- Jak zaczęła się ta historia?
- Był 2018 rok - podróżowaliśmy po Mongolii w przerwie przesiadkowej podczas podroży Koleją Transsyberyjską. Byli ze mną Łukasz i kilkoro innych znajomych. Tego dnia powietrze miało tak cudny smak i step pachniał tak pięknie, że w sercach poczuliśmy wolność. Wiedzieliśmy już, że chcemy wrócić tam na dłużej. Nasz przewodnik prowadził Buchankę, która i nam, i jemu, i kozie, i kurom służyła za transport. Postanowiliśmy, że po powrocie do Polski kupujemy Buchankę i w możliwie krótkim terminie wyruszamy z Gdańska przez Rosję do Mongolii. Pomysł zalągł się w mojej głowie, więc było to przesądzone. Teraz musimy tylko odnaleźć się w tym wielkim świecie. Jakże się zdziwiłam, że nie ma w Polsce w ogłoszeniach "sprzedam" , ot tak, 50 Buchanek, z których mogę wybrać coś, co mi odpowiada. To, co znajdowałam w założonym budżecie, nie nadawało się nawet do tego, aby dotrzeć tym do domu, nie mówiąc o jakiejkolwiek wyprawie. Do poszukiwań, aby mi pomoc i ulżyć, dołączył mąż Robert i choć - delikatnie mówiąc - nie jest miłośnikiem starej technologii, angażował się bardzo, szukał, pomagał, wspierał. Poszukiwania przesuwały się coraz dalej, do Rumunii.
- I ostatecznie gdzie ją pani kupiła?
- W Bułgarii. To był wielki fart, bo akurat w kalendarzu miałam zapisaną delegację na targi do... Bułgarii. To nie do wiary, ale od miejsca targów Buchanka była całkiem niedaleko.
- I jak wypadło wasze pierwsze spotkanie?
- Z doktorem Markiem udaliśmy się na targi do Starej Zagory, na konferencje weterynaryjną. W trakcie konferencji poprosił weterynarza Yovko Haralanowa z Bułgarii o pomoc. Ostatecznie oświadczył, że z różnych powodów nie do końca może pomóc, ale poprosi kolegę i damy radę. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że kolega mojego kolegi jest kolegą... właściciela tej Buchanki z ogłoszenia! Poczułam wtedy że to TA, TA Buchanka będzie moja! Udaliśmy się w drogę do małej wioseczki między Starą Zagorą a Sylistrią. Jest! Moim oczom ukazała się ONA. Z walącym sercem najpierw wpakowałam się pod auto. Bo rama. Leżę, patrzę i nie wierzę - zdrowa, w swoich poszukiwaniach wcześniej nie widziałam na własne oczy tak zdrowej ramy w aucie marki UAZ. To już jakby 50% sukcesu. Przekręcam kluczyk. Odezwała się do mnie i gada całkiem równo. A ja już ją kocham. Ok, dobra, biorę. Właściciel autka mówi – że jutro poszukamy prawnika, notariusza i dokonamy transakcji. Byłam przekonana że to żart.
- To znaczy, że nie udało się kupić?
- Ostatecznie się udało, ale... Okazało się, że panowie sobie ze mnie nie żartowali. Rzeczywiście udaliśmy się do prawnika i mieliśmy się stawić do notariusza. I tu kolejna niespodzianka - żona jest, nie ma nic przeciwko sprzedaży tego Uaza, tylko akurat jest w ciąży, a dokładniej w szpitalu, bo rodzi.
- No i?
- Bez tej żony auta się nie kupi. Panowie umówili notariusza i udali się do szpitala po żonę. Coś strasznego, dziewczynę - bo młoda była - naprawdę ze szpitala przywieziono, a ja mało nie umarłam ze strachu o tę kobietę i jej dziecko. Po wyjściu z notariatu kobietę odwieziono do szpitala, aby mogła w spokoju urodzić. I tu nastał moment wspólnego szczęścia sprzedającego i kupującego. Wymiana gotówka/auto.
- To teraz trasa powrotna, do kraju?
