedsięwzięcia wymagała jednak, aby więźniowie mogli być zakwaterowani w pobliżu budowy i aby byli to specjaliści z umiejętnościami przydatnymi w budownictwie oraz w produkcji i naprawie sprzętu samochodowego. Jak uzgodniono pomiędzy Departamentem Więziennictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego a Ministerstwem Transportu Drogowego i Lotniczego, któremu podlegały JZS, przy zakładzie miał powstać Obóz Pracy Więźniów, będący rezerwuarem siły roboczej. Rozpoczęto zakrojoną na ogromną skalę akcję poszukiwania we wszystkich więzieniach i obozach w całej Polsce niezbędnych dla budowy JZS i OPW w Jelczu: inżynierów i techników budowlanych, inżynierów i techników elektryków, malarzy, lakierników, dekarzy, zdunów, zbrojarzy, stolarzy, cieśli, szoferów, spawaczy, szlifierzy, kowali, frezerów, blacharzy, tokarzy, elektryków, hydraulików, monterów samochodowych, szklarzy i ślusarzy.(...) Osiem dni później do Jelcza przybyła czteroosobowa komisja UB i KBW celem przeprowadzenia rozpoznania terenu przyszłego zakładu i obozu pracy. Stwierdzono, że obiekt ma wymiary 900 na 300 m, położony jest w terenie otwartym i płaskim, oddalonym ok. 1,5 km od najbliższej zabudowy. Zauważono, że jego stan nie daje możliwości podjęcia w krótkim czasie produkcji, ani zakwaterowania tam więźniów. Jako tymczasowe rozwiązanie przyjęto, że przez kilka miesięcy należy stworzyć prowizoryczny obóz w hali po byłej składnicy Centrali Handlowej Przemysłu Elektrotechnicznego i kilku przyległych budynkach. Optymistycznie założono, że pierwszy etap organizacyjny tworzenia obozu zakończy się 15 marca, zaś drugi etap w maju 1952 r. Wówczas więźniowie mieli już przebywać w wybudowanych dla nich budynkach, które mieli wznosić własnymi siłami, budując jednocześnie mieszkania dla funkcjonariuszy, pomieszczenia administracyjne, gospodarcze, ogrodzenie obozu i hal, w których zatrudniano aresztowanych.
Jak podaje Krzysztof Szwagrzyk, pierwsze transporty więźniów-specjalistów przybyły do Jelcza już na początku marca 1952 r.
Kryptonim "Obiekt 315"
Więźniów początkowo nie wysyłano bezpośrednio do Jelcza - na terenie więzienia przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu utworzono dla specjalne miejsce, gdzie selekcjonowano ich pod kątem ewentualnej przydatności w budowanej fabryce.
Budowanemu obozowi w Jelczu nadano kryptonim "Obiekt" 315". Aby więźniowie cały czas znajdowali się pod opieką strażników, teren budowanego obozu i dwie hale produkcyjne (znane później jako hale A i B) otoczono czterometrowym murem z czerwonej cegły. Od góry obsypany był wtopionymi w zaprawę kawałkami tłuczonego szkła, aby dodatkowo uniemożliwić szybkie wydostanie się z obiektu. Jego budowę, na którą cegły w dużej mierze zdobywano w okolicznych miejscowościach, zniszczonych przez wojnę, zakończono w połowie 1952 roku. Dopiero pół roku później w murze, co kilkadziesiąt metrów, dobudowano wieżyczki strażnicze z reflektorami.
- Po obu stronach muru był tzw. pas śmierci, gdzie można było zastrzelić każdego, kto tam wszedł - wspomina dziś 80-letni Jan Maciejko z Jelcza-Laskowic, który miał wtedy okazję pracować w jelczańskich zakładach wraz z więźniami. - Dodatkowo w odległości tych 3 metrów od muru był rozłożony drut kolczasty o wysokości około 70-80 cm, co dodatkowo utrudniało ucieczkę.
Gdy Maciejko w 1945 roku trafił w okolice Jelcza, zakład jeszcze nie był otoczony murem, tylko siatką pod napięciem. - Widziałem nawet izolatory - wspomina Maciejko. - Miałem wtedy zaledwie 8 lat, ale gdy mój starszy brat, który pracował jako strażnik, raz zapomniał śniadania, mama kazała mi je donieść, więc poszedłem pod zakład.
Gdy zaczął tam pracę jako młodociany robotnik w 1952 roku, mur już był gotowy. - Byłem wtedy brakarzem z ZNS, czyli Zakładzie Naprawy Samochodów - wspomina. - Na hali B remontowano wtedy np. warszawy.
Gdy powstał mur, za nim znalazły się dwie hale produkcyjne, a także okolice dzisiejszej ulicy Techników, gdzie wciąż jeszcze stoją poobozowe baraki. Z chronionego murem terenu obozu na ogrodzony teren fabryki trzeba było przechodzić przez bramę, pilnowaną przez strażników. Wtedy na tym terenie funkcjonowały dwa zakłady wchodzące w skład Jelczańskich Zakładów Samochodowych w budowie. ZNS, czyli Zakład Naprawy Samochodów, oraz ZBM, czyli Zakład Budowy Nadwozi.
Formalnie obóz powstał w marcu 1952 roku, choć do planowanej gotowości było wtedy jeszcze daleko - wszystko wciąż było na etapie tworzenia. Miesiąc później pracowało tam 75 funkcjonariuszy straży więziennej, którym pomagała blisko setka żołnierzy KBW, czyli Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Była to specjalna formacja wojskowa podporządkowana ministrowi bezpieczeństwa publicznego, a następnie ministrowi spraw wewnętrznych. Do dyspozycji mieli broń maszynową i szkolone psy. W maju strażników było już 123 (docelowo było mowa o 164), a żołnierzy KBW 88.
Mimo że obóz formalnie już funkcjonował, prace przy jego budowie nadal trwały. Było co robić, bo konieczne było postawienie budynku koszarowego dla KBW i czterech baraków dla więźniów. Do tego piekarnia, łaźnia, kuchnia, pralnia i kotłownia. Niektóre z tych obiektów przetrwały do dziś. Kuchnia ze stołówką była na przykład w tym budynku, gdzie dziś mieści się restauracja "Uśmiech". Kultowe jelczańskie kino OPTY to też pozostałość po obozowej infrastrukturze, bo więźniowie w nagrodę mogli oglądać filmy.
Kim byli
Józef Bochenek swój nakaz pracy otrzymał w Krakowie, a do Jelcza trafił w połowie czerwca 1952 roku: - W czasie naszego pierwszego pobytu na terenie zakładów w Jelczu, kończono budowę wysokich murów ogrodzenia z wieżami strażniczymi, co budziło w nas pewne zaniepokojenie. (...) Wiedzieliśmy już, w jakim celu wybudowano obozowe ogrodzenia i kompleks budynków. Przyprowadzani w kolumnach więźniowie pracowali prawie we wszystkich działach zakładu. Byli wśród nich więźniowie polityczni i zwykli przestępcy. Pracowali w większości zgodnie z posiadanymi kwalifikacjami, a zamiast nazwisk używane były we wszelkiej dokumentacji ich numery obozowe, naszyte na ubraniach. (...) Za pracę z więźniami pracownicy cywilni otrzymywali 15% premii, co dla wielu z nas nie było jakąś satysfakcją. Z czasem z kilkoma więźniami zaprzyjaźniliśmy się. (...) Za przekazywane nam pieniądze kupowaliśmy im niektóre produkty żywnościowe...
Napisz komentarz
Komentarze