- Tak, ale aby podróżować na kołach, potrzebuję tablic próbnych, a w Bułgarii, aby je otrzymać, trzeba mieć meldunek. Więc moja miłość zostanie u Yovko, a ja coś wymyślę z Polski. W urzędzie dowiedziałam się, że nie dostanę dla niej próbnych numerów na pokonanie trasy. Yovko zorganizował transport na lawecie do Polski. Została z należytą czułością spakowana i wyruszyła w drogę. 5 maja 2019 roku byłyśmy razem w domu.
- Jakie były wasze wspólne początki?
- Poznawanie siebie nawzajem. Naprawy zaczęły się od wymiany układu hamulcowego i tak powoli po kolei. Pierwsze jazdy i pierwsze błotne znajomości. Było miło i sympatycznie. Leśne spacery, służba dla dzieciaków z domów dziecka i takie tam. Kiedy zaczęły pojawiać się wątpliwości, czy aby na pewno dam radę tym oto Uazem do Mongolii na tę pustynię Gobi, postanowiłam połączyć praktyczne z pożytecznym - sprawdzić i siebie, i ją, i jeszcze zrobić coś dobrego, czyli wziąć w końcu udział w Złombolu. Kierunek Turcja. Super. Ekipa złożona, auto gotowe. A tu Covid-19... W następnym roku Złombol, czyli do Turcji jednak pojedziemy, sprawdzimy się i wtedy już kierunek Mongolia. Wystartowaliśmy. Było wesoło, było stresująco, było męcząco, było wspaniale...
- Wreszcie przyszedł Rajd Koguta 2022.
- Przed wyjazdem wszystkie znaki mówiły - nie jedź! Buchanka podejmowała protesty. Ja się nie poddałam. Jak już niby wszystko było ok, to "zdechła" stacyjka, tuż po godzinie 20 mąż popędził do Bultara po stacyjkę, zięć stacyjkę zamontował, o godzinie 2 w nocy. Rano syn uznał, że jednak nie pojedzie. Ale zgodnie z planem, pomimo przeciwności, wystartowaliśmy. Coś popsuło się tylko Łukaszowi, który na start dotarł koleją. Z wielką radością wystartowaliśmy. Nikt z nas nie przypuszczał, że tego rajdu wraz z Buchanką nie ukończymy. Niestety. Na 82 kilometrze S7 - gdzie tylko kawałeczek mieliśmy przejechać drogą szybkiego ruchu - najechał na nasz tył inny pojazd.
- No i...?
- Buchankę prowadził Sebastian, obok siedziała jego dziewczyna Zuzia, a my z Łukaszem byliśmy z tyłu. Piętnaście po pierwszej jeszcze rozmawiałam z moją córką, a 20 minut po pierwszej był wypadek. W tzw. międzyczasie zasnęłam. Przyśniła mi się bardzo szybka karuzela. Ocknęłam się, gdy moje ciało znajdowało się poza pojazdem i frunęło. Z racji tego, że moją pasją jest ratownictwo, to jedyna moja myśli, jaką pamiętam, to było "rozluźnij się, rozluźnij się, ku..wa, rozluźnij się". Potem hamowanie na asfalcie, na szutrze. Pomogły mi moje długie włosy, które mnie osłoniły, zrobiły mi dodatkowy poślizg, co spowodowało, że jeszcze tylko trochę asfaltu mam w plecach, już nie tak strasznie dużo. Aby go nie było, musiałabym wyciąć niezły płat skóry. Zatrzymałam się na barierkach, a w tym momencie Buchanka sunęła na dachu w moją stronę. Czy zdążę uciec? Zatrzymała się jakieś 30-40 cm przede mną, nie przygwoździła mnie. Wstałam, zaczęłam wzywać pomocy, krzyczałam, że w środku auta jest człowiek. Gdy zobaczyłam, że Łukasz wychodzi, straciłam przytomność. Następny kontakt z otoczeniem był, gdy ktoś krzyczał "pasek, dajcie pasek!", bo Sebastian miał mocno poprzecinane tętnice. Ponieważ wiem, że paskiem nikt nigdy jeszcze nikogo nie uratował, otworzyłam oczy i gdy na środku zobaczyłam torbę ratowniczą, którą zwykle wożę ze sobą na takie wyjazdy, zdążyłam powiedzieć, że nie pasek, tylko stazę. I pokazałam na apteczkę. Tą stazą udało się Sebastianowi zatamować krew. Okazało się, że gdyby nie ta apteczka, to inni nie bardzo mieliby nam jak pomóc. Potem znów traciłam przytomność co chwilę, a lekarz z Lotniczego Pogotowia Ratowniczego mówił, że byli przekonani, że przy takim wypadku nie mają kogo ratować. Ostatecznie wszyscy przeżyliśmy. SOR był przygotowany na operację. Ekipa z LPR tak mi zapodała morfinę, i mój organizm tak dobrze zareagował, że gdy lekarze zastanawiali się, czy przeżyję, ja miałam pomysł, żeby jeszcze wieczorem dokończyć rajd. To oczywiście było niemożliwe. Nie wdając się w szczegóły, ostatecznie jakoś doszłam do siebie, choć długo nie docierało do mnie, jak poważna była sytuacja. Mój mózg przetwarza bardziej dźwięki, więc teraz gdy słyszę "metaliczny dźwięk zgniatania", moje serca zaczyna walić, jakby chciało wyskoczyć - to całkowicie niezależne ode mnie. Podobnie z głosem lądującego helikoptera, co mam pod nosem nawet parę razy dziennie. Przez długi czas nawet w nocy słyszałam, jak się wzbija. Teraz jest trochę lepiej.
- Kiedy podjęła pani decyzję, że skoro pani się udało, to Buchanka też powinna przeżyć?
- Nie wiem, ile to trwało, ale na pewno mniej niż tydzień, kiedy zadzwonił do mnie Tomek Jurczak, żebym mu podała numer konta, bo... zrobili zbiórkę wśród uczestników Rajdu Koguta i zebrali pieniądze na odremontowanie Buchanki. To było około 35 tys. zł. Poprosiłam Tomka, żeby założył z tych pieniędzy lokatę, a decyzję podejmiemy za jakiś czas wspólnie. I podjęliśmy. Bardzo dużo ludzi wysyłało do mnie wtedy wiele wiadomości, wśród nich był Michał Stencel (ekipa FrankoŻuka) z mojej okolicy, czyli Pomorskiego. Zaproponował, że jeżeli bym potrzebowała pomocy, to on jest gotowy. Okazało się też, że mój znajomy Białorusin od jakiegoś czasu szukał dla mnie części do Buchanki. Przysyłał mi co jakiś czas oferty "dawców". Trochę na odczepnego powiedziałam mu, że to może być. No to powiedział, że po nie pojedzie. Chyba oszalałeś - mówię mu. - Nie, nie ma problemu. I pojechał, i wrócił. Gdy już to wszystko było na miejscu, przyjechał do mnie Michał Stencel i zadeklarował, że reaktywuje moją Buchankę.
- I teraz w Rajdzie Koguta wszyscy mogli obejrzeć Buchankę 2.0, która zjechała z warsztatu na początku maja.
- Tak. Dokładnie 3 maja. I sama ją przywiozłam od Michała. W ten sposób dzięki wielu czynnikom (ciężko je tu wszystkie wymienić) i ludziom dobrego serca, wszyscy, cała załoga Buchanki, JESTEŚMY. Doświadczamy i nadal kochamy ten świat. Jest we mnie wiele wdzięczności i radości życia. Wypadek zweryfikował otaczający świat. Dzięki Wam, KOGUCIA RODZINO, i mojej najbliższej cudownej rodzinie, i wielu przyjaciołom, nie poddaliśmy się. Chciałabym wszystkim bardzo podziękować. Bez Was moja droga z pewnością zmieniłaby swój tor. To, co wszyscy dla mnie/nas zrobiliście (tyle dobrych słów, tyle dobrej energii i tyle wsparcia, które otrzymaliśmy, oraz zbiórka na mecie), spowodowało że nie mogłam się poddać. Jesteśmy i będziemy. DZIĘKUJĘ. Bardzo dziękuję całej Koguciej Rodzinie. I mam jeszcze specjalne podziękowania dla nich - Robert, Dorota, Gabriel Myślak, Przemysłąw Wejner wraz z rodziną, Tomek Jurczak, Sergei Shubich, Michał Stencel wraz z rodziną, Sławomir Tromsa.
Napisz komentarz
Komentarze